Pickpocket (1959) reż. Robert Bresson
Gdy film się skończył, byłem nieco zawiedziony, ale teraz, przygotowując się do pisania i myśląc znów o nim, coraz bardziej się do niego przekonuję.
Może powodem było to, że po Un condamné... i Mouchette byłem na Bressonowskiej wznoszącej, nawet, tak to czułem, na szycie jego twórczości i miałem zbyt duże oczekiwania.
Problem w tym, że te dwa dzieła wywoływały we mnie samoczynną reakcję, wchodziły do głowy i rozpychały się w niej. A do Pickpocket musiałem się trochę zmuszać, wkładać go sobie w umysł, no ale - przecież nie każde dzieło musi wywoływać impulsową odpowiedź.
Na przykład czułem, że muszę zbyt dużo sobie nadbudowywać, a wcale nie dostałem z filmu tyle materiału, żeby dojść do wniosku, że bohater jest kieszonkowcem, bo nie znosi społeczeństwa, uznanych, dostępnych modeli życia.
Ale to jest ścieżka, którą warto pójść, bo nawet jeśli on wyznaje tą teorię pożyczoną od Dostojewskiego, że niektóre jednostki powinny móc robić wszystko, nie przejmować się prawem, zasadami, itd, to czy on siebie zalicza do nich? Czy właśnie nie przygnębia go to, że będąc świadom istnienia tej innej grupy ludzi, on do nich nie należy. Że odkrył zasadę, ale nie może jej wypełnić, widzi drzwi, których nie może otworzyć? Że bycie kieszonkowcem to coś małego, jakby pierwszy krok tylko.
Kwestia tożsamości wydaje mi się ważna w tym filmie, przemycona zostaje już na początku: ci którzy to robili, milczą na ten temat, ja nie, a jednak to robiłem. Musimy mu wierzyć, to on nas prowadzi.
Potem często balansujemy pomiędzy byciem umieszczonym w jakiejś roli (kieszonkowiec), a...właśnie, czym? pozorami, które Michel do pewnego momentu chce zachować. Łapie go policja - jest złodziejem, nie mają dowodów - nie jest, potem spotyka policjanta, który go przesłuchiwał, jego przyjaciel uspokaja go, że on już wie, kim jesteś. To znaczy, bo ten przyjaciel najwyraźniej nie wie, czym się Michel zajmuje, a gdyby znał prawdę, to wyjawienie przed policjantem tej roli, nie byłoby niczym uspokajającym. Kim jest jednak Michel dla policjanta? Czymś niepewnym, przynajmniej podejrzanym, czyli nieustalonym. To Michela frustruje, pyta o cel rozmów, wizyt u niego. Chce mieć jasność, do czego to prowadzi, z czym to się wiąże. Chce żeby ktoś nadał mu tożsamość?
Pyta, prowokuje swojego przyjaciela, czy on go też podejrzewa, ale robi to po to, by móc zaprzeczyć.
Z Jeanne wygląda to trochę inaczej, bo jej chce się przyznać, a raczej - chce żeby ona go oskarżyła, nadała mu miano złodzieja. Choć dochodzenie do wyjawienia tej prawdy po części też pozwala mu się zorientować, że ona go kocha (jak bardzo jest ślepa, jak może się, dla niego, oszukiwać).
Dwie rzeczy w tym filmie, które byłem w stanie zidentyfikować, że mnie jakoś raziły. Po pierwsze ostatnia scena, nigdy nie byłem fanem tego pomysłu Dostojewskiego z odkupieniem, że kobieta-anioł umożliwia odpokutowanie win. Ale to zakończenie też mi nie pasowało po prostu w tym filmie. Zacząłem kombinować, że może jest to nieszczere, że Michel przyznaje się (do swojej miłości), bo teraz jest zamknięty, bo więź może być tylko niepełna, nie wymaga za niego od wiele obecnie, a poza tym, jest jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Ale myślę, że jest to rozwiązanie tymczasowe, dostosowane do sytuacji.
Druga to ujęcia wyciągania portfeli, okej, to nie był wielki problem, rozumiem, że nie jest to dokument o kieszonkowcach, ale niektóre już były tak zrobione, że się śmialiśmy z moim bratem, że no ech, jak można by nie zauważyć takiego jawnego zabiegu, zaraz pod nosem. [A teraz brat zwraca mi uwagę, że czytający może odnieść wrażenie, że jest to jakaś amatorska robota, tanie chwyty itp, - nic z tych rzeczy, sekwencje akcji kieszonkowców są świetne, dynamicznie zmontowane, ruchy kamery dodają poczucia niepewności.]
Nawet nie raziło mnie tak bardzo użycie muzyki, choć reżyser przyznawał później, że uważa to za błąd.
I am always astonished when I see a film in which after the characters are finished speaking the music begins. You know, this sort of music saves many films, but if you want your film to be true, you must avoid it. I confess that I too made mistakes with music in my early films.*
Un condamné... powstał trzy lata przed Pickpocket i wiele te filmy łączy. Mamy (tytułowego) bohatera, który jest naszym przewodnikiem w fabule, tutaj jest to jeszcze wyraźniejsze, bo Michel pisze pamiętnik (list pożegnalny?), podczas gdy Fontaine być może tylko wspominał. Przeżycia zostały ujęte w formę, ale potem przeniesione na (i do) kolejnej. (Czy filmy Bressona są *literackie*?) W obu przypadkach bohater prowadzi narrację z dystansu, częściej słyszymy go z offu, niż widzimy mówiącego. W obu filmach za zdjęcia odpowiadał Léonce-Henri Burel.
Oba obrazy są o rękach, o zdolnościach manualnych, ukazanych w taki sposób, że aż chce się je podziwiać. O ile w przypadku ucieczki z więzienia (ukazanej jako słuszna) nie ma z tym problemu, to w przypadku złodzieja można poczuć jakiś dysonans, bo to niewątpliwie jest sztuka, wielkie umiejętności, ale hm, raczej kibicowanie przestępcy nie jest naturalnym odruchem.
Ale bohater nam tego nie ułatwia, jest nieprzystępny, niemiły, jest trochę jak Mouchette. Wszystkich troje bohaterów łączy to, że obserwujemy ich w ich teraz i, jak to powiedzieć, właśnie ich, wyosobnionych? wyjętych? bez tła, historii, kontekstu, który umożliwia ich zrozumienie. Z Michelem jest tak do pewnego momentu i stopnia, jego biografia jest nie tyle uzupełniona, co napoczęta, przez wzmiankę o więzieniu i później ujawnione doniesienie sprzed roku. To go jakoś rzutuje w przeszłość, rozszerza. A potem jeszcze mijają (szybko) dwa lata, streszczone, spakowane w kilka linijek. Trochę jakby ich nie było, bo wracamy do początku.
A propos Mouchette, to w obu filmach pojawia się ta charakterystyczna karuzela, tutaj nie widzimy jej bezpośrednio - jedynie jako odbicie.
(A w ogóle to ona przypomina mi zawsze o Panelkapcsolat Tarra).
Jeszcze: udało mi się złapać dwie takie klatki z tych filmów
* http://www.mastersofcinema.org/bresson/Words/CTSamuels.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz