La femme d'a côté (1981) reż. François Truffaut
Po takich dziełach jak Les quatre cents coups (1959), Jules et Jim (1962) nabrałem do Truffaut zaufania i postanowiłem wykorzystywać każdą okazję by zapoznawać się z jego filmami. Tirez sur le pianiste (1960) ustawiłbym tylko nieco niżej niż wymienione, Domicile conjugal (1970) pamiętam głównie dlatego, że było zabawne.
Jednak to, jak bardzo cenię jego filmy (zwłaszcza te najpierw obejrzane), sprawia, że u mnie ma wysoko podniesioną poprzeczkę. No i niestety La femme d'a côté to niezbyt udany skok.
Nie nazwałbym tego obrazu złym, jeśli chodzi o wymienialne wady, to jest ich mniej niż zalet, chociaż może te drugie nie są aż tak silne? Przede wszystkim muzyka, reżyser postanowił, że doprawi emocje obecne w fabule komentarzem muzycznym. I to tym najbardziej wyświechtanego sortu (smyczkowe drżenia, zagłębienia), może miał wątpliwości, że scenariusz (którego był współautorem) i gra aktorów nie będą w stanie poruszyć widza i czuł potrzebę dopowiedzenia, że tak, teraz powinno być smutno...Nie jest tego wiele, ale za to w takich momentach, że dla mnie to trochę skopało film.
Co jeszcze? Ta część, kiedy Mathilde trafia do szpitala wydaje się dołożona na siłę, nie jest pogłębiona, ani też nie sprawia wrażenia, że miałaby być (nie mówiąc o odkrywczości).
Wcześniej odstaje też ta scena rodem z komedii, gdy dzwonią do siebie nawzajem i mają zajęty sygnał. Nawet nie bawi, denerwuje, bo chyba miała sugerować coś głębszego niż służyć rozrywce widza.
Sztucznie i patetycznie wypada gdy Mathilde pyta Thomasa "to ty wiesz, co to są zmartwienia".
Też to jak słyszy (przypadkiem - pozornie) w toalecie anegdotkę o romansie z sąsiadką - kurcze, po co to? Taki oczywisty chwyt.
Ale jest też kilka udanych pomysłów: po tym jak doszło do zdrady, rogacza obserwujemy w pracy, tzn na wieży kontroli lotów.
Na początku Bernard z żoną narzekają, że teraz jak mają sąsiadów, to będą musieli się pilnować, jakby trochę znikąd Bernard mówi, że koniec z seksem w ogrodzie. Trochę później para słyszy koty, on mówi, że walczą, ona, że "kochają się jak szalone". Te dwa dialogi subtelnie, ale też znienacka, wprowadzają ważny wątek, który potem przez dłuższy czas będzie unosił fabułę. Nawet nie tyle wprowadzają, co wrzucają do świadomości widza te pojęcia i one się tam unoszą, aż nie będą miały na czym się osadzić.
W ogóle fajnym chwytem jest też rama w postaci narratorki, tak że wiemy od początku, że ta historia się już skończyła (a jeśli widzimy dokładnie, to domyślamy się jak; to w seansie telewizyjnym było nie do dojrzenia). Ona przechodzi do opowiadania po kwestii, że zna tu wszystkich, co jest jakby wystarczającym powodem, żeby nam przedstawić wypadki. (Jak się lepiej nad tym zastanowić, to jej status nie jest tak oczywisty, bo w tej historii są rzeczy, których przecież nie mogła wiedzieć.) Ona nie tylko prezentuje tą historię, ale też jest punktem odniesienia, bo przeżywa przechodzi przez analogiczne wypadki i radzi sobie z nimi zupełnie inaczej. (A może ona to wszystko wymyśliła, żeby się usprawiedliwić?)
Sprawia mi nieco kłopotu, jak miłość jest przedstawiona w tym filmie, a bardziej nawet reakcje, gdy romans się wyda. Zwłaszcza żona Bernarda jest bardzo wyrozumiała, jakby miłość była jakąś chorobą, która dotknęła go i Mathilde, na którą nie ma rady, nie można z nią walczyć. To znaczy, zmierzam do tego, jakby była poza nimi, nie miała z nimi wiele wspólnego, zdarzyła się im. To i wzmianka grobu na koniec każą myśleć o Tristanie i Izoldzie.
Są też mocne podobieństwa z Ma nuit chez Maud Rohmera, oprócz ogólnie tematyki, dwie kwestie prawie skopiowane z tamtego filmu. O tym, że mężczyzna od razu wiedział, że ona to ta i "nie będziemy o tym więcej rozmawiać". Chyba świadomie?
Jedna rzecz, która łączy to z L'Diable probablemant, to właśnie koniec na początku, to, że jest on jakby z innego porządku, oderwany, tutaj trochę jak reportaż tv (no i ujawnia finał fabuły).
Tak się zastanawiam, może te różne rzeczy (zatrzaśnięcie samochodu, rozmowa o filmie, praca Bernarda, zresztą ta sama, co w Domicile...) są tam powrzucane celowo, taka zabawa starego mistrza (a jeszcze coś odległego może: miejscem akcji jest Grenoble, gdzie w latach 70. eksperymentował Godard). No bo też używanie wyciemnień trochę razi, a już tego, czego nie znam polskiej nazwy (się uczę dopiero), a po angielsku to iris out, to jest zupełnie z innego końca kosmosu (mi się kojarzyło z kreskówką).
A może to jakieś urozmaicające pomysły montażystki Martine Barraque, z którą to kolejna współpraca (a ma na koncie też La Société du spectacle reżyserowane przez Deborda). Natomiast pierwszy (i jedyny) raz Truffaut pracował z Williamem Lubtchansky'm, który odpowiadał za zdjęcia i szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby mnie coś z tego poletka poruszyło (też wada chyba).
(A jeszcze: seans telewizyjny to TVP Kultura, gdzie tłumacz, albo lektor? postanowili sobie odpuścić kilka kwestii, drobiazg - ale denerwujący)
Holenderskie krótkie metraże
Zamek niewiele robi, żeby zachęcić widzów (opisów na ich stronie nie uświadczysz) tak więc nic dziwnego, że w Sali Audiowizualnej pojawiło się z 6 osób, mimo że pokaz był za darmo. Filmy oglądaliśmy na telewizorze panoramicznym, który czasem przebijał czerwoną wysypką.
Najlepsze były dwa filmy: zaskakujący Weg (jeśli przyjmiemy, że słaba momentami jakość obrazu to celowo albo też wina telewizora), którego trailer tutaj.
Drugim Asef - sorry, który polecam obejrzeć tu.
Jeszcze można wyróżnić dowcipny Metalosis Maligna do obejrzenia tu (ale animacje komputer cieniutkie), a także Absolutely Afro Dorothee van den Berghe. Film na poziomie, sympatyczny, radosny i w ogóle, reżyserka jakby specjalizowała się w temacie dziewczęcego dojrzewania i wchodzenia w dorosłość (jej drugi pełen metraż, który w przyszłym roku, może być ciekawy).
Były też filmy artystów: hipnotyzujący, ascetyczny (ale dlaczego taki koniec?) Arianne Olthaar oraz żart Erwina Olafa w charakterystycznym dla niego stylu, który w filmie akurat tak sobie zadziałał.
No, This Lüscher też okej.
W następna odsłona: abstrakcja. Poniedziałek, 19:30, CK Zamek - Sala Audiowizualna, wstęp wolny.
12/16/2008
Truffaut, krótkie holenderskie (wpatrywanie cz. 4)
napisał
Piotr Tkacz
o
17:26
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz