3/27/2010

Warszafski Dreszcz

1. "Nie zasłaniać widoczności" - oficjalna naklejka obok kabiny kierowcy w autobusie.

3/23/2010

"co masz do chłopaków, którzy ciąglę siedzą na murku?"

Mało znam tak zabawnych tekstów press release, jak ten autorstwa Claytona Thomasa, do znalezienia tu (czemu krzaczy jak go kopiuję?).

Dotyczy on nowego wydawnictwa Monotype, które wypełniają fragmenty występów ze wspomnianej trasy. Jest to (wciąż jeszcze nieczęsty) przypadek, gdy koncert, na którym byłem, materializuje się na płycie. Zresztą wydarzenie już odcisnęło swoją piętę na blogu - tutaj. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, spory fragment z albumu w Audiosferze 31 marca.

Dobry (długi, pogłębiony, pełen informacji z pierwszej ręki i wypowiedzi) artykuł o scenie w Glasgow z niedawnego Wire przypomniał mi o trapiącym mnie od dawna pytaniu: czy doczekamy się współpracy Richarda Youngsa i Daniela Paddena?

Wielka radość mnie ogarnia, że już mogę ogłosić, że kolejny FRIV odbędzie się. W Budapeszcie, o którego urokach przekonuje Paweł. Więcej informacji tu, będą starzy znajomi z pierwszej edycji, a także nowi znajomi.

Dla tych, którym za daleko do stolicy Węgier, mam coś w Warszawie: Herman Müntzing 13 kwietnia w Saturatorze. O tym będzie przypominane jeszcze.

A do 28 marca trwa bardzo fajna (i w dodatku darmowa) wystawa japońskiego dizajnu w IWP.

No i dla tych, którym się nic nie chce, nawet zapisać do newslettera, tylko ściągać i ściągać:
nowy kawałek Holy Fuck.

3/21/2010

Keith Rowe / Sachiko M - contact [Erstwhile Records, 2009]

Nie ma wątpliwości, że Keith Rowe jest twórcą niezmiernie ważnym dla Erstwhile Records. Podwójny album, gdzie angielski improwizator spotkał się z Sachiko M może posłużyć za pryzmat, dzięki któremu patrząc na katalog wytwórni dostrzeżemy pewien szlak, wyraźnie zarysowany, choć nie wypełniony. Jest to wątek wydawnictw wielopłytowych, najczęściej dwu-. Idąc chronologicznie, jeśli chodzi o Rowe'a, napotykamy: Duos for Doris z Johnem Tilbury'm, cloud z Orenem Ambarchim, Christianem Fenneszem i Toshimaru Nakamurą, nagrane z tym ostatnim between. Nakamura towarzyszy także Sachiko M i Otomo Yoshihide na Good Morning Good Night. Wystarczy do nich dodać Rowe'a i mamy wszystkich odpowiedzialnych za monumentalne, rozłożone na trzech cedekach, ErstLive 005.

contact wpisuje się również w pod-serię ErstLive, której trzy najnowsze części zawierają zapisy występów Rowe'a na festiwalu AMPLIFY 2008: light (z Taku Unamim, solowy oraz z Nakamurą). Nagrana tam 20-minutowa improwizacja z Sachiko M zamyka omawiane wydawnictwo (tutaj jako "Circle"). Jest to jedyny utwór, w którym Japonka używa mikrofonu kontaktowego, w pozostałych korzysta ze swojego znaku firmowego - pustego samplera (z sygnałem testowym - sinusoidą). Sprzęt Keitha Rowe to gitara, przedmioty służące jej preparowaniu i elektronika, ci którzy znają jego twórczość, wiedzą że coraz mniej jest w niej rozpoznawalnych brzmień gitary. Tak jest i na tym albumie, gdzie czasem tylko słyszymy wybrzmienie strun, których dotknięto albo po których przesunięto jakiś przedmiot. Najczęściej jednak przebywamy w otoczeniu kompletnie abstrakcyjnych stuknięć, kliknięć, drapnięć, pisków, szumów.

I sinusoidy, niezmiennej i monolitycznej jak przez większość początkowego "Sqaure", które przekraczając 40 minut jest najdłuższym trackiem tego wydawnictwa. Stałość proponowanych przez Sachiko M dźwięków czyni z nich trudnych partnerów do improwizacyjnego dialogu. Oczywiście - za łatwo też nie powinno być, jednak gdy ta odsłona dobiega końca nie mogę pozbyć się wrażenia, że pierwszy kontakt był niezbyt udany. Potem jest nieco lepiej, a tendencja zwyżkowa postępuje, co czyni drugą płytę bardziej interesującą. Nie przeszkadza mi to, że artyści w takim samym stopniu improwizacje budują z dźwięków, co i z ciszy. Nie przeszkadza mi brak akcji (zdarzeń), ale reakcji, choć być może wina leży po mojej stronie i po prostu nie byłem w stanie odnaleźć związków między elementami. Zastanawiam się też, czy napięcie sytuacji koncertowej mogło odcisnąć się na "Circle", które wydaje mi się najbardziej spójne i wciągające. Jednocześnie, nawet przy większej aktywności, udaje mu się uniknąć bolączki momentami dającej o sobie znać wcześniej, czyli poczucia przypadkowości, przeładowania.

Może mi imponować ten redukcjonistyczny zwrot, chęć wydestylowania tylko niezbędnych składników, odwaga w poszukiwaniu, ale niekoniecznie jej przełożenie na efekt dźwiękowy.

[na junkmedia in inglisz]

3/04/2010

rozmaitości (ale nie teatr)

Wczoraj widziałem na mieście dwa plakaty: zabawny beethovenowski Maciejowskiego oraz mocną (zbyt? obliczoną na szok? w duchu Pasji Gibsona? kreację festiwalu Misteria Paschalia.

Czytałem wywiad z Brandlmayrem oraz Némethem i nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy przeczytałem, że "pozwoliliśmy bębnom brzmieć potężnie i głośno, cymbałom lecieć przez cały pokój i uderzać z impetem i hałasem w podłogę." Chociaż może się mylę i naprawdę Radian rozszerzył instrumentarium o cymbały (cimbalom), bo stare dobre talerze perkusyjne (cymbals) już im się znudziły?

A propos tłumaczeń - czy ktoś może potwierdzić moje wątpliwości, odnośnie jakości przekładu 40 opowiadań Donalda Barthelme?

Jeszcze jedna rzecz, dawniejsza, z której jestem dumny, choć to nie tekst oryginalny i niepozbawiony wad - wrzuciłem na EMD biogram Corneliusa Cardew (na podstawie tej książki).

Cardew daje nam link (przez Keitha Rowe) do czegoś, o czym i tak chciałem wspomnieć: na vimeo jest cały koncert MIMEO z Wigier, jakość znośna.

A propos koncertów - kto mi opowie, jak było na Swedish Azz?

3/01/2010

2562 - Unbalance [Tectonic, 2009]

Byłem bardzo ciekaw kolejnego albumu 2562, nie tyle z wiary w zabobony, że to druga płyta (jejku, a może chodzi o trzecią?) jest prawdziwym wyznacznikiem jakości twórcy, testem "ile jest wart". Raczej dlatego, że Aerial niezmiernie mi się podobał i wiedziałem, że mogę się wiele spodziewać po Davie Huismansie. Początkowy problem z Unbalance stanowił fakt, że z muzyki Holendra preferuję tę, podpisywaną przez 2562, podczas gdy tutaj często wkraczamy w rejony, które we władanie objął innym swoim pseudonimem - A Made Up Sound. Dlatego też zabrało mi trochę czasu rozsmakowanie się w nowych utworach. Choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, to jednak coś powodowało, że stale wracałem do ich odsłuchiwania.

Wiele osób mówiąc o Aerial rozważało, jak bardzo dubstepowy jest ów album. Powodem takiego postrzegania materiału był w dużej mierze wydawca - Tectonic, któremu 2562 powierzył też Unbalance. Jak nigdy nie postrzegałem 2562 z tej perspektywy, a druga płyta tylko potwierdza, że Huismansa można traktować jako kogoś w rodzaju muzycznego kubisty. Nie przedstawia (deformuje) on rzeczywistości, ale za przedmiot swojego dzieła obiera gatunki muzyki tanecznej/opartej na bicie. Na Aerial było to dubtechno i z przymrużeniem oka chciałoby się zaliczyć rzecz do okresu kubizmu analitycznego.

W porównaniu do fazy obecnej, utwory były wsobne, introwertyczne, a cała płyta bardziej jednorodna, zwarta. Może więc Holender wszedł w etap kubizmu syntetycznego? Analogia z malarstwem, gdzie jako tworzywo w obrazach wykorzystywano też gazety, ulotki, przedmioty codziennego użytku, byłaby o tyle kusząca, że w nowych kawałkach 2562 można wyszczególnić rozmaite elementy, niektóre jakby odstają od innych czy też wystają z tła. Natomiast całość jest bardziej zróżnicowana: choć Huismans mebluje większość utworów a'la broken beat i tapetuje w odcieniach przywołujących house, to znajdziemy też dwukrotny ukłon w stronę dubstepu. I choć nie mam zamiaru stemplować tej muzyki słowami wonky czy purple funk, to jednak pomocna w jej słuchaniu wydaje mi się świadomość, że Holender tworzy w tym samym czasie, co dajmy na to Ikonika i Joker.

Podtrzymując uwagę o silnym A Made Up Soundowym charakterze całości, chciałbym zwrócić uwagę na kilka szczegółów, które są wyraźnym podjęciem wątków z Aerial. W "Naricie" Huismans znów sięga po bongosy, które były tak szczęśliwym dodatkiem w "Kameleonie". Drive napędzający "Escape Velocity" przywodzi na myśl "Techno Dread" (choć jednocześnie poniekąd Untolda). I taki szczegół, jak ponowne użycie odgłosów ptaków albo dźwięki, które znakomicie je udają.

2562 umiał idealnie wyważyć nawiązania do przeszłości z odważnymi nowinkami. Zupełnie zaskakuje rozbrajający retro motyw z "Love in Outer Space". Podobnie jak roztrzęsione uderzenia otwierające "Yes/No" (kojarzące się trochę z T++) - tym bardziej ciekawe, że początkowy chłód i nieprzystępność przechodzą wraz z rozrostem tkanki utworu w swoje przeciwieństwo. Słychać w ogóle, że muzyk nabrał rozmachu w aranżowaniu i odwagi budowaniu pokaźniejszych, mniej oczywistych konstrukcji. Tego dowodem jest też świetny utwór tytułowy, który ciągle ewoluuje, zwodzi (przez chwilę nawet mruga do nas na 4/4). Jest on też przykładem na inną tendencję - próby wychodzenia poza "standardowe" 4-5 minut, niestety nie zawsze udane: dobijającemu ośmiu "Superflight" nie starcza sił na utrzymanie uwagi słuchacza. To jednak jedyna wpadka na albumie, który jest dużym, niespodziewanym, a co najważniejsze - udanym krokiem naprzód 2562.

Jeśli pozostaje problem "wot do u call it", to warto pamiętać, że Picasso był najgorętszym przeciwnikiem terminu kubizm, zaprzeczał istnieniu takiego zjawiska. Co nie przeszkadzało mu tworzyć arcydzieł.

[w końcu mogę wrzucić, bo wersja angielska, skrócona na Junkmedia]