tag:blogger.com,1999:blog-90169284403305288882024-03-05T23:46:25.861+01:00profetyka słuchuPiotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.comBlogger419125tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-84799157442442287372023-10-07T10:18:00.003+02:002023-10-07T10:18:50.846+02:00słuchanie do pary <p>Akurat tak się złożyło, że wczoraj zostały opublikowane dwa moje teksty: <a href="https://glissando.pl/aktualnosci/w-awangardzie-ale-wobec-czego-wrazenia-z-avant-art-w-poznaniu-25-28-09-2023/" target="_blank">jeden</a> o poznańskiej odsłonie Avant Artu a <a href="https://kulturaupodstaw.pl/spokojnie-przed-sezonem/" target="_blank">drugi</a> o pozostałych wrześniowych wydarzeniach. Dość nietypowo, bo nie minęło wcale dużo czasu od ich napisania, co jest moim utrapieniem zwłaszcza jeśli chodzi o takie teksty aktualnościowe, ale tak naprawdę o wszystkie, bo jak już coś napiszę, to zaraz wychodzi, że chciałbym się do tego odnieść np. w dyskusji. A nie mogę, bo czekam na publikację. W sumie to lubię najbardziej w blogowaniu -- piszę kiedy chcę i mogę to od razu puścić w świat. Co gorsza w podlinkowanym tekście nie wspomniałem nawet o wszystkich wrześniowych wydarzeniach, bo musiałem go wysłać do redakcji wcześniej, wobec czego odbywające się ostatniego dnia miesiąca Rytmy Marcina się nie zmieściły. A to one stały się naprawdę ostatnim plenerowym wydarzeniem. Podczas wieczornego występu Fanfara Avantura było już trochę chłodno, ale można się było rozgrzać ruszając się, do czego ta muzyka bardzo zachęcała. Wcześniej grały Drogi Krajowe, które mnie nieco rozczarowały, już mniejsza o obowiązkowy pogłos na saksofonie, ale nie rozumiem, jaką funkcję pełni tam elektronika. A przedtem Michał Giżycki zmagał się, grając solo, z audiosferą ulicy, co było ciekawe, dopóki Niesamowita Sprawa nie zaczęła dominować swoją próbą dźwięku. Przed zgiełkiem ulicy na bardzo ładne podwórko mądrze schował się IA PATNEPI, zespół pod wodzą Basi Wilińskiej śpiewający pieśni gruzińskie. Piękne to było.</p><p><a href="https://skupina.bandcamp.com/album/-" target="_blank">Lucie Páchová <i>Крънджилица</i></a> + <a href="https://pointless-geometry.bandcamp.com/album/pawe-kulczy-ski-biosignatures" target="_blank">Paweł Kulczyński <i>Biosignatures</i></a> </p><p>Te dwa albumy złożyły mi się w parę, nie dlatego, że poznałem je w krótkim odstępie czasu, ale ze względu na to, że na obu pojawiają się nagrania terenowe i to w zestawieniu z innymi dźwiękami, co zrobione jest na różne sposoby, bo u Páchovej trudno je rozróżnić, a u Kulczyńskiego stoją nieraz w opozycji. Ale sporo łączy te materiały jeśli chodzi o koncepcje, bo oba są o utracie, o odchodzeniu, o tym co ukryte. I na razie tyle, bo o nich też będę gdzieś pisał -- nie chcę zapeszać, ale to będzie debiut, który mnie bardzo raduje. </p><p><a href="https://in-correcto.bandcamp.com/album/in-correcto-136-el-derroche" target="_blank">Felipe Orjuela <i>El Derroche</i></a> + <a href="https://kaifo.bandcamp.com/album/rural" target="_blank">KAIFO <i>Rural</i></a></p><p>Dwa materiały łączące szacunek do tradycji z chęcią zrobienia czegoś swojego. Zwłaszcza ten KAIFO to dla mnie rewelacja, rzecz <i>cool</i> w obu znaczeniach tego słowa, z klawym retro sznytem.</p><p><a href="https://downwithromanticism.bandcamp.com/album/down-with-romanticism-recital-1869-part-1">Gili Loftus & David Eggert <i>Down with Romanticism: Recital 1869 (Part 1)</i></a> + <a href="https://blacktruffle.bandcamp.com/album/traveller-song-thanksong" target="_blank">Cassandra Miller </a><i><a href="https://blacktruffle.bandcamp.com/album/traveller-song-thanksong" target="_blank">Traveller Song / Thanksong</a> </i>+ <a href="https://koko.bandcamp.com/album/untold-melodies" target="_blank">Mikado Koko <i>Untold Melodies 果てなき旋律</i></a> + <a href="https://blacktruffle.bandcamp.com/album/ein-traum-f-r-dich" target="_blank">Kayo Makino & Tori Kudo Ein Traum für dich</a></p><p>Podbijam stawkę dając parę par. Znów można by o tym myśleć jako dialogu z tradycją, ale takim krytycznym, czy, jak chcą Loftus i Eggert, rewizjonistycznym. Drugą parę łączy oczywiście Satie, którego Mikado Koko odgrywa przy pomocy nowych technologii, co ujmuje jako „post-digital piano”, a Kayo Makino i Tori Kudo ciekawie dialogują z konceptami z <i>Vexations </i>i muzyki meblującej niejako przegrywając się przez Satiego (tak jak Cage przepisywał się przez Joyce'a). Miller z kolei się przez tradycję prześpiewuje. </p><p><a href="https://sublimeretreat.bandcamp.com/album/aubusson" target="_blank">Aubusson <i>Véhicule</i></a> + <a href="https://stoned-to-death.bandcamp.com/album/theosis-2" target="_blank">timmi <i>Theosis</i></a></p><p>Tu nie umiem wyjaśnić... może coś w rodzaju niespokojnego spokoju?</p><p>Na koniec chciałem oznajmić światu, że przeczytałem <i>Slumberland </i>Paula Beatty'ego i polecam i chętnie przyjmę polecajki książek w tym typie (cokolwiek by to miało znaczyć).</p><p>A już naprawdę na koniec daję znać, że możecie mi <a href="https://buycoffee.to/filtrkrytyczny" target="_blank">postawić kawę</a> -- a więcej kawy to, wiadomo, więcej pisania. </p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-51084632281251134872023-09-18T15:06:00.005+02:002023-09-18T15:06:53.457+02:00słuchanie łańcuchowe<p>Mój <a href="https://czaskultury.pl/artykul/muzeum-samotnosci-i-archeologia-mediow/" target="_blank">tekst</a> striggerowany niejako przez <a href="https://czaskultury.pl/artykul/muzeum-niezalu/" target="_blank">esej</a> Filipa Szałaska wisi sobie na stronie Czasu Kultury. Ale czy jest on faktycznie mój... już nie chodzi nawet o ilość zmian redakcyjnych, które sięgnęły nawet tytułu, bardziej o to, że chyba znów poczułem się niekomfortowo, pisząc o sobie. Początkowo myślałem, żeby tę odpowiedź na wezwanie Szałaska napisać właśnie na bloga. I może tak byłoby lepiej, bo teraz tylko myślę o tym, ilu rzeczy tam nie napisałem z tego czy innego powodu.</p><p><a href="https://majaskratkje.bandcamp.com/album/vannstand" target="_blank">Paul Wirkus <i>Caterpillar</i></a> (no proszę, tu nie działają embedy)</p><p>Nie ma o tym, jak zacząłem się zastanawiać, czemu służą recenzje, kiedy pierwszy raz zobaczyłem na Nowamuzyka.pl zembedowany w recenzji player (bodajże z Beatportu). W zasadzie to mnie ucieszyło, bo jakoś nigdy nie szło mi zachęcanie do słuchania, ani opowiadanie, tzn. przedstawianie albumów. Moje recenzje były raczej zbiorem wrażeń z słuchania i kierowałem je raczej do kogoś, kto już danej pozycji posłuchał i chciałby skonfrontować swoje odczucia z czyimś. Z czasem w moich recenzjach coraz więcej było pytań, więc stwierdziłem, że może lepiej będzie te pytania zadawać twórcom, wtedy jest choć cień szansy na odpowiedź. Dlatego też zacząłem przeprowadzać wywiady.</p><p> <a href="https://supersilent.bandcamp.com/album/14" target="_blank">Supersilent <i>14</i></a></p><p>Ani o tym, jak to przez tzw. przypadek trafiłem na wytwórnię Rune Grammofon jakoś pod koniec 2004 lub na początku 2005, co było dla mnie wielkim odkryciem, zwłaszcza dzięki Supersilent i Deathprodowi, które uzmysłowiło mi, że zawsze będzie jakaś jeszcze muzyka do odkrycia (a nie było to dla mnie wtedy takie oczywiste -- kilka lat wcześniej, zainspirowany przez rozmowy z internetowym kolegą, napisałem tekścik o końcu muzyki... no cóż, takie rzeczy można pisać w nastolectwie, choć pocieszam się, że może to było o końcu gatunków, że był to sygnał mojej antypatii do podziałów). </p><p><a href="https://majaskratkje.bandcamp.com/album/vannstand" target="_blank">Maja S.K. Ratkje <i>Vannstand</i></a></p><p>A przypadek polegał na tym, że kiedy jeszcze nie miałem stałego łącza, to będąc u przyjaciółki dopadałem Soulseeka i zadawałem do ściągnięcia różne interesujące mnie rzeczy. Za którąś wizytą okazało się, że koleżanka też zdecydowała się piracić, a wśród efektów procederu znalazł się tajemniczy „Dictaphone Jam”, co okazało się być kawałkiem <i>Voice</i> Mai S.K. Ratkje.</p><p><a href="https://dictaphonemusic.bandcamp.com/album/m-addiction">Dictaphone <i>M.=addiction</i></a></p><p>Jak to się stało? Otóż słowem kluczowym był tu „dictaphone", który stanowił nazwę niemieckiego (wówczas) duetu tworzącego piękną, nastrojową układankę elektroniczno-akustyczną. Ich debiut <i>M.=addiction </i>pożyczył mi świeżo poznany kumpel śledzący City Centre Offices i tzw. emotronikę. </p><p><a href="https://ekkehardehlers.bandcamp.com/album/ekkehard-ehlers-plays" target="_blank">Ekkehard Ehlers <i>Plays</i></a></p><p>Ten album też mi szybko pożyczył, ale jakoś wtedy przeszedł mi bokiem, pewnie wydawało mi się, że za mało się na nim dzieje (a teraz bardzo mi podchodzi). Ale liczył się sam fakt tego wymieniania się płytami, że nigdy nie wiadomo było, na co się trafi. Nie no, trochę było wiadomo, bo czymś tam się kierowaliśmy, choć pewnie w toku studiów dotarliśmy do tego, że pożyczyliśmy sobie nawzajem większość swoich płytotek. </p><p><a href="https://emiter.bandcamp.com/album/sinus-balticus">Emiter <i>sinus balticus</i></a></p><p>Tego nie, wszak to wyszło później, ale Emiter był wtedy istotnym punktem odniesienia, czy to w <a href="https://mordy.bandcamp.com/album/antrology" target="_blank">Mordach</a>, czy solo albo w duecie z Arszynem. Słuchani nawet bardziej na koncertach niż z płyt. Właśnie, bo kolega witając się powiedział, że kojarzy mnie z koncertów. Znów cieszę się, że ocaliłem spisy, bo dzięki temu z czeluści 2004 roku mogę wyciągnąć takie nazwy i nazwiska (oprócz już wymienionych): Baaba, 8rolek, Rehberg/Karkowski, Robotobibok, bracia Oleś.</p><p><a href="https://erstwhilerecords.bandcamp.com/album/between" target="_blank">Rowe/Nakamura<i> between</i></a></p><p>Ale ważne były też rzeczy słuchane nie na koncertach, których nawet nie chciałbym chyba słuchać w towarzystwie innych osób (zapadło mi w pamięć, jak lata później inny kolega powiedział, że dziwnie się czuje, bo pierwszy raz słucha Feldmana nie samemu, przy czym chodziło tu o nagranie). Dla mnie jednym z takich kluczowych płyt samotnego, przede wszystkim słuchawkowego słuchania było <i>between</i> (którego recenzję napisałem dla Diapazonu, który niestety odszedł wraz z jego założycielem). <br /><br /><a href="https://sprain.bandcamp.com/album/the-lamb-as-effigy" target="_blank">Sprain <i>The Lamb As Effigy</i></a></p><p>Zawsze jakaś strata, ale też jakiś zysk. Choćby nowych osób do wymieniania się muzyką (teraz bardziej linkami niż płytami). Taka sytuacja: do <a href="https://www.facebook.com/profile.php?id=100057258137705" target="_blank">sklepu</a>, gdzie wbrew nazwie nie tylko winyle i wino, przychodzi chłopak i pyta o onkyo. Zrobiło się obiecująco, był pierwszą (i jak na razie) jedyną osobą, która wypowiedziała to słowo w tych wnętrzach. Od słowa do słowa i wyszło, że to bardzo kumata osoba i tak się teraz wymieniamy. O muzyce, którą dzięki niemu odkryłem (czasem na nowo), może innym razem, a na koniec jeszcze jedna polecajka z katalogu zespołu, o którym zapomniałem i z którym byłem zapoznany, jak się okazuje, dość pobieżnie, a który kolega podsunął jako skojarzenie ze Sprain. Bo jako zafascynowany powyższym albumem, a nie znający się przecież na tzw. muzyce gitarowej, podsyłam go różnym obeznanym osobom, pytając z czym im się kojarzy, mimochodem sprawdzając, czy to faktycznie dość oryginalna propozycja, czy tylko mi się tak wydaje. No więc Sprain zalecam serdecznie i kiedyś pewnie do tematu wrócę, a tymczasem Daughters, kiedy już mniej krzyczeli.</p><p><a href="https://daughters.bandcamp.com/album/hell-songs" target="_blank">Daughters <i>Hell Songs</i></a></p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-1820218421839423822023-05-01T12:49:00.002+02:002023-05-01T12:57:28.645+02:00dziennik aktywności (za marzec i kwiecień 2023)<div> Czekałem z podsumowaniem marca na <a href="https://glissando.pl/aktualnosci/teatr-dzwiekowy-przechadzka-szlakiem-performatywnym/" target="_blank">tekst</a>, w którym opisywałem <i>Amando</i>, <i>Niewidzialnych</i>, <i>966 </i>i koncert w Farbach. Ale już mi się nie chce czekać z kwietniem, który zrelacjonowałem dla Kultury u Podstaw, tym bardziej, że nie zmieścił mi się tam Next Fest. A chciałbym to doświadczenie jakoś odnotować, choć, tak jak przewidywałem - nie jestem na pewno jego docelowym odbiorcą. To, co przeszkadza mi najbardziej na większych festiwalach, czyli bieganie od sceny do sceny, tutaj jeszcze się intensyfikuje, w zasadzie to jest zasadą organizującą całość. Postanowiłem też nie bojkotować inicjatywy, mimo że w jej ramach odbył się warsztat Spotify dla artystów. Stwierdziłem, że potraktuję to jako okazję do poznania muzyki, której w większości inaczej bym nie posłuchał. A skoro koncerty trwają po pół godziny, to po dziesięciu minutach powinienem już mniej więcej wiedzieć, co to będzie. Dlatego z kilku właśnie wtedy wyszedłem, żeby pójść na inny (bo przecież na pewno będzie ciekawszy, fajniejszy, itd). Zacząłem od Krzewów w Dragonie, kameralny MDK wydawał się dobrym otoczeniem dla tej muzyki, ale też był nabity ludźmi, więc nie było żadnego wrażenia intymności. A ta muzyka na tym właśnie się opierała, czasem była niczym piosenka śpiewana przy ognisku, więc idealnie by było słuchać jej w ogóle w wydaniu akustycznym. Próbowałem jednak wejść w tę muzykę, coś z tej atmosfery ocalić, zachęcały do tego nieoczywiste teksty, ale nagle zburzyły efekt nagrane chórki puszczone za głośno, a w kolejne chyba harmonijka. Poszedłem do Sceny na piętrze na Helaine Vis, fachowe granie, trochę może nowofalowe, zupełnie nie moja bajka. Potem Mnoda Pod Minogą - wkręcająco, zadziornie, na początku może coś nie tak z brzmieniem, ale potem się zrobiło lepiej. W Dublinerze podczas USO 9001 rozbolała mnie głowa, bardziej chyba z zaduchu i gorąca, ale nie pomogło, że trio, zapowiadane jako erupcja młodzieńczej energii, wnerwiło mnie wykalkulowaną, efekciarską, w sumie bezpieczną i schematyczną grą. W zapowiedzi nazwano ich Cool Kids of Jazz, co wydało mi się całkiem zabawne, ale potem nabrało to nowego sensu. Postanowiłem odpuścić ambitny plan dotrwania do Ikarvs w Tamie i wróciłem do domu. Ale też obiecałem sobie, że następnego dnia będę bardziej wytrwały. Znów zaczynało się obiecująco i przyjemnie, ale już przy trzeciej piosence Ciepłych Brejów odniosłem wrażenie, że to jednak na jedno kopyto, nawet jeśli różne tempa, to te biciki takie miękkie. Próbowałem się wgryźć wtedy w teksty, ale większości się domyślałem, a nie słyszałem je. Pure Bedlam okazało się zupełnie nie dla mnie, podobnie jak Odium Humai Generis, trochę lepiej było na Nene Heroine, ale najlepiej było wyrwać się z festiwalowego kieratu i zjeść zapiekankę z Teatralki. Akurat żeby wrócić na Etnobotanikę, która niestety zbyt ładnie i przewidywalnie, Hinode Tapes już lepiej, ale bez zachwytów. Sobotę zacząłem od <a href="https://nextfest.pl/konferencje/the-future-forum/" target="_blank">panelu</a> dyskusyjnego (tak, wszak ten festiwal to także konferencja, na którą przyjeżdżają <i>delegaci</i>), którego Arturowi Rawiczowi nie udało się całkowicie zepsuć, mimo usilnych starań. Jakoś przełknąłem też Bartosza Bilickiego uspokojającego kilkukrotnie, że nie musicie tego rozumieć, nie musicie wiedzieć, jak to działać. Swiernalis wespół z Rafałem Koniecznym powiedzieli kilka sensownych rzeczy. Jeśli chodzi o koncerty, to ponownie miało być lajtowe wejście w wieczór - nic szczególnego Jeżom Oruelińskim nie mogę zarzucić, ale też nic mi po tym koncercie na dużej nie zostało. Przelotem wpadłem do Starego Kina na Mark and The Broomers, ale to też nie dla mnie. Ciekawiej było obok Pod Minogą, gdzie Lock Down może nie dokonał rewolucji, ale wypadł szczerze i świeżo. To dobra rozgrzewka przed Zespołem Sztylety, który całkiem konkretnie mnie zgniótł i sprasował. Potem Naphta zrobił swoje i zrobił to dobrze, nie będę go znów chwalił, bo to by było nudne. Goddie w Schronie może za bardzo trzymał się schematów d'n'b, a były tam perspektywy na odważniejsze odloty. Na koniec trochę z tzw. dziennikarskiego obowiązku poszedłem do Tamy na Kamp!, ale zgodnie z przewidywaniami mało mnie to obeszło. Przy okazji polecam <a href="https://www.naobrzezach.pl/2023/04/wiecej-odwagi.html" target="_blank">relacje</a> lepiej zorientowanych <a href="https://ktosruszalmojeplyty.com/milczace-trojmiasto-i-scena-piosenkowa-next-fest-21-4-23/" target="_blank">kolegów</a>. </div><div><br /></div><div>Jeśli chodzi o moje pisanie, to przede wszystkim chciałbym się pochwalić <a href="https://teatr-pismo.pl/20142-muzycznosc-przenika/" target="_blank">wywiadem</a> z Dominikiem Strycharskim. W Kulturze u Podstaw <a href="https://kulturaupodstaw.pl/zeby-muzyka-nie-zaginela/" target="_blank">rozmowa</a> z Krzysztofem Pydyńskim (z którego badań Tuleje zaczerpnęły melodie) oraz kontynuacja wątku winiarskiego, tym razem wizyta w <a href="https://kulturaupodstaw.pl/pasja-i-indywidualizm/" target="_blank">Jaworowie</a>. W Ruchu Muzycznym większość moich recenzji na papierze, ale <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/3112" target="_blank">kilka</a> <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/3002" target="_blank">przedostało</a> się do sieci. Zwracam też szanowną uwagę na pierwszą odsłonę glissandowego przysłuchiwania się <a href="https://iran.glissando.pl/" target="_blank">Iranowi</a>, co mam przyjemność koordynować. Do słuchania polecam <a href="https://radiokapital.pl/shows/glissando/prasowka-mowiona-4" target="_blank">glissandową</a> prasówkę mówioną. </div><div><br /></div>1.03 2ndaccident - Wino i Winyle
<div>2.03 <i>Gra w kontra-s-ty </i>Kurjata, Żeglicka, Mańko, Oleszak - CK Zamek</div><div>4.03 <i>Amando </i>Sakowicz, Stasiowska - Pawilon</div><div>Lorena Izquierdo/Ryszard Lubieniecki, Widzicie & Izquierdo, DJ Embargo - Farby</div><div>8.03 - Kołokoncert (m.in. Wilczyńska) - CK Zamek</div><div>Lichota <i>Beelocation </i>- Pan Gar</div><div>15.03 Ruly Rock - Wino i Winyle</div><div>18.03 <i>966 </i>Liber, Kucharczyk, Hasimotowiksa - Teatr Fredry w Gnieźnie</div><div>20.03 Tuleje - Pan Gar</div><div>24.03 <i>Niewidzialni </i>Hiranok, Scena Robocza - Teatr Ósmego Dnia</div><div>25.03 DJ Transe Atlantique - Farby</div><div>29.03 <i>Dobrze ułożony młodzieniec </i>Rubin, Janiczak, Kaliski - Teatr Nowy w Łodzi</div><div>31.03 FOQL - Pawilon</div><div>Greta - Dragon</div><div>1.04 non molto/3: Webern, Sciarrino, Lachenmann, Taborowska (Maciej Strzelecki, Natalia Górecka) - Akademia Muzyczna</div><div>5.04 DOM - CK Zamek</div><div>6.04 Barok u Franciszkanów - Lamentacje Jeremiasza: de Lalande, Froberger, d'Anglebert, Couperin (Korzyb, Woźniak, Prochaska, Lis, Kokosza)</div><div>10.04 VÍZ, Jerusalem In My Heart - Pawilon</div><div>14.04 72DR, Gars, Gołębie - Dragon</div><div>15.04 Koncert multimedialny: wspólnoty, kłącza, hiperlinki: Schubert, Kreidler, Karmiński, Kamiński, Taborowska - Akademia Muzyczna</div><div>Tyler Matthew Oyer - Pawilon</div><div>20-22.04 Next Fest</div><div>28.04 <i>Utajone </i>Stolarski, Teatr pod Fontanną - CK Zamek</div><div>29.04 orzeszkowa PIĄTEseszyn: Krew z Kontaktu, Abstract Household Warfare, Monika Pich, wędrówki po nienarysowanych liniach</div>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-56119626251456190082023-03-05T21:47:00.004+01:002023-03-05T21:47:56.278+01:00dziennik aktywności (za luty 2023)Ponownie się tak wyspryciłem, że wydarzenia lokalne opisałem dla Kultury u podstaw, pozostaje więc tylko czekać na publikację. Rzeczy z Opera Rara też mam nadzieję jeszcze gdzieś zreferować, ale to poczekamy-zobaczymy.<div><br /></div><div>A w międzyczasie wspomniany portal dał moje <a href="https://kulturaupodstaw.pl/o-przychodzeniu-zasluchaniu-i-kamuflowaniu/" target="_blank">podsumowanie</a> stycznia, <a href="https://kulturaupodstaw.pl/tuleje-glosu/" target="_blank">wywiad</a> z triem Tuleje oraz z Teoniki Rożynek a <a href="https://kulturaupodstaw.pl/drugie-zycie-opery/" target="_blank">propos</a> <i>Carmen. Tojours la mort</i>, która za dni parę wraca na scenę Auli Artis. Tuleje działają estetycznie inaczej niż Opla, ale koncepcyjnie idą podobną drogą -- <a href="https://www.dwutygodnik.com/artykul/10547-akcja-rozbierania-folkloru.html" target="_blank">recenzja</a> nowego albumu duetu to mój niezmiernie cieszący (przynajmniej mnie) powrót na łamy Dwutygodnika. Podobnież cieszy mnie kambek do Fragile, gdzie <a href="https://fragile.net.pl/norient-film-festival-2023" target="_blank">piszę</a> o filmach z tegorocznego Norient Festival. Na stronie Czasu Kultury znów urządzam sobie zimową rajzę, tym razem w towarzystwie Stanisława Barańczaka, Tomasza Koniecznego i Lecha Napierały, Stéphanie d’Oustrac, Arnauda Marzoratigo i Les Lunaisiens, Joëla Grare'a oraz Piotra Damasiewicza i Kuby Wójcika. Również w rubryce radości zapisuję fakt, że moja <a href="https://radiokapital.pl/shows/radio-teatr-2022/sluchowisko-pryzmat/" target="_blank">pisanina</a> o Radio-Teatrze 2022, głównie o ekscytującym <i>Pryzmacie</i>, trafiła w końcu na www pisma Teatr. Na stronę Ruchu Muzycznego niestety nadal jestem wrzucany rzadko, ale zawsze można mnie znaleźć mniej lub więcej (teraz raczej więcej) w papierze. A ostatnio na stronę uszły w <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/2933-nowosci-#3/2023" target="_blank">tłoku</a> moje trzy maluchy: o albumach Alexandry Spence dla mappy, Jacqueline Novy dla Buh Records oraz o kompilacji dla Sri Lanki Syrphe. </div><div><p>3. Common Routes (Girard / Kikteff / Nosrat / Niakrasawa / Paszek) - CK Zamek</p><p>8. Penderecki <i>VI Symfonia </i>„<i>Chinesische Lieder”, </i>Szymon Mechliński, Anna Krzysztofiak, Wajnberg <i>XXI Symfonia „Kadysz” </i>(Małgorzata Olejniczak-Worobiej), Orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu, Kasprzyk - Aula UAM </p><p>9. Eric Bauer / Maximilian Glass, wrong dials - Dragon </p><p>12. João de Sousa <i>Groszki i róże </i>- SARP social club</p><p>17. WARНЯКАННЯ (Slepakow / Sokołow) - CK Zamek</p><p>18. Margarete Huber z uczestniczkami warsztatów - Sala Błękitna AM</p><p>24. Kavekanem (Oswald / Ericson / Berre) - Dragon</p><p>Opera Rara: </p><p>25. Schumann <i>Das Paradies und die Peri, </i>Mesak, Bostridge, Pavlenko, Korybalska, Malak, Szumski, Capella Cracoviensis i Chór CC, Adamus, Tomaszewski - Łaźnia Nowa, Kraków</p><p>26. Vivaldi <i>Tamerlano, </i>Margheri, Mineccia, Galou, Bar, Fiorio, Vendittelli, Academia Bizantina, Dantone -<i> </i>Stary Teatr, Kraków</p></div>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-56143290712551890472023-02-05T14:16:00.001+01:002023-02-05T14:16:16.912+01:00dziennik aktywności (za styczeń 2023)<p>Akurat tak się złożyło, że wszystkie styczniowe wydarzenia opisałem w tekście dla Kultury u podstaw, do którego oczywiście podlinkuję w odpowiednim czasie. Mam nadzieję, że prędzej niż później, choć to nie ode mnie zależne. </p><p>Dla lubiących wspominać mam artykuł o <a href="https://kulturaupodstaw.pl/o-chodzeniu-i-sluchaniu/" target="_blank">październikowym</a> natłoku wydarzeń i mającym premierę pod koniec miesiąca wyjątkowym spektaklu <i><a href="https://kulturaupodstaw.pl/dostrzezony-labedzi-lot/" target="_blank">Łabędzie</a>. </i>Pozostając w tematach operowych, wyciągnięty z archiwum wywiad z Teoniki Rożynek, która dokomponowała się do Bizeta na potrzeby <i>Carmen. Tojours la mort </i>(spektakl powróci w marcu, warto). </p><p>Na stronie <a href="https://glissando.pl/artykuly/nieporozumienia-i-drogi-na-skroty-recenzja-i-dyskusja-wokol-zrozumiec-muzyke-rogera-scrutona/" target="_blank">Glissanda</a> recenzja książki <i>Zrozumieć muzykę </i>Rogera Scrutona w dialogu z Michałem Tomczakiem. </p><p>Jeszcze remanenty, bo w pośpiechu końcoworocznym zapomniałem o dwóch ważnych dla mnie tekstach dla Czasu Kultury: <a href="https://czaskultury.pl/artykul/przeglad-plytowych-polek-tance-i-muzyka-odnaleziona/" target="_blank">zestawieniu </a>działalności Muzyki Odnalezionej i Tańcy oraz przeglądu dyskografii <a href="https://czaskultury.pl/artykul/przeglad-plytowych-polek-glossa-music/" target="_blank">Graindelavoix</a>. Czyli, jak zwykle, o tradycji, zresztą wątek ten kontynuowałem ostatnio dla Ruchu Muzycznego i będę dalej dla pewnego medium, gdzie mnie dawno nie było, więc bardzo się z powrotu cieszę. </p><p>10.-11. Neofonia, Akademia Muzyczna</p><p>13. Koncert wielokanałowy, Akademia Muzyczna</p><p>14. non molto / 1 (Natalia Górecka), Akademia Muzyczna</p><p>21. Elektrofonia (CUEMS), Akademia Muzyczna</p><p>28. Jon Lipscomb, Anna Jędrzejewska / Piotr Dąbrowski, Lipscomb / Jędrzejewska / Dąbrowski / Michał Giżycki, Dragon</p><p>29. Zabelov Group, Zamek</p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-63002955093108521032023-01-02T17:17:00.008+01:002023-01-26T17:51:10.454+01:00Moja i twoja muzyka (podsumowanie za listopad i grudzień 2022)<p></p><p align="LEFT" style="orphans: 2; widows: 2;"> W pierwszym odruchu
pomyślało mi się, że nie powinienem opisywać tych koncertów, bo
grali i/lub grani byli mniej czy bardziej znajomi. Ale doszedłem do
wniosku, że w sumie czemu nie i przypomniałem sobie, że już lata
temu wykonałem na tych łamach nawet grubszy <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">precedens</a> (po
pierwszym FRIVie ująłem to tak: <i>Oczywiście mógłbym
stwierdzić, że nie będę opisywał koncertów, bo przecież jestem
skrajnie nieobiektywny, no ale nie oszukujmy się - jeśli ja ich nie
opiszę, to kto to zrobi?</i>). W redakcyjnych dyskusjach w
„Glissandzie” często kręcimy się wokół zagadnienia
skomplikowanych powiązań i złożonych zależności, co sprawiło,
że przyjęliśmy niepisaną zasadę: jeśli w danym wydarzeniu
uczestniczy osoba z redakcji, to do jego relacjonowania szukamy kogoś
spoza. Ja akurat nie jestem w stu procentach przekonany o jej
słuszności, bo jest dla mnie zrozumiałe, że nie pisałbym czegoś
w rodzaju: ten koncert był wspaniały, bo zagrała moja koleżanka /
ten festiwal był cudowny, bo kuratorował go mój kolega. Jeśli już
coś, to właśnie byłbym bardziej wymagający, ale przede wszystkim
skorzystałbym z tego, że znam te osoby, żeby dać czytającym coś,
czego inaczej by nie dostali (spostrzeżenia tudzież tzw. wglądy).
Oczywiście zasadnicze jest, żeby wyklarować swoją pozycję,
usytuowanie, w tym właśnie relacje i powiązania, a nie udawać
niezależność i gonić za widmem obiektywizmu. Trochę tak jak
zrobił Wojtek Krzyżanowski <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">relacjonując</a> dla
„G” Poznańską Wiosnę Muzyczną (tylko przyczepiłbym się,
że właśnie w imię rzetelności powinien wspomnieć, na czym jego
udział polegał). Przy okazji Wojtek poruszył tam ważną
kwestię: <i>Jest więcej funkcji niż osób do ich objęcia</i>.
Niedawno <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">dostrzegł</a> ją
też Bartek Chaciński, a poniekąd przewija się ona też w tej
znaczącej <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">dyskusji</a>.
W zasadzie wszystko, co tam padło, wydaje mi się jakoś ważne (i
warte odniesienia do światka muzycznego), ale w tym kontekście
istotne są zwłaszcza wypowiedzi Adama Karola Drozdowskiego (też
zresztą mającego na koncie <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">gościnny
występ</a> w „G”). </p>
<p>O <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#"><i>Temporary
protection</i></a> pewnie bym się nie dowiedział, gdyby nie
to, że brała w nim udział moja redakcyjna koleżanka Natalia
Górecka. A już po samym wydarzeniu trochę mi opowiedziała, jak to
wyglądało od kulis. No i teraz kwestia: czy mam udawać, że tego
nie wiem, spróbować to jakoś zapomnieć? Niby jak to by mogło się
odbyć i w zasadzie czemu służyć? Dlatego chyba tak zainteresowała
mnie koncepcja krytyki towarzyszącej przewijająca się w
dwutygodnikowej dyskusji. W ten sposób myślę np. o swoich
materiałach dla Kultury u Podstaw o poznańskiej operze. Staram się
w nich jakoś otwierać czy tłumaczyć te czasem tajemnicze obszary,
korzystając z wiedzy zdobytej przy okazji pracy tam, a nie piszę,
że to najlepsza opera na świecie, bo nikt by tego nie brał poważnie, choćby z racji tego, że tam
pracowałem. Ale nawet nie w tym rzecz: po prostu już mnie nie
pociąga takie pisanie, czy w ogóle takie stawianie sprawy. To, co
zaczęło się jako problem z układaniem podsumowań rocznych,
rozciągnęło się znacznie dalej. Oczywiście, nadal są rzeczy,
które podobają mi się bardziej lub mniej, ale też coraz częściej
przekonuję się, że, jeśli włożono w coś dużo uczucia i/lub
myślenia, to jest spora szansa, że będzie to przynajmniej pod
pewnymi względami, w jakimś kontekście, ciekawe. I właśnie w
kontekście był dla mnie ważny ten, jak głosił podtytuł,
quasi-koncert problemowy [muzyka, dźwięki i echa po 24 lutego 2022
r.]. Kolejny raz wróciły do mnie <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">słowa</a> Katariny
Gryvul, które zresztą w zasadzie przez cały czas mam z tyłu
głowy: <i>Wojna jest dla mnie bardzo poważnym przeżyciem.
Zmieniła mnie. Myślę, że muzyka będzie inna. Trudno mi teraz
powiedzieć, jaka będzie, ale wiem, że nie będzie taka, jak
kiedyś. </i>Potem rozwinęła to w <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">rozmowie</a> z
Martą Konieczną: </p>
<blockquote style="margin-left: 2cm; margin-right: 2cm;">Wydawało mi
się, że moja twórczość nie będzie połączona z wojną, że
będę mogła to wyabstrahować. Jednak rezultat jest bardzo mroczny.
Bardzo obrzydliwy w pewnym sensie, pokazujący najgorszą stronę
człowieka. Hałaśliwy, zupełnie inny niż to, co robiłam do tej
pory – nic, czego sama bym się spodziewała. Wykorzystuję sporo
ludzkiego głosu, ale jest on tak przetworzony, że trudno powiedzieć
czy faktycznie jest jeszcze ludzki, czy może jest czymś pomiędzy.
Lub jak rosyjska armia – w ogóle nieludzki. Całość ma też
seksualny kontekst z uwagi na odgłosy oddychania. To muzyka
niekomfortowa w słuchaniu. Sprawiająca, że czujesz się
zdegustowana i zła. Przepychająca cię przez granicę, byś mogła
zostawić te emocje i ostatecznie zobaczyć świat w jasnych barwach.</blockquote>
<p>I tu kolejna kwestia utrudniająca ocenianie, bo jak mają odnieść
się do takiej twórczości osoby, które nie doświadczyły tego
samego? Może to nie nowy problem, ale tutaj wraca spotęgowany. Z
jednej strony przyjęło się, że dane dzieło powinno być
komunikatywne, przemawiać także do tych, którzy nie mają tych przeżyć będących inspiracją. A może nawet
zwłaszcza do tych, ale tu oczywiście pytanie, czy chielibyśmy tego
doświadczać, choćby za pośrednictwem dźwięków (czy innego
medium). Poza tym, co by miało znaczyć w tej sytuacji, że dzieło
jest obiektywnie dobre? Jako potwierdzenie potrzeby odejścia od
takiego myślenia odebrałem też słowa jednego z
kompozytorów, Andrija Merkhela, który zapowiedział to
wydarzenie jako otwarte sprawozdanie i szkic projektu. Wydaje mi się,
że raz powiedział o koncercie quasi-problemowym i nawet jeśli było
to przejęzyczenie, to dające do myślenia (bo trudno obecną
sytuację postrzegać na równi z innymi zjawiskami, które zasilają
muzykę programową, ale zarazem, siłą rzeczy, zaczyna się ona do
nich zaliczać). Od Natalii dowiedziałem się, że wykonawczynie nie
wiedziały dokładnie, do czego konkretnie odnoszą się utwory, co
pozwoliło na skupienie się na partyturach i uniknięcie
sentymentalizmu. </p>
<p>Znów dzieje się tak, że w głowie porównują mi się dwa różne
wydarzenia, bo akurat odbyły się dzień po dniu i znów myślę, że
to może niesprawiedliwe. Ale gdy próbuję sobie wyjaśnić,
dlaczego w zasadzie, to nie mam wytłumaczenia. W końcu w obu
przypadkach były to publiczne sytuacje słuchania muzyki wykonywanej
przez kogoś, w towarzystwie innych osób -- dla ułatwienia nazywane
koncertami. Dzień przed odwiedzinami niewielkiej sali Kołorkingu,
byłem w Sali Wielkiej CK Zamek na setnej odsłonie cyklu Moja
Muzyka. Cyklu, któremu kibicuję i z którym mam związane raczej
dobre wspomnienia -- z dawniejszych zapadł mi w pamięć koncert z
graniem na elementach wystroju wnętrz, ale był też np. wieczór
wokół Xenakisa z fajnym utworem Joanny Wabik. Zresztą do tego
wydarzenia nawiązano, było wykonanie <i>Mikka </i>z
bezsensownie bezdennym pogłosem i układem choreograficznym uczennic
Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej. To pewnie czepialstwo, ale
jakoś uderzyło mnie, że z imienia i nazwiska została wymieniona
pani, która je przygotowała, ale one same już nie. Drobiazg, ale
na wydarzeniu, z którego biła aura inkluzywności i familiarności,
jednak znaczący. Rozumiem, że jubileuszowa edycja miała być
szczególna, ale zamiast atmosfery celebracji i odlotowości,
wyczuwałem bardziej klimat szkolnej gali okraszonej dodatkami z menu
u cioci na imieninach. Inkluzywność miała dotyczyć przede
wszystkim dzieci, dla których przygotowano dywany ułożone przed
krzesłami. Zdarzają się pomysłowe wydarzenia z muzyką
współczesną uwzględniające najmłodszych, ale to nie było jedno
z nich. Berbecie wydawały niekontrolowane dźwięki już podczas
subtelnego duetu Szymona Guzowskiego i Jakuba Królikowskiego, ale
oczywiście ma być miło i przyjaźnie, więc nikt im nie zwraca
uwagi. Potem wyszło, czemu tu są: mają brać udział w układzie
choreograficznym (niestety nie wyjawię czyim, bo nie zdążyłem
zanotować, a szczegółowego programu nigdzie nie ma). Było to dość
tandetne i kuriozalne, dzieci zostały potraktowane jak rekwizyty,
które matki obracając się unosiły na rękach, a te, które
próbowały same chodzić, potykały się i jedyne, co z tego
wynikało, to obawa, że zostaną potrącone. Po wykonie część
dzieci wyniesiono, ale kilka zostało, mimo tego, że było słychać,
że nie wszystkie są zainteresowane tym, co się dzieje na sali.
Prowadząca całość pomysłodawczyni Teresa Nowak coś tam na
początku mówiła o otwarciu się na nową publiczność, co samo w
sobie jest chwalebne. Ale trzeba jeszcze wiedzieć, jak to zrobić.
Przed następnym utworem nie było żadnego ostrzeżenia, a okazał
się on na tyle głośny, że mógłby być zbyt mocny nawet dla
dorosłych. Przy okazji wyszedł kolejny problem, bo Nowak jakoś tak
pokrętnie zapowiedziała, że wyszło, że instrumentarium będzie
ryk lwa. Może wiecie (a może nie), że jest taki instrument zwany
lion's roar i to właśnie on się tu pojawił. Cykl jest kojarzony z
różnymi dziwnymi czy eksperymentalnymi pomysłami, co jest w sumie
fajne, ale nie wiem, po co dodatkowo coś udziwniać, zamiast
skorzystać z okazji i coś wyjaśnić. Potem było jeszcze dziwniej,
bo Nowak powiedziała, że jej ulubionym poznańskim zespołem
zajmującym się muzyką współczesną jest Sepia Ensemble, ale nie
było sensu ich zapraszać na 4 minuty grania, a nie chciała
przedłużać koncertu, więc będzie przypomnienie ich projektu
inspirowanego Lemem -- odtworzenie kompozycji Rafała Zapały i Ewy
Fabiańskiej-Jelińskiej. Jedna rzecz, że w ulotce było napisane,
że zespół „wystąpi”, a druga, że posłuchaliśmy fragmentów
tych kompozycji. A wisienką do kożucha był dorzucony zaraz potem
fragment utworu, <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">skądinąd
ciekawego</a>, Jana Skorupy z FAZMA. Po co, dlaczego -- trudno
powiedzieć... Nowak snuła opowieści o orkiestrze głośniczków i
o tym, że <i>za nas ktoś coś wymyśli, czyli taka trochę
sztuczna inteligencja też jest</i>. Na pewno chęci są dobre, a
intencje szczere, ale wychodzi troszku pokracznie. Podobnie jak
podczas improwizacji, którą Nowak nie tyle dyrygowała, co
kontrolowała, mówiąc, kto ma zacząć, a potem zagadując
grających, czym sygnalizowała, że należy kończyć. Szkoda, że
tak krótko, bo publiczność, która dostała możliwość
uczestniczenia w tym muzykowaniu, wyraźnie dobrze się bawiła i w
końcu faktycznie jakoś współtworzyła całość. Ale musiało
starczyć czasu na układ choreograficzny do muzyki Czajkowskiego
(dlaczegóżby nie), który Nowak zapowiedziała z nieskrywaną
egzaltacją oraz utwór Małgorzaty Nowakowskiej do słów Tuwima
(ładny, tylko szkoda, że nagłośniony). To były zapowiadane
akcenty świąteczne, ale dla mnie nawet bardziej świąteczna była
całość -- istny groch z kapustą (były światełka, było
multimedialnie i w ogóle dużo się działo, na co w odniesieniu do
tego cyklu zwracała niedawno <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">uwagę</a> Iga
Batog). </p>
<p>By domknąć rok: o <i>Jawnucie </i>rozmawiałem z
reżyserką Ilarią Lanzino, czego zapis można znaleźć w książce
programowej, sam spektakl <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">tu</a>,
a może temat jeszcze jakoś pociągnę, wtedy oczywiście dam znać.</p>
<p>Moje teksty z Ruchu Muzycznego coś ostatnio nie mają szczęścia
do trafiania na stronę, więc polecam wciąż aktualny numer
podwójny, gdzie pisałem o muzyce do mieszkania. Tutaj
taki <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">drobiazg</a> o
Cindytalk, to oczywiście nie żadna płyta roku, tak jak <a href="https://glissando.pl/aktualnosci/glissando-niewrapped-a-odredakcyjne-podsumowania-i-rekomendacje-2022/" target="_blank">to</a> nie jest żadnym podsumowaniem, a raczej odsumowaniem (w dekanonie). </p>
<p>Po papier trzeba też sięgnąć, żeby przeczytać mój artykuł
o <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">Radio-Teatrze</a> dla
„Teatru”.</p>
<p>20.12 <i>Temporary protection</i>, Kołorking Muzyczny</p>
<p>19.12 <i>Moja Muzyka #100</i>, CK Zamek</p>
<p>16.12 <i>Jawnuta albo romskie historie na motywach opery
Stanisława Moniuszki</i>, Teatr Wielki na MTP</p>
<p>18-19.11 <a href="https://www.blogger.com/blog/post/edit/9016928440330528888/6300295509310852103#">Hiatus
Festival</a>, CK Zamek</p>
<p><br /><br /><br />
</p><br /><p></p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-2622118256666890532022-11-09T11:25:00.008+01:002022-11-29T17:58:03.745+01:00dziennik aktywności (za październik 2022)<p>Ten miesiąc nie tyle nawet przeleciał, co na zmianę bardzo przyspieszał, a potem zwalniał, więc trudno było się do niego dostosować. Ale próbowałem! </p><p>Długo z(a)bierałem się, żeby ująć bodajże najważniejsze październikowe doświadczenie, czyli szóstą edycję Spontaneous Music Festival, ale w końcu udało się i <a href="https://glissando.pl/aktualnosci/spontaneous-music-festival-2022/" target="_blank">relacja</a> już wisi na stronie Glissanda. Na zrelacjonowanie czeka nadal uro osiem i dół, którego niestety nie udało mi się doświadczyć w całości, no i pojedyncze koncerty z innych festiwali. Azaliż pojedyncze, bo, nad czym biadałem <a href="https://kulturaupodstaw.pl/jesienna-kleska-urodzaju/" target="_blank">tutaj</a>, doszło do festiwalowej wielkiej kumulacji i klęski urodzaju. Także na łamach Kultury u podstaw <a href="https://kulturaupodstaw.pl/dobre-prognozy-dla-handla/" target="_blank">zapowiadałem </a>drugi Festiwal Händel, a uciekając od wielkomiejskiego zagonienia i zgiełku -- udałem się do winnicy Edison, gdzie okazało się, że trunek ten to nie tylko <a href="https://kulturaupodstaw.pl/poezja-w-plynie/" target="_blank">poezja w płynie</a>, ale ma też wiele wspólnego z muzyką. </p><p>Czekając na publikację kilku ważnych dla mnie tekstów, polecam się w wersji eterycznej, bo ostatnio rozpanoszyłem się w Radiu Kapitał: zrobiłem audycję <a href="https://radiokapital.pl/shows/neoarte-2022/neoarte-xi-part-1/" target="_blank">zapowiadającą</a> Syntezator Sztuki Neo Arte, razem z Natalią Górecką pierwszą prasówkę mówioną <a href="https://radiokapital.pl/shows/glissando/glissandowa-prasowka-mowiona-1/" target="_blank">Glissanda</a>, no i oczywiście swoją <a href="https://radiokapital.pl/shows/zasypywanie-kanonu/188-tradycja-wynaleziona-i-muzyka-odnaleziona/" target="_blank">audycję</a> (będzie kontynuowane, a tymczasem polecam słuchać i jednocześnie czytać <a href="https://czaskultury.pl/artykul/przeglad-plytowych-polek-tance-i-muzyka-odnaleziona/" target="_blank">to</a>). </p><p>1. Spotkanie z Andrzejem Bieńkowskim w ramach Festiwalu Zanim Opadną Liście - Taczaka 20<br /> <span> </span><i>Pasterz z Arkadii</i>, Kamil Lis w ramach Festiwal Händel - kościół Franciszkanów<span> </span><span> </span><span> </span><span> </span><span> </span><span> <span> </span><span> </span><span> </span><span> </span></span>DMNSZ, Emiter - Farby</p><p>6-8. Spontaneous Music Festival - Dragon</p><p>9. <i>Miłość i życie kobiety,</i> Katarzyna Hołysz, Academia dell'Arcadia w ramach Festiwal Händel - kościół Franciszkanów</p><p>11. Ryszard Lubieniecki w ramach Katharsis Festival - kościół pw. św. Kazimierza</p><p>12. Trzemeszno, Września, winnica Jaworowo (objazdówka z Wielkopolską Organizacją Turystyczną)</p><p>14. fragmenty <i>Requiem </i>Antoine'a Divitisa, Marcel Pérès i Chór Festiwalowy w ramach Katharsis Festival - Bazylika Archikatedralna św. Apostołów Piotra i Pawła</p><p>15-16. uro osiem i dół: RelaxCORE, Magda Mellin, 5E7H / DRAGN, valdo psycho, Das Zastawa Trio, filmy Zaskórskiego z intro Bochniarza, Marcin Olejniczak, Ba:zel, uroruro, Zofia, Shake The Train - CK Zamek</p><p>16. spacer <i>Mundur na plaży </i>w ramach festiwalu Nowy Plan</p><p>18. <i>Rusałka </i>Dvořáka (Leginus, Sofulak, Karolczak, Korpik, Sobotka, Walewska, Sutowicz) - Teatr Wielki na MTP</p><p>20. Wolańska/Gajda Duo na finisażu wystawy Stażewskiego - Galeria Sztuki Współczesnej w Muzeum Archidiecezjalnym</p><p>26. moja gawęda o muzyce z Kamerunu - Kahawa</p><p>30. <a href="https://opera.poznan.pl/pl/labedzie-projekt-dla-osob-niewidomych-i-slabowidzacych" target="_blank"><i>Łabędzie</i></a><i> - </i>Teatr Wielki</p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-52911806523970062622022-09-29T13:35:00.002+02:002022-09-29T13:35:30.858+02:00dziennik aktywności (za wrzesień 2022)<p> Zacznijmy od początku miesiąca, czyli od końca cyklu Staromiejskich Koncertów Organowych w poznańskiej Farze, na które chodzę coraz rzadziej, po części dlatego, że coraz mniej lubię kościół, szczególnie polski. No ale, jeśli słuchać organów, to tylko w świątyniach, ich środowisku naturalnym (przy okazji polecam <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/2512-ugab-i-bach-czyli-organy-w-synagodze" target="_blank">wywiad </a>o tym instrumencie w innej tradycji). Postanowiłem więc pójść na wieńczący cykl recital Juliana Gembalskiego, również dlatego, że miał zawierać sporo improwizacji. Dużo jej było już w zapowiedziach pana prowadzącego, który przechodził sam siebie w zaciemniającym wyjaśnianiu czego i dlaczego posłuchamy. Pewien byłem jedynie, że zacznie się od bachowskiej Fantazji C-dur (BWV 573), która skłania do improwizacji, bo jest niedokończona - nie wiadomo, czy celowo. To było oczywiście ładne i robiło wrażenie. Ale pan postanowił od razu zapowiedzieć kolejną pozycję programu, czyli improwizowaną sonatę romantyczną na tematy pieśni kościelnych. No i zaczął odmalowywać tło historyczne oraz kontekst, że w Niemczech to tak, aż do Hindemitha, a we Francji inaczej, aż do Widora. Można, ale po co? Ja się czułem zagubiony i przeładowany informacjami, a co dopiero ktoś, kto przyszedł sobie niezobowiązująco posłuchać pięknej muzyki. Z tym, że na wydarzenia wstęp jest wolny, wiąże się fakt, że zdarzają się oklaski w tzw. nieodpowiednich momentach. Jakkolwiek zwykle mi to nie przeszkadza i oburzam się na oburzenie tzw. melomanów, którzy sarkają i fukają na prostaczków klaszczących między częściami kompozycji (a sarkają i fukają często bez historycznego uzasadnienia), to w tym przypadku, gdy koncert jest opatrzony tak sowitą konferansjerką i w sumie jednorodny, wolałbym chyba, żeby w jakiś nieprotekcjonalny sposób zaznaczono, że najlepiej klaskać na zakończenie całości. A tak mamy dziwno-zabawne sytuacje, gdy po samodzielnym utworze, preludium <i>Adoremus</i> Nowowiejskiego, nie ma braw, a następują one po drugim z <i>Trzech preludiów chorałowych </i>Grzeszczaka. Możliwe, że i pan prowadzący nieco się w tym pogubił, bo zwykle inicjował oklaski, jeśli ich brakowało albo nie przyłączał się do owacji, jeśli były <i>niestosowne</i>. I nie chodzi mi tu o wykazanie się wyższością, że ja wiem, kiedy można/należy, a inni mi to zaburzają, tylko o to, że warto by było zastanowić się nad konstrukcją, czy za przeproszeniem: dramaturgią, koncertu. O wiele lepiej by dla mnie to działało, gdyby na początku był zapowiedziany cały repertuar, a na końcu ewentualnie przypomniany pokrótce w kolejności odwrotnej. I po tym sążniste oklaski, kiedyś zresztą było tak, że wykonawca po wykonie schodził na dół się pokazać i wtedy wychodziło to jakoś naturalnie. A właśnie, muszę odnotować zaskakującą końcówkę, także improwizację, Tryptyk gregoriański, rzecz jasna odpowiednio potężny i oszałamiający, ale też momentami jakby jazzujący à la Gershwin i ciekawie zamotany.</p><p>A w weekend ja sobie trochę pograłem. Najpierw na urodzinach koleżanki, co było jednym z najmilszych doświadczeń didżejskich (granie w kuchni za suto zastawionym stołem -- polecam!), a potem na barbarce ze spokojem, gdzie zawsze jest przyjemnie, nawet jeśli nie jest gorąco. Tym bardziej będę to ciepło wspominał, że okazało się to ostatnim tam graniem w tym sezonie :C</p><p>Następny weekend to dla odmiany czas na teatr, ale na muzykę też, bo <i>Czas na teatr</i>, to nazwa Przeglądu Teatrów Muzycznych organizowanego z inicjatywy naszego, tzn. poznańskiego (ale już niedługo, bo już tam się głównie snuje wizje, jak to jeszcze będzie pięknie, kiedy powstanie nowa siedziba i będzie to Metropolitalny Teatr Muzyczny [no właśnie, kiedy?]). Z pewną taką nieśmiałością uśmiecham się pod wąsem pisząc to, bo ostatnie moje doświadczenia (Paderewski Festiwal i <i>Kombinat</i>) z tym przybytkiem nie nastrajają mnie zbyt optymistycznie (a na pewno nie metropolitalnie). Dlatego też, choć karnet przeglądowy upoważniał do zakupu tańszego biletu na <i>Irenę</i>, najnowszą propozycję TM w Poznaniu, to nie pokusiłem się (w słuszności tej decyzji utwierdziła mnie <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/2465" target="_blank">recenzja</a> Stefana Drajewskiego, swoją drogą, to świetnie, że nie trzeba iść na specjalizację publicystyka muzyczna na AM, żeby od wykładającego tam dowiedzieć się, jak nie należy pisać). Na pierwszy ogień <i>Cesarz</i>, na podstawie Kapuścińskiego, nie czytałem, więc trudno mi określić, jak swobodnie potraktowano materiał wyjściowy, ale chyba całkiem. Ja się na szczęście nie znam na teatrze, więc nie muszę się silić na pełnoprawną recenzję, tylko sobie tutaj odnotuję ku pamięci kilka rzeczy. Najsampierw -- muzyka, autorstwa znanych z Kapeli ze Wsi Warszawa Mai Kleszcz i Wojciecha Krzaka, ale też z dodatkami z Ethiopiques, chyba nie Mulatu Astatke, ale wystarczająco podobne, żeby się kojarzyło, i "Zulu Song" Miriam Makeby. To drugie wyśpiewane, wspaniale, przez Emose Uhunmwangho, co przez długi czas było jej najbardziej znaczącym wkładem w spektakl, a w ogóle miało służyć za legitymizację dla zajmowania się tym tematem przez ludzi bądź co bądź z zewnątrz. Sam już nie wiem, może to moje skrzywienie, ale nie mogłem uwolnić się od poczucia, że nad całością unosi się mgiełka apropriacji, która czasem dotkliwie osiada. Oczywiście można argumentować, że zachodzi tu uniwersalizacja tej opowieści i/lub, że materiał wyjściowy niósł ze sobą takie ryzyko, ale jednak (jak mniemam) Kapuściński o tym opowiada, a nie się w kogoś wciela. Co prawda już <i>wszyscy wiemy</i>, że blackface jest niehalo, ale taniec udający plemienny nadal jest tutaj dopuszczalny (w dodatku nie wychodzi synchronizacja, ale to zdarza się nawet w teatrach tańca). A może jestem niesprawiedliwy, może choreografia jest wynikiem pogłębionych studiów i buduje kontekst, którego nie wychwyciłem. Jednak, sądząc po podejściu do muzyki, ośmielam się wątpić -- jest to podejście w rodzaju Africa is a country, czy ładniej rzecz ujmując: plejka Afryka w pigułce. Czego tu nie ma? Jest coś jak południowoafrykański jazz, egipski też, coś w rodzaju Amadou & Mariam, tzw. pustynny blues, brzmienia bliższe muzyce arabskiej (przywodzące na myśl dajmy na to Idrissę Soumaoro) oraz całkiem badziewny motyw ilustrujący tandetny obrazek pt. poranek na sawannie. Z początku intryguje śpiew solowy Tomasza Leszczyńskiego (z gitarą samoróbną), ale potem jest już tego za dużo, a na domiar złego popada w klimaty oazowe (nie, nie afrykańskie). Był też jakiś straszny moment po którym zanotowałem sobie, że jak z Tik-Taka. Jeśli chodzi o takie zniżki, to mamy też niesmaczny ejdżyzm, no i końcową scenę walki kobiet, w której brakuje tylko kisielu, ale która i tak wpisuje się w stereotyp bab, które nie umieją trzymać emocji na wodzy i robią z siebie idiotki ku uciesze (męskiej) gawiedzi. Co prawda w którejś recenzji to ładnie, uniwersalizująco właśnie, wyinterpretowano w coś na miarę paraboli prawideł procesu dziejowego, ale ja się nie mogę pozbyć tego pierwszego wrażenia. Niestety ono spotęgowało tylko już wcześniej świtające gdzieś w oddali odczucie, że trochę ten spektakl podpada pod formułę teatr = darcie ryja + tarzanie się po podłodze. No i z czasem siedzenia w Auli Artis stawały się coraz mniej wygodne, więc coraz więcej uwagi pochłaniało to, co mnie teraz boli, a nie w co nas wrzuca kolejny epizod. Zakładam, że to celowe, bo nie było żadnych wyjaśnień czy naprowadzaczy, czyli znowu można by to rozumieć jako zabieg uniwersalizujący, ale niestety z drugiej strony już czai się kolonizatorska klisza, że Afryka to kontynent bez historii, pogrążony w niezróżnicowanym bezczasie. </p><p><i>Thrill Me </i>to chyba po prostu nie była rzecz dla mnie, przypomniało mi się, jak musiałem wyłączyć <i>Parasolki z Cherbourga</i>, kiedy mechanik śpiewał o tym, jak naprawia silnik. To jeśli chodzi o pewien mechanizm odbioru, co w zasadzie mogłoby mnie skłonić do zastanowienia się, czy jestem docelowym odbiorcą musicali (a przynajmniej tych śpiewanych po polsku). Bo wszystkim się podobało, tak jak zresztą po pozostałych spektaklach była owacja na stojąco. No ale jest też inny aspekt, zapewne powiązany z powyższym, tzn. estetyczny. Tutaj warstwa brzmieniowa była bardzo ograniczona -- jedynie fortepian. Oczywiście nagłośniony, tak jak i głosy, przez mikroporty (<a href="https://operavision.eu/performance/rhinegold" target="_blank">tutaj</a> przykład z innej branży, też uwielbiającej mikroporty, że można inaczej). Nagłośniony zbytnio (aż ciśnie się pod palce, że oczywiście), co nie służyło muzyce, a już na pewno głosom, które często brzmiały mecząco-rycząco. Jedna piosenka bardziej stonowana, taka powiedzmy z okolic Ralpha Kaminskiego, i od razu jaka różnica -- wszystko brzmi czysto i szlachetnie wręcz. Ale poza tym dominowała estetyka, która mi niestety kojarzyła się z <i>Pocahontas</i>, ten sposób śpiewania i w ogóle kształt dźwiękowy całości, serio, nie mogłem przestać słyszeć "ty masz mnie za głupią dzikuskę", którego odpowiednikiem tutaj stało się refreniaste "myślę, że zgubiłem okulary". </p><p>Mikroporty nie przysłużyły się też ekipie <i>Murów Jerycha</i>, ale tutaj problemem było nie tyle przegłośnienie, co różne szury wynikające z ruchów (zdarzały się i w pozostałych), no i niepewność sprzętu. Wolę założyć, że to sprzęt płatał figle, a nie dźwiękowcy się nie orientowali, choć na początku zdarzyło się, że głos wszedł z efektem, który miał być nałożony, więc w sumie nie wiadomo. A doskwierało to tym bardziej, że spektakl miał być popisowy (bo dyplomowy) i był zrobiony tak, żeby zachwycał i zapierał. Generalnie fabuła tu była lepiej zorganizowana, choć też zdarzały się momenty zagubienia i też pod koniec już nie mogłem wysiedzieć (choć była przerwa). No i w sumie nie wiem, dla kogo ten spektakl był przeznaczony, bo estetyka i ekspresja były jak z cyrku czy teatru dla dzieci, ale treści już nie (może przyjąć więc, że dla młodzieży... choć wydaje mi się to naiwnością). Punkcik za świetny pomysł z wykorzystaniem piasku jako elementu scenograficznego (jedynego w zasadzie). </p><p>Zaskoczeniem na plus okazała się <i>Białoruś obrażona</i>, która nie była musicalem, bo jedna scena z <i>Murami</i> (nie w tak radykalnym przetworzeniu jak <a href="https://radiokapital.pl/shows/radio-teatr-2022/sluchowisko-pomiedzy-pamiz/" target="_blank">tu</a>) jeszcze musicalu nie czyni. Ale, mimo że obcowaliśmy zaledwie z odtworzonym z nagrania spektaklem, było to nadal intensywne przeżycie.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgj_k568KQpMtrfaapY-uynQPAThOgTnnhUB1E7mWhO2mOnAMCnk1slGHPIL_ODf2PnCa1RYX3xkvKceVn6_UZ3fWcjfvOpGKHzqVAjkaYWzOUqQZ403aOiep_SO4-jIqBtmSa5bLayKRz8gE5y1dY__UruyuVx6J5c3KFdajL8o7NVF8eYBAINY3Ud/s600/colgate%20cd.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="598" data-original-width="600" height="319" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgj_k568KQpMtrfaapY-uynQPAThOgTnnhUB1E7mWhO2mOnAMCnk1slGHPIL_ODf2PnCa1RYX3xkvKceVn6_UZ3fWcjfvOpGKHzqVAjkaYWzOUqQZ403aOiep_SO4-jIqBtmSa5bLayKRz8gE5y1dY__UruyuVx6J5c3KFdajL8o7NVF8eYBAINY3Ud/s320/colgate%20cd.jpg" width="320" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Tego nie mogę niestety powiedzieć o słuchowisku <i>Dzikie rzeki</i>, chociaż tam też były odtworzenia nagrań i może wolałbym, żeby także teksty Michała Zygmunta były wcześniej zarejestrowane, a nie odczytywane na żywo. Choć nie wiem, czy bardzo by to pomogło, na pewno pozwoliłoby uniknąć przejęzyczeń i omyłek. Ale obawiam się, że nie zmieniłoby zanadto kwestii zasadniczej, czyli samego sposobu prowadzenia narracji i podawania tekstu, które najlepiej ilustrowałby następujący eksperyment myślowy: wyobraźcie sobie, że Bogusław Wołoszański rozszerzył działalność i prowadzi teraz program <i>Sensacje przyrody XXI wieku</i>. Jeśli chodzi o barwę głosu, to nadal kojarzył mi się Krzysztof Moraczewski, choć teraz, z powodu spowolnienia wywodu, nie były to skojarzenia tak wyraźne, jak kiedy słuchałem Zygmunta po raz pierwszy (podczas spotkania na zeszłorocznym DYM Festiwal). Nie będę owijał w bawełnę, ten sposób snucia opowieści, pełen dobrotliwości, niemal tkliwości, a zarazem budujący jakąś aurę tajemniczości i mierzenia się z Absolutem (złowrogim i niepojmowalnym), tchnący zarówno maczystowskim pionierstwem jak i bieszczadzkim buddyzmem, przepojony czuło-narratorstwem, mnie mierzi. Do tego kolejna rzecz, której nie mogę wybaczyć: uładnianie i uniezwyklnianie pejzażu dźwiękowego (nagrań głównie ptaków, ale też ogólnie życia fauny i flory) przez dodawanie swoich trzech groszy, co nie tylko mi kojarzyło się z muzyką relaksacyjną. Jakby jednak sama natura nie była wystarczająco zachwycająca i jednak nie można pozostać tylko słuchaczem, ale trzeba to podlać syntetycznymi gongami czy wirtualnymi hybrydami harfo-fortepiano-gitary. W efekcie miałem wrażenie jakby nic się nie zmieniło od 20 lat, kiedy to <a href="https://www.discogs.com/release/4491879-Unknown-Artist-Bielszy-U%C5%9Bmiech-Natury" target="_blank">takie</a> płyty dołączano do GW, żeby potem takie rodzinki jak nasza mogły sobie wykładać niedzielne śniadania czy obiady tapetą dźwiękową identyczną z naturalną. Na szczęście wcześniejszy spacer dźwiękowy po Dębcu tchnął pewną nadzieją co do nasłuchiwania świata i wynikającego z tego namysłu. </p><p>Kalendarium:</p><p>1. Julian Gembalski w Farze</p><p>4. DJ Viagem ao Fim da Noite na barbarce ze spokojem</p><p>9. <i>Cesarz </i>(Studniak, Kleszcz, Krzak) Teatru Capitol </p><p>10. oprowadzanie po wystawie <i>Rękodzielni </i>w Galerii Śluza</p><p><span> <span> </span>Stanisław Sote, Zaumne w Farbach</span><br /></p><p>11. <i>Thrill Me. Historia Leopolda i Loeba</i> (Kabicz, Dolginoff) Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury</p><p>12. <i>Mury Jerycha</i> (Kościelniak, Obijalski) Teatru Muzycznego w Gdyni oraz Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. D. Baduszkowej</p><p> <i>Białoruś obrażona</i> (Połoński, Partyka) Teatru Miejskiego w Gliwicach (z nagrania)</p><p>16. Dawno Temu w Farbach</p><p>24. oprowadzanie po wystawie <i>Henryk Stażewski. Reliefy 1960-1970</i> w Muzeum Archidiecezjalnym </p><p><span> </span>spacer dźwiękowy po Dębcu (Alicja Głów)</p><p> <i>Dzikie rzeki </i>- słuchowisko Michała Zygmunta w ramach Poznań Design Festival<br /></p><p>25. oprowadzanie po wystawie <i>Awangardzistka. Maria Nicz-Borowiakowa</i> w Muzeum Narodowym</p><p> <i>Dźwiękowisko NOISE </i>- słuchowisko Patryka Piłasiewicza i Rafała Zapały<br /></p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-58863386967440282422022-09-20T18:40:00.001+02:002022-09-22T11:12:56.216+02:00Mieczysław Kominek "Zaczęło się od fonografu" (PWM, 1986) - wypiskistr. 35: "usłyszeć ludzki głos wydobywający się z martwego przedmiotu"<br />
str. 40: dla Edisona fonograf jako dyktafon<br />
str. 44: Berliner znał dokonania Martinville'a i Crosa<br />
str. 46: domowa rozrywka, tantiemy; anonimowi wykonawcy<br />
str. 52: "Cywilizacja Starego Świata zamieniła je [urządzenie - gramofon] w poważnie traktowany instrument muzyczny."<br />
str. 55: nagrywanie w 1911 (lusterka); Compton Mackenzie<br />
str. 56: pasmo przenoszenia 168-2000 Hz<br />
str. 57: "Wprawdzie w 1924 roku radio nie mogło być substytutem gramofonu - wybitni muzycy trzymali się na razie raczej z daleka od radiowych mikrofonów, ale jakością produkowanego dźwięku przewyższało akustyczny gramofon, odtwarzający akustycznie zrealizowane nagranie."<br />
str. 69: Stokowski "fascynował go cały proces nagrania, wszystkie urządzenia"; konkurs z okazji 100-lecia śmierci Schuberta<br />
str. 71: towarzystwa płytowe (1931)<br />
str. 72: Anthologie Sonore<br />
str. 75: bojkot muzyków<br />
str. 76-77: szelak<br />
str. 78: FFRR<br />
str. 81: wieczne pióro do zapisu magnetycznego<br />
str. 85: "Aparaty "z drutem" egzystowały jeszcze przez jakiś czas po wynalezieniu tranzystorów, jako kieszonkowe "notesy" wędrownych biznesmenów, prywatnych detektywów, policjantów i szpiegów."<br />
str. 100: Cetra-Soria<br />
str. 101: Jacques Barzun: "Ta mechaniczna cywilizacja naszych czasów dokonała cudu, którego nie sposób przecenić: przy pomocy mechanicznych urządzeń przywróciła do życia całe bogactwo muzyki Zachodu - nie mówiąc już o przybliżeniu nam muzyki Wschodu. Dawniej w zapomnieniu pozostawała cała przeszłość muzyczna z wyjątkiem kilkudziesięciu dowolnie wybranych utworów."<br />
str. 107: Audio Fairs od 1949: "Dla tych, dla których dźwięk był celem samym w sobie przygotowano nagrania burz z piorunami, pędzących pociągów, wyjących samochodów i wysadzanych dynamitem skał."<br />
str. 109: przekupywanie disc-jockey'ów<br />
str. 110: płyty w supermarketach<br />
str. 113: "Rok 1812" Czajkowskiego<br />
str. 124: "Marching Along with the Dukes of Dixieland", "Bullring", "Railroad Sounds", Audio Fidelity, Counterpoint, Urania<br />
str. 125 "Persuasive Percussion"<br />
132 samochody (też z kwadrofonią - Motorola + RCA), samoloty<br />
139-140 domowe kopiowanie<br />
152 cisza (Lissa)<br />
169-170 ambient sound a surround ("Święto wiosny" Bernsteina)<br />
172 kwadrofonia w radiu 1970<br />
180 "możliwość tworzenia nowego doświadczenia dźwiękowego wzbogacającego warsztat reżysera muzycznego i doznania estetyczne słuchacza"<br />
207-8 wideo, zapis obrazów<br />
<br />
Brendel A word in favor...<br />
<br />Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-29060112061407895542022-09-08T11:36:00.003+02:002022-09-09T10:54:10.368+02:00<p><span style="font-family: courier;"> Pisanie tutaj nowego posta to jak wracanie do domu po długiej niebytności. Ze świadomością, że ten dom tam cały czas był, z tyłu głowy i że się go może trochę zaniedbało, ale przecież stoi nadal, jest, wystarczy trochę poodkurzać, a przy okazji można coś poprzestawiać, inaczej udekorować, znaleźć nowe zastosowania dla starych mebli. Nie będę udawał, że starałem się przez te blogowo chudsze lata zachować jakąkolwiek ciągłość, ale też nie będę udawał, że jedynie *zapomniałem* skasować blogaska. Oczywiście, że nie - nie tylko dla tego, że (przynajmniej mi) służył za archiwum i był podręcznym repozytorium moich zainteresowań czy tekstów (gdy np. chciałem <a href="https://nausznie.blogspot.com/2018/01/anna-zaradny-mauve-cycles-musica-genera.html">przypomnieć</a> starą, a jakoś aktualną recenzję). Albo takim składzikiem, który, jak już naprawdę nie wiedziałem, gdzie mógłbym dany materiał opublikować, to zawsze on był w zasięgu (jak było choćby w przypadku pamiętnej <a href="https://nausznie.blogspot.com/2018/09/nie-chce-takiego-nudnego-koncertu.html" target="_blank">relacji</a> z Sacrum Profanum). </span></p><p><span style="font-family: courier;">W międzyczasie działy się tzw. media społecznościowe, a zwłaszcza (dla mnie) jedno medium społecznościowe. I tak jak coraz bardziej lubię <a href="https://www.facebook.com/groups/199969646699024/">grupkę</a> mojej audycji, tak coraz mniej lubię mój <a href="https://www.facebook.com/selectapiotka">fanpej</a>. A dokładniej: to, jak owo medium traktuje go (i wiele mu podobnych, oczywista). Od początku starałem się trochę robić mu na przekór, jakby wedle koncepcji Burroughsa, żeby karmić w odwecie system tym samym, czym on nas próbuje nasycić i żeby się dzięki temu udławił albo chociaż widowiskowo wyrzygał; uprawiałem <i>data poisoning</i> pewnie zanim to pojęcie istniało (a na pewno zanim je poznałem). Na ale cuszzzz, te małe przyjemności bladły wobec kombinatoryki: czy można dać link w poście, jaką focię i o której wrzucić. Nawet śledzenie statystyk ze specjalistycznych wyżyn wyssanego z palca profesjonalizmu i wydumanego technokratyzmu Business Suite było psu na budę. Pogoń za zasięgami frustrowała, tym bardziej, gdy okazywało się, że wrzucona od niechcenia pierdółka zyskiwała niespodziewanie duży rozgłos. </span></p><p><span style="font-family: courier;">W końcu różne elementy układanki ułożyły się znów inaczej, w jakiś meta-kubistyczny obrazek internetów, które pod pewnymi względami są podzielone jak nigdy, ale na wielu innych poziomach (nieprzewidywalnych, niewyobrażalnych, nierealnych i absurdalnych często) tak bardzo nakładają się na siebie i korespondują, że nie wiadomo, co z tego i co z tym zrobić.</span></p><p><span style="font-family: courier;">A może wiadomo, może należy (jak zwykle) robić swoje - bez obawy, że tl;dr i że nie mogę podlinkować, bo mi to rozbije konstrukcję posta. Fanpeja oczywiście nie kasuję, jakieś zastosowanie się na pewno dla niego znajdzie, a tymczasem zapraszam do dyskusji w przyjaznych przestrzeniach tego dziennika odczuwania. Make bloghouse great again!<br /><br />Zastanawiałem się, czy na okoliczność tej reaktywacji nie zebrać moich publikacji od początku tego roku, ale na to jeszcze przyjdzie czas (hint: pod koniec tego miesiąca, co będzie po listopadzie). Teraz więc tylko materiały z ostatniego miesiąca:</span></p><p><span style="font-family: courier;"><br />>> <a href="https://radiokapital.pl/shows/zasypywanie-kanonu/185-dorota-kozinska-upior-w-operze/" target="_blank">audycja</a> Upiór w operze <span style="font-size: x-small;">x</span> zasypywanie kanonu, czyli wielka przyjemność przysłuchiwania się, jak Dorota Kozińska mówi, jak jest & jak by mogło być; bez nazwisk, żeby uniknąć foszków i pozwów, ale i tak substancjalnie</span></p><p><span style="font-family: courier;">>> <a href="https://teatr-pismo.pl/18755-rezonans-norwida/" target="_blank">szkic</a> pod pretekstem <i>Norwid'Elipsa </i>Elżbiety Sikory o jej radiofonicznej twórczości</span></p><p><span style="font-family: courier;">>> <a href="https://kulturaupodstaw.pl/tworzenie-muzyki-nie-jest-trudne" target="_blank">rozmowa</a> z Pawłem Doskoczem nie tylko o Black Sabbath, Dragonie, Spontaneous Music Festival i o tym, że granie muzyki nie jest trudne [ZOBACZ JAK]</span></p><p><span style="font-family: courier;">>> <a href="https://czaskultury.pl/artykul/pod-chmurka-i-pod-prad/" target="_blank">zapiski podróżne</a> z Berlina (Wassermusik), Świdnicy (Festiwal Bachowski) i znad Kierskiego i Strzeszynka (OFF Opera)</span></p><p><span style="font-family: courier;">>> <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/2466" target="_blank">recenzyjka</a> ze spektaklu w ramach OFF Opery, <i>Pieśni żałobne </i>Moniki Błaszczak</span></p><p><span style="font-family: courier;">>> <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/2365" target="_blank">recenzyjka</a> kompilacji <i>Music from Saharan WhatsApp</i></span></p><p><span style="font-family: courier;">>> podwójna <a href="https://ruchmuzyczny.pl/article/2343" target="_blank">recenzja</a> ostatnich albumów Zavoloki i Kotry</span></p><p><span style="font-family: courier;">>> zdefragmentowana <a href="https://glissando.pl/felietony/pozadana-niekompletnosc/" target="_blank">sylwetka</a> Ryoji Ikedy</span></p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-16653298561678357722022-03-28T09:20:00.002+02:002022-03-28T09:23:03.667+02:00Philip Jeck (interview, 2008) <p><span style="font-size: small;">Piotr Tkacz: For a start I
want to ask how you got interested in vinyls, because, I assume, for
someone with background in fine arts it is quite different than for
someone with background in music?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>Philip Jeck:</b></span><span>
Yeah, as you said my background, my training, was in visual arts but
I've always loved sounds, different forms of music. As a teenager I
learnt a little bit guitar and stuff but it was never enough to play
what I wanted. I had some talent, I was able to draw and paint so I
that's why I went to art college. So my way into sound was actually
trough djing, I went to New York in 1979 and went to clubs and stuff
and saw those fantastic djs mixing records. I thought I would like to
do that, so I bought quite a few 12" singles and started by sort
of copying people like Larry Levan or Walter Gibbons. Not so much the
hip-hop stuff, like Grandmaster Flash, altough I like that, but more
the stuff like extended versions, quite trance'y. So that's how I
started using vinyls, record players. And from this point, '79
onwards, I was living in London and knew a lot of artist, musicians,
improvisers, with electronics also, people doing theatre - that were
people I was around and working with. I started using record players
with dance pieces, theatre pieces and sometimes improvising with
other musicians. So I shifted away from disco, four on the floor
stuff, developing my own way of working. I was using records from
many styles, not just dance but classical, folk, whatever I came
across.</span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Were you aware of
Christian Marclay then, because he was doing his stuff in New York
then...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yes! When I started I didn't know about him but very soon someone
asked: "Oh, do you know Marclay's stuff?". I had some
recordings of him and listened to it. I'd actually met him in about
'82, he came to Britain, was doing a show and I've seen what he was
doing. For me it was really good, not for copying, but seeing him
what he actually did with the vinyl, namely to feel that: yes, the
possibilities are really endless. In a way that was an encouregement
that I got from him, not to play like him or anything, but to think:
actually you can do anything with this.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: And those improvisers
in London - who were there?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ: </b></span><span>People
that were in London Musicians Collective, people I knew from there.
With two of them we were working regularly as a trio. Really
important thing for my development was work with choreographer Laurie
Booth, from '84 onwards, we did a lot of touring. Then he got some
money to have a company, so I felt we were very lucky because we got
money to tour and develop what we did. Over those years I've worked
with him I developed a lot because I was playing so regularly. So
yeah, that was really important part of my development. </span>
</p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span>And actually trough Laurie
I met Lol Sargent with whom I've done "Vinyl Requiem", he
was employed by Laurie in one big dance piece to do visuals. We got
on well and we were talking...it was at that time that in record
shops the cds section just got bigger than vinyl section. There was
this change from analog to digital format, so we were talking about
this, it was quite an important change. I grew up, you know, I bought
my first records in early sixties, I grew up with 7" singles. So
we were talking about marking some change, started to work on piece
which turned to be "Vinyl Requiem". Not that vinyl has
died, because people are still using it, but there was this sense
of....You feel you could almost do "CD Requiem" now because
everybody's got their mp3s players, there is big shift. A lot of
people don't even go and buy music anymore from shop, they download.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: So would you say that
working with vinyl is nostalgic?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yeah, it's got to be in there, I mean - I don't conciously think: oh,
this is a nostalgic work. But of course it is - it is like a record
of the past, recordings of things that go by. And for me this sound
of crackle, when you put needle on the record is still very evocative
and all those things that are stored in each one of those records can
be very evocative. I feel like I'm recycling things, this records
usually were thrown away, if I didn't used them they would be in a
dustbin or recycle, melted down to use for something else. In the way
there is almost ghost of the past that I'm trying to resurect, to get
something new out of them. Also record players that I use are old,
this is for the same reason - they have this sound, very lo-fi, like
there is something that is put between the sound that is coming from
the groove and sound that goes to the speakers. This add some history
to the sound.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: What I find
fascinating is that vinyl could have a longer history, because it
could be destroyed in some amount and still...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Still work, yeah...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: And this history is
like written....</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ: </b></span><span>Exactly,
all those scratches are part of the history, like on sculpture and
stuff there is patina of scratches, I think it is true sonicwise with
records, there is its history, all those marks, maybe you spilled
some coffee on it or whatever.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Do you know Marina
Rosenfeld? I was talking with her once and she said about her
approach: she is using some kind of dublate which destroys trough
using....</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ: </b></span><span>...very
quickly, they don't last long because vinyl is really soft. I
sometimes use them and you play them for one hour or less, you put
your hands on a record and they are all black, you know, this dust.
They only last, I don't know, you can play them for like 20 hours and
then the sound is all the same trough, whatever it was at the
beginning.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: She also find it
interesting not to have the same sound twice, because once it is
played it is changed.</span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span style="font-size: small;">I also wanted to ask how
would you describe the difference in the reception of your works in
art-world, exhibition context and those on records?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ: </b></span><span>Well, I think there is a big difference between art-world, visual art world
and music world. Art-world is actually very small in comparison to
music and because of that there are in the way fewer people who
dictate, you know, they run galleries or buy work. Music world is
bigger, altough is not so big, still bigger than art-world. I think
that amount of people who have seen any of my visual work compared to
those who have heard my recorded work...there is no comparison. But I
still enjoy, I don't do so much installations or visual works as I
would like to, but most of my time is taken by playing.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span>There is much more work
which goes into visual works, specifically if it is big, but I'm glad
I still do both.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Do you think
presenting audio material in exhibition is a good idea? Because it
could be difficult for people.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yeah, it could. You know, I've contributed to some soundworks
exhibitions, with only visual material it is not a big problem,
sometimes it could be, but when in one big gallery you have 5-6
different soundworks they interfere with each other and it is very
hard to hear each work individually. In a way you need your own room
when you do stuff with sound because you want them to hear what they
should hear. It could be interesting when things interfere but still
it is a drawback. I've taken part in such things and it was pretty
difficult so it often ended that somebody gives you your own room.
But even then, if someone has loud installation next door it still
would be heard.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: And also from the
perspective of the receiver it is very different, because you can
take a look on the picture but sound needs more time.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Exactly and also - if you don't look at the picture you don't see it
and if you don't face the speakers you still hear sound. Even if you
leave the room, you can still hear. They are really different things
and I think there are problems. I was at exhibition in Liverpool
where there are 5 video pieces, not necesarily soundworks, but with
sound of course and when you are in the room there is kind of mess,
all those sounds together. Sound of the room is really bad, people
hadn't thought about that: what's gonna happen when you put 5 videos
in one gallery. People in galleries maybe want to have some
soundworks but they don't understand what problems there could be.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: In your works, as far
as I can tell or remember, you don't often use voices.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
I occassionaly do, every now and then there are some voices. I think
it become very specific if you have voices and if there are words -
they can have some meaning for some people that maybe I don't want, I
might prefer to have it more ambigous. I find it harder to work with
voices than with instrumental sounds. Generally it would be a choral
than a solo singer, maybe occasionaly there will be some spoken word
but no - I don't use too much voices.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Today I was listening
to "Songs for Europe" and I had funny situation because
there is a moment when someone is shouting or calling and I thought
that it was my brother who came back and is shouting to me that he is
back...I also like the idea for this album that you are kind of
broadcasting those songs for Europe from not so central point of the
continent...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yeah, from Turkey and Greece.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Because Istanbul could
be seen as a gate to Europe...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yes that's right, it's like on the one side of river it is Asia and
on other it is Europe.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: I also wanted to ask,
I'm interested in this recording but haven't heard it, about album
with Jaki Liebezeit and Jah Wobble ["Live in Leuven"]. How
it came about?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Few years before I got invited to play with Jah Wobble's band Deep
Space. I was introduced to him by Clive Bell, he is also the one of
those musicians from London Musicians Collective I had played with.
He actually came to Liverpool, where I live, to interview me for The
Wire magazine and after that he gave me a cd of Jah Wobble. I was
enjoying it so asked him about this and he said: yes, it's good, we
are doing stuff, touring a lot. And a week later he called me up and
said he was talking with Wobble about me and he got quite interested
so I should send him one of my cds. So I did, and I didn't hear
anything for months and months and I completely forgot about whole
thing. Then, one day, I got a call and it was Jah Wobble, he was
having a tour and asked me if I would be interested in being in the
band. I said: yeah, of course, I toured with them, played on the next
cd - "Five Beat". And then people from the festival in
Leuven e-mailed me and were like: we have seen you work with Wobble,
how would like to maybe do a duo? So I said I will contact him, he
wasn't so keen on just a duo, but funnily enough, before this he was
working on someone's else record as a session bass player and also
Jaki Liebezeit was there so he suggested a trio. I e-mailed back and
they were like: oh, yes, even better. I have never met Liebezeit
until the day of the concert, it was recorded, then Jah Wobble edited
it. We also played in Liverpool, when it was European Capital of
Culture [in 2008].</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Could you tell
something about working with Jacob Kirkegaard?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
I met him at Moers festival, in Germany, I was invited there, there
was a thing called Electronic Lounge or something like that. There
were, I don't remember, 7 or 8 of us in this building, working with
scores and stuff. There was me, there was Jacob, eRikM, Marcus
Schmickler and others. Again, that was the first time I met Jacob, we
got on well and on the last evening we did a duo concert, luckily it
was recorded, Jacob took it home, edited a little bit and sent it to
me. I remembered it being good but then when I listened I thought it
is even better then I remembered. So I sent it to Touch, asked what
they think, they liked it and decided to put it out. This was kind of
instant thing, we really get on well together. Well, I hadn't seen
Jacob much during last years, he is busy doing recordings, specific
projects he is working on.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Troughout your career
you have been rather loyal to Touch...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Well, they've been good to me - that's why, I had some problems with
1 or 2 labels in the past. But Touch, for me it's really good
relationship.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Also, I think many
people see it as a kind of quality sign.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yes, for me it is. In a way it is very small, they don't release
much, which is good - they only release what they like, it is
consistent. It always looks good, Jon [Wozencroft] often doing covers
and stuff, I like this style of photography. And they take care of
what they release, they are very clear about their sales, I get
regular money from them, so, you know, I'm not gonna change this
(laughs).</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: In a live context, how
much improvisation there is in your playing?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
It varies from time to time, there is quite a lot, but I wouldn't say
it's all improvisation. There are things which result I know, but
then things gonna happen, I go to places I have never been before. It
depends...</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: Like, for example: you
have a record and know which moment you gonna play from it?</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
Yeah, I've got marks, that's one thing I learnt from Marclay - to put
stickers, so I know what sound it gonna be.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: But there is nothing
like an order of things?<br /><br /></span><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
No, I only know where I start. I only have so many records with me so
it is the material I'm gonna use, so I know more or less the sounds,
but it still can go somewhere else.</span></p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"><span><br /></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span>PT: What is your
setup?<br /><br /></span><span><b><br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><span><b>PJ:</b></span><span>
There are effects in the mixer, guitar delay pedal. I have casio
sk-1, I sample as I play, make loops and you can play harmonics, you
know, octaves and so on.</span></p>Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-70262833820774797492020-03-18T22:38:00.001+01:002020-03-20T09:53:34.063+01:00Z'EV - MetaphonicsNa opakowaniu płyty autor wyjaśnia znaczenie tytułu. <i>Metaphonics </i>to określenie na muzykę, rodzaj, rodzinę dźwięków, które mają odmieniać świadomość, przenieść w inne rzeczywistości. Z’EV zwraca też uwagę na właściwości tych dźwięków odnośnie czasu – jak mogą one zachwiać naszym odczuwaniem jego przebiegu i upływu. Tekst kończy się zaleceniem by płyty słuchać w całkowitej ciemności.<br /><br />Przy pierwszych dwóch odsłuchach olałem to wskazanie, pomyślałem, że jeśli ma zadziałać, to i tak zadziała. No ale, jeśli ja wymagam czegoś od muzyki, to ona też może wymagać czegoś ode mnie: 35 minut w ciemności – nie jest to jakieś wielkie poświęcenie. Gdy w końcu za trzecim razem obwiązałem sobie głowę szalikiem, by zasłonić oczy (a jak inaczej uzyskać postulowaną total darkness? zawsze będą migały jakieś światełka, czy przebiegały odblaski lamp ulicznych nawet przy opuszczonych roletach) dźwięki dotarły do mnie jakoś inaczej, bardziej.<br /><br />Z’EV skonstruował utwór z dźwięków gongów, talerzy perkusyjnych, kawałków metalu, przetwarzanych raczej mocno, choć są takie, które łatwo rozpoznać. Słuchanie zgodnie z zaleceniami nie wprowadziło mnie co prawda w trans, ani nie wyrwało z linearności czasu, ale było mocnym przeżyciem. Dla mnie, osoby która muzykę postrzega często w kategoriach przestrzennych, odbieranie tych dźwięków w ciemności było w pewien sposób niebezpieczne. Mam na myśli to, że pozbawiłem się możliwości łapania wzrokiem jakiś punktów orientacyjnych, miejsc, przedmiotów – o które mógłbym zaczepić umysł. Z’EV stworzył bardzo przestronną, wielowarstwową kompozycję, która naprawdę może wciągnąć. W dodatku spora część dźwięków istnieje w oddaleniu, dochodzi skądś hen tam, a nie pojawia się zaraz koło ucha atakując je. To jeszcze silniej sprawia, że podąża się za tym, co słychać, starając odnaleźć tego źródło.<br /><br />Zabrakło mi tylko czegoś w końcowych minutach, nie oczekiwałem żadnego wielkiego wybuchu, ani zaakcentowanego finału, ale ostatni fragment przebiega w lekko szumiących, rozmywających się dźwiękach. Wydaje mi się jednak, że autor wiedział, co robi i tak musiało po prostu być. Bo cała płyta sprawia wrażenie przemyślanej, dobrze skonstruowanej, bliska jest w brzmieniu albumom The <i>Sapphire Nature</i> czy <i>Headphone Musics</i>. Ciekawa pozycja, choć nie na każdy moment i stan ducha. <br /><br /><div>
[opublikowane pierwotnie w 2007 na nowamuzyka.pl]</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-35424077637270670742020-03-18T22:11:00.001+01:002020-03-18T22:11:14.053+01:00AGF & Zavoloka - Nature never produces the same beat twiceNiemka i Ukrainka zaczęły współpracować, gdy ta pierwsza usłyszała nagrania tej drugiej znalezione gdzieś w czeluściach internetu. Po kilku wspólnych występach okazało się, że rozumieją się ze sobą tak dobrze, że chcą dalej wspólnie działać. Efektem współpracy jest wydana niedawno przez Nexsound, wyprodukowana w studio Vladislava Delay’a White Room, płyta <i>Nature never produces the same beat twice</i>. Zawiera ona 50 miniaturek, z których każda jest poświęcona jednej roślinie, z pięciu grup, które stanowią niejako kolejne rozdziały albumu – łąka, drzewa, zioła, krzewy, kwiaty. Dyrektywą jaka przyświecała artystkom przy nagrywaniu tej płyty było zdanie: „Tworzyć techno niczym drzewa, bo natura nigdy nie wytwarza tego samego beatu dwukrotnie”. <br /><br />To hasło obrazuje zamierzenie Zavoloki i AGF – chęć ożywienia formuły muzyki silnie zrytmizowanej, o powtarzalnych strukturach. Panie widzą to trochę inaczej – z bacznej obserwacji natury wyciągają wniosek, że nawet to, co się powtarza i wydaje bardzo podobne, nigdy nie jest identyczne. Właśnie taka jest ich muzyka – w każdej kompozycji rytm jest wyraźnie zarysowany, ale zarazem poddawany sporym deformacjom, nadwerężany. Beat jest na tym albumie bardzo ważny, ale to co dzieję się wokół niego trudno jest przeoczyć. Mamy eteryczne zaśpiewy (teksty z folkloru ukraińskiego, nazwy roślin), metaliczne drony, skrzypienia, sprzężenia, kilka razy przetworzone dźwięki instrumentów ludowych. Rytmy są najczęściej z sortu tych ciężkich, głębokich, AGF zdecydowanie oddala się od zwiewności swoich solówek, jak <i>Westernization Completed</i>. Choć z drugiej strony nie jest to, jakiś hardkor nie do zniesienia, czasem na myśl przyjdzie <i>Afx237 V7</i> – choć zwykle nie jest aż tak gęsto. Sądzę, że fani Autechre, koślawych bitów ze stajni Mik.Musik, no i rzecz jasna dotychczasowych dokonań obu pań, powinni śmiało uderzać w <i>Nature never produces the same beat twice</i>. <br /><br />Już marzec, to chyba najwyższy czas, żeby zaczęły pojawiać się pierwsze dobre płyty. Do nich na pewno mogę zaliczyć zbiór 50 migawek z podpatrywania nieprzeniknionych fenomenów natury, który Zavoloka i AGF dźwiękowo przekładają na materię gęstą, absorbującą uwagę, nie pozbawioną zarazem harmonii, pewnego pociągającego powabu, uroku.<div>
<br /></div>
<div>
[opublikowane pierwotnie w 2006 na nowamuzyka.pl]</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-17942141732124412632018-09-24T22:42:00.000+02:002018-09-24T22:43:46.494+02:00(trzy dni z) Sacrum Profanum 2018„Nie chcę takiego nudnego koncertu!” - zawodzi żaląc się tacie na oko pięcioletni chłopiec po kilku minutach „Aeolian”, wspólnego dzieła Mai S.K. Ratkje i Kathy Hinde, prezentowanego na Sacrum Profanum właśnie z myślą o dzieciach. Był to jeden z tych elementów programu, w którym najmocniej rozjeżdżała się harmonia między treścią a formą, czy też kontekstem. <br />
<br />
<div>
Dzięki dziecięcej przenikliwości można było ponownie sobie uświadomić, jak wiele zależy od umiejętnego jego zbudowania. W międzyczasie zastanawiając się, dlaczego coś, co według organizatorów „z pewnością przykuje uwagę również młodych słuchaczy” może jednak nie zadziałać. Oczywiście część dzieci była zainteresowana dźwiękami granymi przez Andreasa Borregaarda i Red Note Ensemble, a jeszcze bardziej nietypowymi instrumentami zaprojektowanymi przez Hinde. Kolorowe konstrukcje o dziwnych kształtach stały na podłodze wokół muzyków, pozornie nie było podziału na scenę i widownię, jednak przed wejściem zostaliśmy poinformowani przez obsługę, że te instrumenty tylko wyglądają jak zabawki, ale są delikatne i nie wolno ich dotykać, ani między nimi chodzić. Rodzice mieli więc pilnować swoich pociech tak, aby wystarczyło im lizanie lizaka przez szybę. Aktywności dzieci były dla mnie nieraz ciekawsze niż muzyków, wręcz kuriozalnie zrobiło się, gdy jeden z nich rozsypał kulki, po które młodzi słuchacze się rzucili, co wywołało popłoch obsługi. Twórców usprawiedliwia fakt, że dzieło nie powstawało z myślą o dzieciach, ale przecież tym bardziej należało przemyśleć jego umiejętne przeniesienie w nową sytuację. A tak ucierpiała na tym muzyka, na pewno nie nudna, ale zbyt fragmentaryczna i efemeryczna, coś tylko zarysowująca, by zaraz to porzucić. <br />
<br />
To wydarzenie od innej strony naświetliło moje rozważania z dnia poprzedniego. Zirytowany efekciarstwem GGR Betong umacniałem się w przekonaniu, że nie ma muzyki po prostu, samej w sobie, a już na pewno nie na festiwalu. Występ szwedzkiej noise chamber orchestra, która powstała z chęci upamiętnienia Zbigniewa Karkowskiego, sięgał po bardzo tani chwyt – erupcjom głośnych dźwięków towarzyszyły oślepiające światła. Coś, co mogłoby się sprawdzić w przestrzeni klubowej, w sytuacji usadzenia (unieruchomienia) publiczności na krzesełkach w bezpiecznym odstępie od grających, wypadało bardziej jak próby epatowania burżuja. No i znów, traciła na tym muzyka, bo słuchane z zamkniętymi oczami „Below the Demarcation” Tetsuo Furudate potrafiło wciągnąć wirującą otchłannością. Dobrze wypadło też „The Great Silence” Lasse Marhauga, gdzie vuvuzele były użyte na szczęście nie dla efektu – przerodziły się w trąby jerychońskie i weszły w intrygującą relację z elektroniką. Raczej wyjątkowo, bo właśnie współistnienie elementów akustycznych i elektronicznych było tutaj często problematyczne, zwłaszcza jeśli chodzi o głos. W utworach Liny Järnegard i Ruty Vitauskaite wpadał on nawet w pewną szablonowość „nowej muzyki” - mnóstwo urywanych dźwięków, w tym nieartykułowanych, może cząstek słów, zająknięć, odchrząknięć. Taka zamierzona bełkotliwość, która niestety byłaby też najlepszym podsumowaniem całego koncertu. Największym jego walorem było przypomnienie o innej twarzy Pauline Oliveros, której zaskakująco hałaśliwy utwór otworzył całość. <br />
<br />
Muzyka na festiwalu nie istnieje po prostu, nie tylko dlatego, że jest przez kogoś wybrana, ale też dlatego, że jest jakoś opakowana. Choćby opisem, na Sacrum Profanum hasłami, jakby tagami (i tak dobrze, że nie hasztagami): NPDLGŁŚĆ, EMNCPCJ, WLNŚĆ, FNTZMT (bez samogłosek, bo jak czytamy: „Zastanawiamy się, w jakim stopniu możemy się cieszyć pełnią idei reprezentowanych przez te hasła.”). Niektórych raziło silne odwoływanie się do stulecia niepodległości, zarzucali oportunizm, ale generalnie, jak na festiwalowe motywy przewodnie, to były one sprawnie wytłumaczone i przełożone na decyzje programowe. Nie rozumiem natomiast, po co zastosowano skalę trudności do oznaczenia konkretnych wydarzeń – od jednego do trzech znaków V („dla początkujących”, „dla zajawionych”, „dla wtajemniczonych”). Nie dość, że było to bardzo subiektywne, to mogło jeszcze stworzyć niepotrzebne bariery. Na festiwalu byłem tylko od piątku do niedzieli, więc nie mogę oceniać całości, ale próbuję też spojrzeć na niego bardziej ogólnie oraz, wiadomo, w kontekście. Sacrum Profanum u zarania było bliżej Warszawskiej Jesieni, dostrzegano nawet chęć konkurowania, a ostatnio pod wodzą Krzysztofa Pietraszewskiego odwołuje się do tego, co u nas wprowadzała Musica Genera i zbliża się nieco do Unsoundu (choć też dlatego, że ten festiwal chętniej zerka ku współczesnej kompozycji i improwizacji). Jednak nie ma tu aż takiej różnorodności jak na Unsoundzie, którego wyznacznikiem jest eklektyzm i po którym właśnie spodziewamy się wszystkiego. Z Sacrum Profanum mam ten problem, że nie słyszę wyraźnie, co ten festiwal chce mi powiedzieć. <br />
<br />
Dochodzi do mnie wciąż odbijające się echo przekonania, że nazwiska jednak grają, stąd pomysł, żeby zaprosić na przykład Petera Brötzmanna, Musikfabrik czy Arditti Quartet. Do wielkich fanów tego pierwszego nigdy nie należałem, więc nic dziwnego, że jego występ na koniec długiego koncertu w utworze Michaela Wertmüllera zupełnie mnie nie poruszył. Jako że kompozycja była ostatnia, dłużyła się jeszcze bardziej, Brötzmann grał monotonnie, bez różnicowania dynamiki, a idiom free-jazzowy zupełnie nie służył Musikfabrik. Zresztą to zapowiadał już wcześniejszy utwór Anthony'ego Braxtona, w którym instrumentaliści improwizowali bez pomysłu. Zaczęło się też nie najlepiej – od kompozycji solowych i kameralnych, które ginęły w wielkiej sali ICE. Jasne, że z wielu względów dobrze jest mieć taką bazę, ale może festiwal zbyt się umościł w tej przestrzeni, która, jak ktoś żartobliwie zauważył, przypomina salon sprzedaży luksusowych samochodów. Czy gdyby chciano spróbować z wyjątkowymi lokalizacjami, to narażono by się na zarzut zrzynania od Unsoundu? Może jednak byłoby warto zaryzykować... A tak „Fury” Rebeki Saunders, które we właściwych warunkach i rękach wypada wspaniale (jak udowodnił Mateusz Loska na Poznańskiej Wiośnie Muzycznej [link]), tutaj zupełnie nie przekonało. W oddali majaczyły sylwetki wykonawców, tak też rozpływały się formalne kontury wykonywanych przez nich przegadanych utworów Lizy Lim i Johna Zorna. Bardzo dobrze był widoczny wiolonczelista grający kompozycję Michaela Beila, bo zwielokrotniony przez projekcję i eksponowany w stopklatkach. Beil sięgnął po inny tani chwyt – żart z konwencji, który był nie tylko łatwy, ale też uwalniał odbiorcę od wysiłku wyciągania wniosków. <br />
<br />
Śmieszkowania było też trochę na koncercie Spółdzielni Muzycznej. W końcu udało się przedstawić program, z którego najpierw zrezygnowała ze względów finansowych Musica Polonica Nova a potem nie doszedł do skutku na Survivalu (akcja crowdfoundingowa nie przyniosła potrzebnych środków). Jak zauważył założyciel zespołu Krzysztof Stefański, jest to wręcz ironiczne, bo wykonywane utwory miały tematyzować kwestię pieniędzy. Dobrze, że zostało to podkreślone, bo w nich samych trudno byłoby się tego doszukać. Komentarz Stefańskiego, w formie typowej powerpointowej prezentacji był w ogóle jednym z lepszych elementów tego wydarzenia. Może szkoda, że został umieszczony na końcu, bo mógł być dozowany między kompozycjami, informacje tam przedstawione (wyliczenia, konkretne kwoty) wiele uzmysławiały. Ale czas między kolejnymi dziełami był zarezerwowany dla sponsorów – kilka razy puszczano spoty podmiotów faktycznie finansujących SP, zresztą leciały one też przed rozpoczęciem koncertu. Było więc sporo czasu na zastanowienie się nad przesłaniami, które w nas sączyły (prym wiodło wspieranie kultury) oraz ich formami (tu głównie tandetny windziany dżezik). Miejmy nadzieję, że sponsorzy mają poczucie humoru i ten sprytny trolling nie odbije się na festiwalu. Bo to, że nie istnieje on po prostu uzmysławia dobitnie wypełnianie ankiety, o co nagabują („będzie pan grzeczny?”) panie wysłane przez Krakowskie Biuro Festiwalowe. Jakim kultura jest produktem - rozważam starając się jak najdokładniej odpowiedzieć na pytanie, ile wydałem podczas tego pobytu w Krakowie (trudne) i czy zajmuję stanowisko kierownicze (łatwe). Ale, ale – skupmy się na muzyce, jak to ostatnio radzą mądrzy. Z tej rady chyba skorzystała Teoniki Rożynek, której utwór jako jedyny nie miał komponentu wizualnego. Bo też takiego wsparcia jej dźwięki wcale nie potrzebowały. Utwór zwarty, na swój sposób skromny, ale też zdecydowany, oparty na nieoczywistej motoryce oraz ciekawych splotach instrumentów i elektroniki, która sama w sobie była udana (co wciąż jest u nas rzadkością). Warstwa elektroniczna była też istotna u Marty Śniady, choć tutaj zbyt kojarzyła mi się z Sensate Focus – podobne były barwy plam oraz nieregularne bity. Ale i tak bardziej pochłaniało czytanie ciągle zmieniających się tekstów, które przykładały język reklamy do świata sztuki. Tu przesłanie było jasne, natomiast Mikołaj Laskowski chciał raczej wprawiać w zakłopotanie, a wypadł pseudo-radykalnie. Muzycy grali na scenie, ale jednocześnie oglądaliśmy projekcję, która pokazywała ich klaszczących i wiwatujących, a przerysowany entuzjazm podkreślało jeszcze odtworzenie w zwolnionym tempie. Na koniec ci realni złowrogo wpatrywali się w publiczność. Ale, jak można było się spodziewać, nic z tego nie wynikło, do żadnego przekroczenia nie doszło, nikt nie przełamał konwencji, odbiorcy grzecznie przystąpili do aplauzu. <br />
<br />
W zupełnie innej sytuacji, ale jednak jakoś igrał z przyzwyczajeniami „The Otheroom” z muzyką Rolfa Wallina oraz choreografią Heine Avdala i Yukiko Shinozaki. Dzięki ruchomym podestom z instrumentalistami oraz pomysłowej scenografii (wielka kurtyna z balonami) przestrzeń występu wciąż się transformowała, publiczność musiała się przemieszczać, a ilość zdarzeń odciągała uwagę od wtórności muzyki. Nic wielkiego, ale miało to swój urok. <br />
<br />
Nie można go też odmówić „The Shape of Jazz to Come”, rewizji gatunku, jakiej podjął się zeitkratzer z towarzyszeniem Mariam Wallentin. Był to najlepszy projekt zainicjowany przez festiwal, przemyślany, spójny, a do tego mistrzowsko wyegzekwowany. Po zespole prowadzonym przez Reinholda Friedla zawsze oczekuję odświeżającego podejścia do kanonów muzycznych, pomysłów tyleż zaskakujących, co solidnie umotywowanych. Tak było i tym razem, gdy przyjrzeli się spuściźnie jazzu pod kątem pomijanych przez kronikarzy postaci kobiet (Lil Hardin Armstrong, Geri Allen, Mary Lou Williams, Sweet Emma Barrett). Było to więc wykonawstwo historycznie poinformowane, ale jeśli chodzi o estetykę, to sięgające ku tradycji, jednak tylko by wziąć budulec i obrobić go po swojemu. Nie zaszło żadne szarganie świętości takich jak „Strange Fruit” czy „My Funny Valentine”, ale ukazanie ich innego oblicza. Gdybałem, jak mógłby zadziałać ten koncert w Alchemii, jednak w ICE oświetleniowcy i saksofonista Hayden Chisholm w roli konferansjera, też postarali się, żebyśmy poczuli się przynajmniej trochę jak w jazzowym klubie. <br />
<br />
Na zamówioną przez SP operę „ahat ilī – Siostra bogów”, podsuwaną nam jako „kulminacyjne wydarzenie tegorocznej edycji”, też trudno nie patrzeć w kontekście. Choćby wyścigu zbrojeń uprawianego przez festiwale, które konkurują zamówieniami Wielkich Dzieł u Ważnych Twórców. Trochę mi nawet nieswojo, jako miłośnikowi pisarstwa Olgi Tokarczuk, tak się do sprawy odnosić, ale jednak w zwróceniu się do niej o libretto wyczuwam myślenie marketingowe. Podobnie z decyzją o tym by większość tekstu była po angielsku. Niby dzięki temu mamy od razu towar eksportowy, ale jeśli do transakcji miałoby faktycznie dojść, to należałoby zoptymalizować artykulację, zwłaszcza u Urszuli Krygier. Jeśli wziąć pod uwagę istotne dla festiwalu perspektywy, czyli historyczną i finansową, to aż ciśnie się na usta pytanie, czy nie lepiej byłoby sięgnąć do obfitego zbioru już istniejących oper, uznanych na świecie, a w Polsce wciąż nie wystawianych, zwłaszcza takich, na które teatry nie mogą sobie pozwolić. <br />
<br />
<br /></div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-9271511136710713812018-09-24T01:41:00.002+02:002018-09-24T01:41:30.055+02:00przedpremieraTMW czekasz na TMW tabletka przeciwbólowa zacznie działać i zapełniasz czas słuchaniem Dwójka - Program 2 Polskiego Radia z radyjka w kuchni i akurat leci naprawdę dobra muzyka niedoskonałości radyjka nawet dodają jej uroku (jeśli to niedoskonałości a nie muzyka sama) a w najcichszych momentach przebija inna stacja z jakąś piosenką da się nawet rozróżnić kilka słów i to w ogóle ciekawe bo może to ma coś wspólnego z tekstem Gregory'ego Whiteheada* o którym wspominała Justyna Stasiowska na spotkaniu promocyjnym Glissando podczas Sacrum Profanum<br />a może nie trudno powiedzieć** ale choć oczy się zamykają to czytana z takim opóźnieniem Literatura na Świecie ma na pewno rację słowami Elizabeth Bishop (via Andrzej Sosnowski) że <div>
<br />Niebo to nie jest jakieś latanie czy pływanie,<br />niebo ma do czynienia raczej z ciemnością i twardym blaskiem;</div>
<div>
<br />a ta muzyka robi się bardzo dobra i się kończy i okazuje się to być </div>
<div>
Zan tontemiquico Mikołaja Góreckiego<div>
<br />i jest 5:44<br />czyli <br />czas<br />najwyższy<br />dla<br />pysznej kawusi<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
* "Radiowaves turn up the juice on the oral/vocal body due mostly to the misplaced and unnameable identity of radiophonic space. Radiophonic space defines a nobody synapse between (at least) two nervous systems. Jumping the gap requires a high voltage jolt that permits the electronic release of the voice, allowing each utterance to vibrate with all others, parole in liberta. Or, as fully autonomous radiobodies are shocked out of their skins, they can finally come into their own." http://soundartarchive.net/articles/Whitehead-1991-Holes%20in%20the%20Head.pdf<br /><br />** "What is a radio? What is the principle of a radio? Go ahead, explain. You're sitting in the middle of this circle of people. They use pebble tools. They eat grubs. Explain a radio.</div>
<div>
<br />There's no mystery. Powerful transmitters send signals. They travel through the air, to be picked up by receivers.<br /><br />They travel through the air. What, like birds? Why not tell them magic? They travel through the air in magic waves". (Don DeLillo "White Noise")</div>
</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-6563907161490431552018-08-03T14:41:00.000+02:002019-01-22T00:12:26.509+01:00na żywo 201805.01 Muzyka Nieheteronormatywna - Szpitalna 1, Kraków<br />
27.01 Benefit na Nomadę: Siksa, Czarny Latawiec, DJ Fileas Fogg - Proza, Wrocław<br />
28.01-04.02 - CTM Festival<br />
07.02 Eric Wong, Tkacz/Wong - Farby<br />
08.02 Magiamafia - Schron<br />
28.02 Új Bála - Zemsta<br />
02.03 Rubiś, Rehlis, Brezina, Martinik, Hoza, Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej, Luks - "Requiem" Donizettiego, Aula UAM<br />
SMS#2 - Akademia Muzyczna, Kołorking Muzyczny<br />
12.03 Ritual Extra - Pawilon<br />
16.03 skład postkolonialny: Rafael Toral - Farby<br />
17-22.03 Poznańska Wiosna Muzyczna<br />
23.03 WODA III: WD 30 - BAL, Kraków<br />
29.03 Palanci - Farby<br />
07.04 Będzie Wszystko w Farbach<br />
05.04 Magiamafia vol. 2 - Schron<br />
14.04 Miman - Farby<br />
15.04 Barbara Tritt, Carlo Torlontano, Amadeus, utwory Vivaldiego, A. Zimmermanna, D'Aquilla, Bartóka - Aula UAM<br />
25.04 Lewiatan: intro (Oleszak/Mańko) - Collegium Maius<br />
29.04 Dębski vs Sudnik vs Krzyżanowski vs Ścierański - Hotel Aries & Spa, Zakopane<br />
07.05 Paweł Krzaczkowski - Baza, Kraków<br />
09.05 Kudirka/Nutters, Morimoto/Tkacz/Wong - O Tannenbaum, Berlin<br />
11-12.05 DYM Festival, Gorzów Wielkopolski<br />
13.05 Lava Festival - Muzeum PRL, Kraków<br />
17.05 Daria Petruk - D. Scarlatti - Sonata h-moll K 27, Sonata E-dur K 135, F. Chopin - Polonez cis-moll Op. 26 n.1 Justyna Wróblewska - F. Liszt- Dolina Obermanna Karolina Wahl - A. Ginastera - Danzas fantasticas op. 2 Trio fortepianowe w składzie: Marta Grygier - skrzypce, Maciej Gąsior - wiolonczela, Alicja Kuźma Beethoven - Trio fortepianowe c-moll op 1, cz. 1 i 2 - Kołorking Muzyczny<br />
18.05 Wkurvv #5: Maciągowski, DJ Snack, julek ploski, Patryk Cannon - Uczulenie, Wrocław<br />
20.05 Skalpel Big Band - Aula Nova<br />
25.05 Introspective #4: Selecta Piotr Tkacz, radio bluszcze - Kołorking Muzyczny<br />
26.05 Koen Nutters w ramach Niewyczerpalność - Bunkier Sztuki, Kraków<br />
30.05 GagaTek: |ust|na, Satin de Compostela, Benelux Energy - Szpitalna 1, Kraków<br />
06.06 Uro Quattour (m.in. Arma Agharta) - Galeria Tak<br />
26.06 Jana Jan - Kołorking Muzyczny<br />
06.07 Animatik do filmów - klub festiwalowy Animatora<br />
ædm - NOT<br />
15.07 Herman Müntzing - Kołorking Muzyczny<br />
20.07 WSZYSTKO - Galeria Tak<br />
28.07 Los Kamer - Lublin<br />
02.08 Renata Marcinkutė-Lesieur, Asta Krikščiūnaitė - Fara<br />
05.08 Jean-Baptiste Dupont: Widor, Bach, Ravel, Strawiński - Puszczykowo<br />
22-23.09 "Juliusz Cezar w Egipcie" Handla (Szelążek, Gorbachyova, Tomkiewicz, Hadzetskyy, Esswood) - Teatr Wielki w Poznaniu<br />
29.09 Koncert inaugurujący sezon: Moniuszko, Nowowiejski, Wagner, Donizetti, Gounod (Mych-Nowicka, Adamczak, Wilczyńska-Goś, Chmura) - Teatr Wielki<br />
03.10 "Skrzypek na dachu" Bocka - Teatr Wielki<br />
07.10 skład postkolonialny; Bungalovv - Schron<br />
12.10 "Manru" Paderewskiego - TWON<br />
16.10 Uro pię(ś)ć: Crank Sturgeon, If, Bwana, Magda Mellin - CK Zamek<br />
19.10 GagaTek: Æthereal Arthropod - Schron<br />
21.10 "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" Reinke/Kajdański - Teatr Wielki<br />
22.10 Sepia Ensemble: Fabiańska-Jelińska, Petrovic-Vratchanska, Gentile, Ring, Zielińska, Vihmand - Akademia Muzyczna<br />
30.10 "Historia żołnierza" Strawińskiego - Teatr Muzyczny<br />
4 i 6.11 - "Rigoletto" Verdiego - Teatr Wielki<br />
09.11 "Troja(n)" Kaczmarek/Davydiuk - Teatr Wielki<br />
11.11 Koncert Marszałkowski: "Koncert a-moll" op. 17 Paderewskiego (Paweł Kowalski), "Koncert na orkiestrę" Lutosławskiego - Teatr Wielki<br />
17-18.11 - "Napój miłosny" Donizettiego - Teatr Wielki<br />
23.11 Sonus ex Machina: Warszawska Grupa Gamelanowa, Księżyc i grupa syntezatorowa Rafała Zapały - CK Zamek<br />
24. 11 Nostalgia Festival: "Midday Prayers" i "Midnight Prayers" Kanczelego (Collegium F, Sompoliński) - Kościół Jezuitów<br />
Sonus ex Machina: KakofoNIKT i Chór WSJO Canto-Cantare - Kościół Ewangelicko-Metodystyczny<br />
25.11 Nostalgia Festival: Majewska/Masecki - Kościół Jezuitów<br />
28.11 Iannis Xenakis. Inspiracje w dźwięku i w przestrzeni - "Rebonds B" (Sołkowicz), "Mikka" (Klebba), Gogol, Wabik/Szulgit/Stachowiak, "Rebonds A" (Szulc) - CK Zamek<br />
01.12 Festiwal Słuchowisk: "Stern" Jakimiak/Atman/Stern/Ziołek - Teatr Nowy<br />
02.12 Festiwal Słuchowisk: "Nasturcja, czyli wdowa narodowa" Marcinkiewicz-Górna/Zapała - PTPN<br />
03.12 Sepia Ensemble: Taborowska-Kaszuba, Kędziora, Ametova, Dinescu, Cleary, Ezaki, Fabiańska-Jelińska - Akademia Muzyczna<br />
06.12 Polmuz - CK Zamek<br />
11.12 "Neofonia": Jan Skorupa, Justyna Tobera i Monika Wierbiłowicz, Wiktoria Różycka, Sławomir Kandziora, Wojciech Krzyżanowski - Akademia Muzyczna<br />
15.12 "Manru" Paderewskiego - Teatr WielkiPiotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-80340379994131943802018-04-10T12:01:00.000+02:002018-04-10T12:22:52.529+02:00Poznańska Wiosna Muzyczna 2018<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jako, że nie mogłem być na
Poznańskiej Wiośnie Muzycznej pierwszego dnia (ani na dwóch
ostatnich) to festiwal zaczął się dla mnie nie od wysokiego c
koncertu inauguracyjnego Orkiestry Symfonicznej Filharmonii
Pomorskiej w Auli Uniwersyteckiej, ale od skromniejszego solowego
recitalu Joanny Blejwas. Odbywał się on w Auli im. Stefana
Stuligrosza Akademii Muzycznej, która sama w sobie nadaje się dobrze
do takich występów, ale jej wadą jest umiejscowienie w pobliżu
salek ćwiczeniowych. W zasadzie co roku przynajmniej raz na takim
koncercie dźwięki z nich dobiegające konkurują z tym, co grane
jest w auli. Żeby już zakończyć narzekania na okoliczności
towarzyszące wspomnę tylko o fotografach, którzy swoich aparatów
używali bez wyczucia, a w dodatku były one wyposażone w głośne
migawki. Na szczęście zróżnicowany repertuar i gra Blejwas
odwracały uwagę od tych niedogodności. Dobrą decyzją było
dynamiczne otwarcie kompozycją Ryo Nody, fajnym pomysłem były też
krótkie wprowadzenia przybliżające kolejne utwory. Gdy
wykonawczyni opowiedziała, że Japończyk przedstawia tutaj bitwę
na morzu, to trudno było wręcz nie usłyszeć tego potem w muzyce.
Na pozór spokojniejsza, bo bez nagłych zmian, była kolejna
kompozycja - „Sequenzia IX b” Luciano Berio. Jednak ten spokój
jest zwodniczy, po dłuższej chwili takiego wycofania i zredukowania
robi się nawet złowrogo, coś zdaje się czaić pod powierzchnią,
próbuje przez nią przebić. Utwór jest wymagający nie tylko dla
słuchacza, ale nawet bardziej dla wykonawcy. Tym bardziej warto
podkreślić, że Blejwas świetnie sobie z nim poradziła. Kolejnym
punktem programu było prawykonanie kompozycji Katarzyny
Taborowskiej-Kaszuby z udziałem samej autorki na elektronice. Dla
mnie była to najsłabsza część koncertu, brzmienia były może i
ciekawe, ale zabrakło pomysłu na strukturę. Całość dopełniły
poprawny zaledwie utwór Jacquesa Wildbergera i efekciarski
Christiana Lauby.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Japońskie inspiracje powróciły
następnego dnia podczas występu Flute o'clock, w którym znalazł
się „Japanese Garden” Doiny Rotaru. Szkoda, że tak dużą rolę
tutaj odgrywała warstwa elektroniczna, której kiczowaty gwiezdny
pył dzwoneczków przysypał dobrą robotę instrumentalistów. Można
też zastanawiać się, czy faktycznie słusznie, że kompozycja nie
została, jak pierwotnie planowano, wykonana na końcu, ale jako
druga. Na pewno zaszkodziło to sile oddziaływania muzyki Dobromiły
Jaskot, z którą Rotaru zamieniono miejscami. Utwór Polki miał
poprzedzać dzieło Briana Ferneyhough, a gdy wybrzmiał później to
nie robił takiego wrażenia, był jedynie jakimś echem. Nie jestem
fanem Ferneyhough i zupełnie nie spodziewałem się takiej siły
rażenia „Carceri d'Invenzione IIIb”, ale ten najstarszy w
zestawie utwór swoją obsesyjnością i przeszywająco-świdrującymi
dźwiękami wywołał silne emocje. Na szczęście następnie duet
nie starał się ich intensyfikować, ale sprytnie skręcił w inną
stronę. Choć „Composition arithmetique” Artura Zagajewskiego
okazało się być też obsesyjne, ale na swój własny sposób –
przez maniackie wręcz powtarzanie kilku dźwięków i aż
niepokojąco sumienne przemieszczanie tych prostych klocków. Gdy po
16 minutach rzecz się skończyła, dało się słyszeć wśród
publiczności westchnięcie pełne ulgi. Faktycznie, ta muzyka mogła
wyczerpać, nie przynosiła wytchnienia, ale mi właśnie ta
bezcelowość, to że donikąd nie zmierzała (co niespodziewanie
przywiodło mi na myśl Wolfganga Voigta) i zdawała się nawet psuć
(bo miała w sobie coś maszynowego, może pozytywkowego) przynosiła
perwersyjną radość.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
To już powoli staje się nową
tradycją festiwalu, że do najlepszych należą koncerty zespołów
austriackich. W tym roku dobrą passę podtrzymał Ensemble airborne
extended, który najpierw zaintrygował oryginalnym składem: harfa,
klawesyn i rozmaite flety, w tym kontrabasowy. Czasem takie nietypowe
instrumentarium ma stanowić wartość samą w sobie, ale tutaj to co
było interesujące na papierze okazało się również sprawdzać w
praktyce. Nawet utwór Bernharda Langa, z którego muzyką zwykle mi
nie po drodze, pozostawił pozytywne wrażenia. Przede wszystkim, nie
był przeładowany, a to u niego często słyszałem, bardziej
motoryczne, zbudowane z powtarzanych dźwięków fragmenty
przywodziły na myśl twórczość Zygmunta Krauze. Dźwięki
klawisza były stonowane, bliskie organowym, co kontrastowało z
filigranowymi brzmieniami harfy i współgrało z kojarzącym się z
rogiem alpejskim fletem. Z kolei zaraz potem, w kompozycji Fausto
Romitellego, instrument ten dzięki nagłośnieniu przypominał
didgeridoo. Znam „Seascape” z nagrań i sądzę, że podczas
koncertu dźwięk płynący z głośników mógłby być mocniejszy,
bo w tej muzyce można się zanurzyć i nawet dać ponieść groźnemu
wirowi, a tak przepływała ona trochę w oddali nawet nie
ochlapując. Problemy wynikające z głośności pojawiły się też
w wyniku następstwa utworu Wolfganga Mitterera, który ładniość
instrumentalną kontrował mocną elektroniką i Elisabeth Harnik z
samotnym zupełnie akustycznym klawesynem, którego dźwięk
początkowo ginął w dużej Auli Nova. Koncert zakończyło
prawykonanie „Meledictio” Tomasza Skweresa, z którego zapadło
mi w pamięć szczególnie nieszablonowe potraktowanie właśnie
klawesynu i harfy, operujące głównie w niskich rejestrach a
także pewien nastrój, niedaleki od tego wyczuwalnego w muzyce Kaiji
Saariaho.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Do udanych należy zaliczyć też
występ Wieniawski Kwartet, zwłaszcza dzięki utworom Bogusława
Schaeffera i Sławomira Czarneckiego, mniej przekonały mnie
prawykonania Agnieszki Zdrojek-Suchodolskiej i Jerzego Zieleniaka.
Mieszane uczucia wzbudził we mnie koncert Sinfonietta Pomerania, bo
choć zaczął się obiecująco od kompozycji Artura Kroschela i
Andrzeja Dziadka, to skończył konfundująco prawykonaniem „Koncertu
na fortepian i małą orkiestrę” Zbigniewa Kozuba. „Nimis”
Kroschela (dyrektora artystycznego Wiosny) zachwycało rozmaitymi
barwami, często ciemnymi, ale też mieniącymi się, co jest zasługą
instrumentów dętych (zwłaszcza puzonu) i ich dialogu z fortepianem
i smyczkami. W utworze było wiele małych zdarzeń, ale nie wydawał
się on wcale zagracony, bo emanował z nich spokój, nie było tu
gwałtowności, tylko zawieszenie i swobodne rozchodzenie się.
Podobne dryfowanie poruszało „Pomeranię” Dziadka, choć tu
mocno odznaczał się pewnie wchodzący fortepian, który wpływał
na wycofujące się smyczki. Udane były też „Ballada” Tadeusza
Dixa (choć momentami tak efektowna, że aż efekciarska) oraz
prawykonanie „Ex imo mari” Moniki Kędziory, powoli wygasające,
jakby zastygające. Tak jak w zeszłym roku słuchając nowej
kompozycji Kozuba mam wrażenie, że autor sobie żartuje, ale nie na
tyle otwarcie i zdecydowanie, że jednocześnie nikogo nie odstręcza.
Dlatego część publiczności może uważać, że właśnie
usłyszała pastisz noworomantyczny, a inna część rozpływać się
nad tym, jakie to było liryczne i melodramatyczne. Inna sprawa, że
znów był to utwór za długi i przegadany, w którym nie czuło się
konsekwencji między częściami, tak że ich kolejność mogłaby
być bez dużej różnicy zmieniona.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jako, że nie byłem na całym
festiwalu, to powstrzymam się od jego oceniania. Jednak, gdy próbuję
spojrzeć na niego jako na pewną całość to zawsze zastanawiam
się, czy ma on ambicje lokalne czy też szerzej sięgające. Wydaje
się, że z większymi (nie tylko pod względem renomy, ale i
budżetów) wydarzeniami tego typu nie powinien się ścigać na
„nazwiska” (kompozytorów i wykonawców). Co nie znaczy, że nie
mają tu występować zespoły zagraniczne, zresztą właśnie
Ensemble airborne extended jest przykładem na ciekawą praktykę –
wykonawcy dali otwartą warsztatową próbę. Tego typu inicjatywy,
które prezentują muzykę w odmienny sposób, od innej strony, mogą
służyć budowaniu i aktywizowaniu tej lokalnej społeczności, co
byłoby cenne, bo odbiorcy czują się wtedy bliżej festiwalu.
</div>
<br />Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-3230507449961202002018-01-12T15:48:00.000+01:002018-01-12T15:48:33.262+01:00Steve Goodman - Sonic Warfare (MIT, 2009)<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">W
książce „Sonic Warfare” Steve Goodman proponuje koncepcję
dźwięku jako narzędzia wywierania nacisku. Przy czym dźwięk
rozumiany jest w najszerszym sensie jako siła wibracyjna, która
oddziałuje także w zakresach nieodbieranych przez ludzkie ucho. Ten
rodzaj wibracji odbierany jest przez ciało, co Goodman podkreśla,
rekonfigurując antropocentryczny i racjonalistyczny dyskurs
muzyczny. Korzystając z dorobku między innymi Spinozy, Alfreda
Northa Whiteheada, Paulo Virilio, Friedricha Kittlera, Gastona
Bachelarda, Henri Bergsona, Manuela de Landy oraz Deleuze'a i
Guattariego (na wzór ich „Tysiąc plateau” ta książka jest
nawet ustrukturyzowana) proponuje raczej postrzeganie człowieka jako
całości, której nie da się w łatwy sposób rozdzielić na ciało
i umysł, oraz usytuowanie go jako elementu równorzędnego innym w
środowisku pełnym skomplikowanych połączeń. W takiej przestrzeni
człowiek staje się zaledwie „przetwornikiem” wibracji, a
możliwości wpływania na niego środkami oddziałującymi poza
kontrolą świadomości są coraz częściej badane i chętniej
wykorzystywane.</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">Goodman
sięga po liczne przykłady, zarówno z wojskowości jak i z
marketingu, których zastosowania zmuszają do refleksji nad kwestią
intymności. Czy wobec tak głębokiego i bezpośredniego
oddziaływania (np. iluzji dźwiękowych, kontrolowania nastroju
dzięki dobieraniu odpowiedniej muzyki) intymność da się jeszcze
obronić? Jak przesuwają się granice prywatności, poczucia
autonomii i panowania nad sobą?</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">Jedną
z możliwych reakcji jest tworzenie muzyki, co Goodman (sam
działający jako producent i DJ pod pseudonimem Kode9 oraz szef
wytwórni Hyperdub) często przywołuje jako metodę powoływania do
życia alternatywnych systemów, podważających ogólnie panujące
prawa (np. pirackie radiostacje albo wielkie nielegalne imprezy).</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;">„<span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">Sonic
Warfare. Sound, Affect, and the Ecology of Fear” ukazało się jako
trzecia pozycja w prowadzonej przez Erin Manning i Briana Massumiego
serii „Technologies of Lived Abstraction”, którą otworzyła
ceniona „Without Criteria” Stevena Shaviro a ostatnio udanie
rozszerzają Maurizio Lazzarato i Eleni Ikoniadou, która zresztą
powołuje się na Goodmana. Dla niego z młodszych myślicieli
szczególnie ważni są Kodwo Eshun, Mike Davis, Simon Reynolds, Paul
Gilroy oraz właśnie Massumi. To przecież nie tylko tłumacz
Deleuze'a i Guattariego, Lyotarda czy Attaliego, ale też badacz
zainteresowany relacjami zmysłów, afektywnością i ich zmianami
związanymi z globalnym kapitalizmem. Eshun jest najlepiej znany jako
autor „More Brilliant than the Sun”, w której wprowadził
pojęcie </span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;"><i>sonic
fiction </i></span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">do
tłumaczenia koncepcji afro-futuryzmu. Ten ostatnio nie tak aktywny,
ale wciąż inspirujący, „inżynier konceptów” (by użyć
określenia Goodmana) wysunął też propozycję </span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;"><i>sonic
warfare </i></span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">(w
odniesieniu do działalności kolektywu Underground Resistance).
Panowie poznali się na University of Warwick, gdzie współtworzyli
założone przez Sadie Plant i Nicka Landa Cybernetic Culture
Reasearch Unit (Ccru) wraz z takimi postaciami jak Anna Greenspan,
Hari Kunzru, kojarzeni ze spekulatywnym realizmem Iain Hamilton
Grant, Ray Brassier, Reza Negarestani czy krytyczni teoretycy kultury
Mark Fisher, Robin Mackay i Matthew Fuller. </span></span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">Goodmanowi
bliska jest postawa spekulatywna, swój praktyczno-teoretyczny miks
zaczyna od coveru znanego refrenu Spinozy, który w jego wersji
brzmi: „nie wiemy jeszcze, co dźwiękowe ciało może zrobić”
(str. xvi). To myślenie o potencjalnościach uwalnia
konceptualizowanie z łańcuchów realności i otwiera niezmiernie
szerokie perspektywy. Takie, w których konkretne wojskowe
technologie broni akustycznej i torturowania muzyką spotykają się
z krytycznym przewartościowaniem zachwytów Filippo Tommaso
Marinettiego nad dźwiękową atrakcyjnością wojny oraz utworem
radiowym „Project Jericho” Gregory'ego Whiteheada. W dodatku
Goodman stosuje terminologię militarną dosłownie i w przenośni,
co tylko wzmacnia wrażenie podczas lektury, bo klimat walki przepaja
treść już na podstawowym poziomie. Autor pozwala sobie na śmiałe
zestawienia, połączenia, czasem wręcz na myślowe </span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;"><i>maszapy</i></span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">,
ale zawsze osadza to na solidnych fundamentach, które choć wydają
się chwilami stać w chwiejnym rozkroku, to okazują się w toku
działania sprawną trampoliną dla konceptów takich jak „basowy
materializm”. To narzędzie służy Goodmanowi do przestrojenia
naszej uwagi i przeniesienia środka ciężkości odbioru fal
dźwiękowych z uszu, tak by rozłożyć go na całe ciało. Dlatego
już nie tylko słyszenie i to, co słyszalne dla ludzkiego organu
jest istotne, ale też częstotliwości leżące powyżej i poniżej
tego zakresu. Z tym wiąże się z lekka zremiksowany nexus A.N.
Whiteheada, dla Goodmana naszkicowuje on przestrzeń, w której
człowiek oddaje koronę stworzenia, a ta abdykacja pozwala mu
swobodniej poczuć się w rozwibrowanym ekosystemie, gdzie różnorakie
byty są równoprawne i w tej samej mierze za taki układ odpowiadają
i na niego wpływają. W takim nie-atropocentrycznym świecie właśnie
odczuwanie i zmysłowość, a nie rozumowanie i racjonalizm są
najbardziej dogodnymi sposobami nie tylko poznawania, ale i
odczuwania.</span></span></span></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Gadugi, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;">Przez
jakiś czas miałem nadzieję, że ktoś porwie się na
przetłumaczenie tej książki, jednak chyba należy już przestać
czekać na tego Godota. Polecam więc każdemu zainteresowanemu
dźwiękowością (w najszerszym potencjalnym jej pojmowaniu) do
zmierzenia się z oddziałami zawezwanymi przez Goodmana. </span></span></span>
</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-86259111843132233572018-01-09T19:08:00.000+01:002018-01-09T19:08:09.601+01:00Anna Zaradny - Mauve Cycles (Musica Genera, 2008)<div style="margin-bottom: 0cm;">
Na tę płytę długo trzeba było
czekać, ale wspaniały efekt udowadnia, że naprawdę mądrość
zawiera się w przysłowiu, że lepiej późno niż wcale. Anna
Zaradny w ogóle nie spieszy się z wypuszczaniem kolejnych
produkcji, chyba ciągle wystarczy palców jednej ręki, aby policzyć
jej dorobek płytowy. A na pewno jest to pierwsze albumowe ujawnienie
jej działań kompozytorskich z użyciem laptopa.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Nie udało mi się usłyszeć w muzyce
sugerowanej w tytule barwy, ale cykliczność już tak. Przez to
krążenie, zapętlanie i kolistość płyta kojarzy mi się z
„Noonbugs” Pure'a. Albumy łączy też poziom skomplikowania, czy
raczej dbałości o detal i myślenie wieloma planami. „Mauve
Cycles” jest jednak jaśniejsze niż płyta Pure'a, a Zaradny
wykorzystuje zupełnie abstrakcyjne dźwięki, podczas gdy u
Austriaka część odnosi się/sugeruje instrumenty akustyczne.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Na krążku znajdują się dwie
kompozycje o długości 25 i 13 minut.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Znaczną część obwodu pierwszej
stanowi pojawiający się około 9 minuty rytm (nie bit), bo w
zasadzie, choć stopniowo coraz bardziej rozmazywany, jest obecny do
końca. Najbardziej przysadzisty w okolicach kwadransa, z całkiem
ciężkimi dołami, a jego późniejsze przekształcenia przypominają
nieco te charakterystyczne dla studiów eksperymentalnych i muzyki na
taśmę z lat 60.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
W drugim średnicą jest ciągły
dźwięk o powoli wzrastającej częstotliwości, która osiąga (po
połowie) pułap nie bardzo wysoki, ale na tyle, żeby stać się
elementem przewodnim. Jednak motyw ten choć elegancki nie jest
gładki, wypolerowany – pojawiają się na nim rysy, pofałdowania,
co jest zresztą pomysłem konstrukcyjnym tego albumu. Podział
czasowy wyznaczony przez jakąś drobną składową może nałożyć
się na inny, nawarstwić na nim, jakby wnikając i zmienić jej
brzmienie. Pomyślcie o takich „kolistych” czynnościach, jak
mieszanie cukru w herbacie lub ukręcanie ciasta: łączenie się
elementów, włączanie, wcielanie.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Uważne podążanie za dźwiękami w
celu wyśledzenia stałych „loopów” nie zda się na wiele,
ogarnięta w jednym momencie regularność, w kolejnym wygląda
zupełnie inaczej, zasilona niepozornym, marginalnym składnikiem,
krążącym wokół niej. Jedyną stałą rzeczą jest zmiana.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Oraz to, że Musica Genera wydaje
świetne płyty.
</div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-31272911979158822412017-12-03T15:55:00.001+01:002017-12-03T15:55:08.130+01:00Ich bin kein Berliner<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9clcZsgfd_vJwxv3XYJISL7hBVrf3bIfPW4AMoxlFOkB9BgYmalWMQAdt6BbRnX2iZiQcD-NqKtbhOFuI8k9bxlERDwtCmdEAWn0XboAuUr-3Sythhi5pGLbgh2d_kqrMlEUh8-nHf4Y/s1600/PB141620.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9clcZsgfd_vJwxv3XYJISL7hBVrf3bIfPW4AMoxlFOkB9BgYmalWMQAdt6BbRnX2iZiQcD-NqKtbhOFuI8k9bxlERDwtCmdEAWn0XboAuUr-3Sythhi5pGLbgh2d_kqrMlEUh8-nHf4Y/s320/PB141620.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Okolice Treptower Park, zwłaszcza te nie tak bliskie parkowi, rzadko mam okazję zwiedzać, więc należało skorzystać mimo średniej pogody. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfjACsud6EZ3BJiV7wIJATsagHX_ISMARy8SObwb75yhnZlrl2RphylKN9KpLGZDcPoBCY-l2PCekDaYT1rzFIFp1D4L1V-hrVCfFfoIEinALAXNetIbsEYTO5SmtwHqU7R_3fmBDKM8k/s1600/PB141630.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfjACsud6EZ3BJiV7wIJATsagHX_ISMARy8SObwb75yhnZlrl2RphylKN9KpLGZDcPoBCY-l2PCekDaYT1rzFIFp1D4L1V-hrVCfFfoIEinALAXNetIbsEYTO5SmtwHqU7R_3fmBDKM8k/s320/PB141630.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipeTa6sJIdeCQq4uRHtFoy0Rp4i_3n6fA6cz82euhG5zyncVgirOaUVB5Q92KlDinwsvaD9ZY9ZvmWrxDBUT9A-HtcZN1zNk1zIv-sqomT_QrR4qXgeu-QHpVEiJo1yKq5ReNOkOvN8v4/s1600/PB141641.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipeTa6sJIdeCQq4uRHtFoy0Rp4i_3n6fA6cz82euhG5zyncVgirOaUVB5Q92KlDinwsvaD9ZY9ZvmWrxDBUT9A-HtcZN1zNk1zIv-sqomT_QrR4qXgeu-QHpVEiJo1yKq5ReNOkOvN8v4/s320/PB141641.JPG" width="240" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Spacerkiem do znanego i lubianego geszeftu Hard Wax, gdzie pierwszą chwyconą płytą było <a href="https://lostfutures.bandcamp.com/album/cultureclash" target="_blank">CultureClash</a> i po przesłuchaniu z 50 pozycji zostało jako jedyne zakupione. Byłem przekonany, że to jakaś zupełna nowość, która zaraz wylądowałaby w kategorii "outernational" (mały szacun za wprowadzenie tego jako działu). Dopiero jak wczytałem się we wkładkę, to dowiedziałem się, że to rzeczy nagrane 25 lat temu i wtedy niewydane. Jak często ostatnio - stara muzyka to najbardziej nowa muzyka. Z wizytacji w pamięć zapadł też Alix Perez z "Ghosts EP", Maria Teresa Luciani, Renick Bell i Zuli z UIQ, Mary Afi Usuah, "Escape" Sully'ego. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGEcpmtyzDnLIVUNvMVb0HGZ_wLpqcx7ag78KOOrIHApfFfvnGOpcGVKbMAKxuIPnrjyQoDBfIP09hFPeYH-dzHsvOGs3q9QTgSapNKHDbjdDxI-e8DcPvo_FsRL-6SRo8vJ2kv8yH9Vc/s1600/PB141644.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGEcpmtyzDnLIVUNvMVb0HGZ_wLpqcx7ag78KOOrIHApfFfvnGOpcGVKbMAKxuIPnrjyQoDBfIP09hFPeYH-dzHsvOGs3q9QTgSapNKHDbjdDxI-e8DcPvo_FsRL-6SRo8vJ2kv8yH9Vc/s320/PB141644.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Za każdym razem cykam kilka zdjęć tamtejszej klatki schodowej, dla potomności rzecz jasna.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2dyz-FvHMQ9ZYEnaDW9PRaWOlgqgpDkqRnAy5DOwWGrBfXAu1zeoeu4WwZqGYVN5JLeHnHTeE9hUnJKnvGfoWVgUQ_DAhsuOMkV27be38tlmOGhiy-3amkAh9pMvx8rX2LsqxA-kdaLc/s1600/PB141655.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1386" data-original-width="1600" height="277" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2dyz-FvHMQ9ZYEnaDW9PRaWOlgqgpDkqRnAy5DOwWGrBfXAu1zeoeu4WwZqGYVN5JLeHnHTeE9hUnJKnvGfoWVgUQ_DAhsuOMkV27be38tlmOGhiy-3amkAh9pMvx8rX2LsqxA-kdaLc/s320/PB141655.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Najfajniejszym wynikiem wybrania się na koncert Petera Cusacka, Maxa Eastleya i Christiny Kubisch było poznanie tej <a href="https://www.kehrerverlag.com/en/paul-demarinis-buried-in-noise-978-3-86828-141-5" target="_blank">książki</a>. Nie można było jej kupić, jak zresztą również wystawionych płyt i przecież nad wyraz słusznie, bo tego dnia na sprzedaż były publikacje kończącego swoją rezydencję DAAD Cusacka, więc to na nich należało się skupić. Udało się wejść, gdy Cusack kończył swoje wystąpienie, tzn. mówienie i puszczanie dźwięków. Akurat prezentował najciekawszy dźwięk, jaki usłyszał w Berlinie, czyli rzężenie diabelskiego młyna za Treptower Park (on zwykle działa? uruchomili go na specjalne życzenie?). Potem było zabawnie o podwórkach i bliskości dźwiękowej sąsiadów. A potem już mniej, bo Cusack stworzył "artwork, or at least I call it like that" czyli pokaz slajdów z kolażem dźwięków. Dla każdej rzeczy da się zapewne znaleźć jakiś użytek, więc zamiast się znęcać - polecam to uwadze magazynu "Zwykłe Życie", gdyby chcieli iść w multimedialny kontent. Koncert tria niestety nie był wiele lepszy, na pewno tym mocniej mi się tak wydało, bo bardzo nastawiałem się na Kubisch i Eastlaya, których nigdy nie słyszałem na żywo. Ten drugi nie przywiózł niestety żadnych swoich rzeźb kinetycznych, tylko monochord trochę jak elektryczny kontrabas i grał na nim dron. A przynajmniej próbował dopóki ręką mu się nie zsuwała. Kubisch miała swój zestaw laptopów (nawet jeden nie Mac) i słuchawek (mikrofonów zbierających pole elektromagnetyczne?). Być może to tak naprawdę miało być, ale często brzmiało jakby jakiś kabel się poluzowywał i brumiał. Cusack do połowy grał na gitarze, co było nawet do zniesienia, potem zajął się jakimś multiefektem (tak?) na tablecie, który przetwarzał szemrzącą elektronikę, więc brzmiał w pół drogi pomiędzy swoimi partnerami. Zaczynałem już wydrapywać sobie w ścianie drogę ucieczki, bo drzwiami nie dało się wyjść, ale na szczęście skończyło się to, zanim nakryli mnie strażnicy. Ale serio, kolejny po Sokołowsku przypadek tego uczucia, kiedy słuchasz dawnych mistrzów i masz trochę gulę w gardle bo okazuje się, że nie każdy wie, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhutQM2JxPP8tadrkL5wV5fJe8BYTU599uc6c3DGD-YgVHF77438zQYvuk-lOlXs5CAO2WpTxkyGKOArEtpgYACPF2JFZ8AYzutxXeopWdcriOW_c76opOUS7CDlXhbXyIaZCNOKGeQYkY/s1600/PB141658.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1445" data-original-width="1600" height="289" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhutQM2JxPP8tadrkL5wV5fJe8BYTU599uc6c3DGD-YgVHF77438zQYvuk-lOlXs5CAO2WpTxkyGKOArEtpgYACPF2JFZ8AYzutxXeopWdcriOW_c76opOUS7CDlXhbXyIaZCNOKGeQYkY/s320/PB141658.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Po czymś takim tylko falafel. Sprawdzony, na Skalitzer, z czarno-pomarańczowym szyldem. Dawno temu uznany za najlepszego podczas obrad jury złożonego ze mnie, więc jeśli ktosia ma inne kandydatury, to czekam. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggS_8a3CSbUxvG4mpmgMKLlmULtrcKtXpW2Gul335GbsyCMTRVy2Tz4Y93V-9YLGNUQ8IJDQecnLy3XiNhQLYXtschYxywsjf7dC7N-JUpYY_KnN-sIvbtQfiP6394avKsWtZQtVFG09c/s1600/PB161686.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggS_8a3CSbUxvG4mpmgMKLlmULtrcKtXpW2Gul335GbsyCMTRVy2Tz4Y93V-9YLGNUQ8IJDQecnLy3XiNhQLYXtschYxywsjf7dC7N-JUpYY_KnN-sIvbtQfiP6394avKsWtZQtVFG09c/s320/PB161686.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Wiadomo, ale dobrze sobie przypomnieć, zwłaszcza z witryny baru. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiirO6wb8zxdXTjaF9NkPdrnfxRR7l2Qoh6ttnChBNzQlI03ushyqxrsS-FTCSXZiaqG31gJZtxikNMuXJaSx-i_Hk0IZFASULYwcxdZ1o8CTa0ghaxyfH_YWnk8yeuHXmgjb9OAEIbzHY/s1600/PB171690.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiirO6wb8zxdXTjaF9NkPdrnfxRR7l2Qoh6ttnChBNzQlI03ushyqxrsS-FTCSXZiaqG31gJZtxikNMuXJaSx-i_Hk0IZFASULYwcxdZ1o8CTa0ghaxyfH_YWnk8yeuHXmgjb9OAEIbzHY/s320/PB171690.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Widok z okna oglądany w roztargnieniu. Po pierwszym dniu Eavesdrop Festival, który był klawym miszungiem przypominania sobie dawnych znajomych i poznawania nowych. Pierwsza od dawna wizyta w Ausland, Golden Diskó Ship, którą słyszałem 8 lat temu, a która teraz przeciążyła mi system zbytnim dopchaniem niskiego pasma. JD Zazie, którą szczerze mówiąc słabo pamiętam sprzed...5 czy 6 lat, kiedy "supportowała" Trophies. Teraz też jakoś mi nie zapadła, czy jak to mówi młodzież - nie siadła. Z tego co zrozumiałem miała grać sety-przerywniki w tle, ale gdy wszedłem, to ona już się rozkręciła, ludzie siedzieli w skupieniu, nie gadali. Może nie było tej instalacji, która miała otwierać wieczór? Jak dla mnie grała za długo, zwłaszcza, że mogła mieć na uwadze, że był to pierwszy występ z serii (a w dodatku miała też jeszcze potem się produkować). Do tego używała efektów z miksera didżejskiego o bardzo charakterystycznym brzmieniu, co po pewnym czasie nużyło.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Potem zagrała Martyna Poznańska i zrobiła to bardzo dobrze. W przeciwieństwie do JD, która przemieszczała się od fragmentu do fragmentu bez wyraźnego celu i sensu, tutaj cały czas miałem poczucie samonapędzającego się ruchu, nie pospiesznego, dającego sobie i nam czas, nieustępliwego. Coś nadciągało sunąc na dronie, który mimo, że uformowany i uchwytny, to jednak ciągle przepoczwarzający się i wylewający z koryta. Do tego nie za długo i nie za głośno.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Po Ship Jessica Ekomane sprytnie wykorzystująca cztery głośniki (czyżby w każdym kanale inny sygnał?), też prąca naprzód, ale inaczej. Przede wszystkim szybciej, opierając się na bitach, czasem kojarzyło się to z COH, ale nie było tak cyfrowo-słodko. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgnDGRRRMcTv1aiJI9cAKQr6q0UUUvvbWIOUA1IkiRa5hiYKMtGMpj5m8Q4ApSCeJ5esBmgYpDz8pDDbzd080pDW5f93v9Zhc_3aHRryy6DaTbQBuhZIYxSDR0Ncapg6SSiGaFpR96kcXk/s1600/PB171705.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1245" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgnDGRRRMcTv1aiJI9cAKQr6q0UUUvvbWIOUA1IkiRa5hiYKMtGMpj5m8Q4ApSCeJ5esBmgYpDz8pDDbzd080pDW5f93v9Zhc_3aHRryy6DaTbQBuhZIYxSDR0Ncapg6SSiGaFpR96kcXk/s320/PB171705.JPG" width="249" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Nie czytałem, ale oceniając po okładce - polecam. </div>
<br />Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-34332713354201259552017-10-18T11:24:00.000+02:002017-10-18T11:24:19.118+02:00MoHa! w Blue Note (18.10.2007)To nie będzie typowa relacja, nawet chyba mało relacja w ogóle. Bardziej wspominka, bo to pierwszy koncert jaki zorganizowałem.<br />
Jeśli mnie pamieć nie myli, to było tak, że jako fan tego duetu zauważyłem na stronie last.fm (pamiętamy?), że grają w Warszawie i Krakowie a także w Poznaniu, ale tutaj miejsce było ciągle "TBA". Nie pamiętam, jak to wyszło, ale po jednym z koncertów w Starym Browarze rozmawiałem z Łukaszem Knasieckim (wtedy tam organizującym rzeczy) i okazało się, że mieli występować tu, ale jest jakiś problem z salą. Wtedy mi zaczęły chodzić trybiki w głowie i pomyślałem, że mógłbym spróbować pójść niewydeptaną jeszcze ścieżką do klubu Blue Note (którą dostrzegałem bo dzięki mojemu tacie znałem osoby tam działające). Łukasz dał mi numer do Macia Morettiego, który zajmował się wojażami MoHa! po Polsce. Zapadła mi w pamięć sytuacja dogadywania szczegółów podczas spaceru po rozsłonecznionym ogrodzie botanicznym.<br />
Dalej było ustalanie z Blue Note, okazało się, że w Poznaniu duet mógłby być w czwartek, a jak wszyscy tutaj wiemy - w tym klubie jest to zawsze "Czarny Czwartek", czyli cykl imprez hiphopowych. Jednak on rozpoczyna się o 21, więc jeśli do tego czasu po występie nie będzie śladu, to damy radę. Czyli jest! robimy, oczywiście bez stawki, za bramkę. Chłopaki wysyłają rider, menedżerka klubu łączy mnie z głównym dźwiękowcem i nie zapomnę, jak ten pyta "kto mówi?", ja się przedstawiam i tutaj cisza, a menedżerka sufleruje mi "organizator koncertu", no więc powtarzam za nią i proszę, proszę, Austin miał rację, performatywna funkcja języka działa.<br />
Nie zdążyłem nawet wystosować briefu, a Mikołaj już zrobił jedno z tych swoich klasycznych plakaciw:<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif5QK0ElTEcxuYk24ICV_kjuWM0l1WdkaqGWRh_PnnQZ05wXOjyYJulx4sv3aNF1ySJ4i4VQU69cUOhtBSuWiFPFVhPVgSbFkiIWDTxSoBX78jK81AQmSxPYpP68rztY89UB8Uqk0UB1I/s1600/moha+18.10.2017+plakat.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1132" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif5QK0ElTEcxuYk24ICV_kjuWM0l1WdkaqGWRh_PnnQZ05wXOjyYJulx4sv3aNF1ySJ4i4VQU69cUOhtBSuWiFPFVhPVgSbFkiIWDTxSoBX78jK81AQmSxPYpP68rztY89UB8Uqk0UB1I/s320/moha+18.10.2017+plakat.jpg" width="226" /></a></div>
<br />
<br />
Nadchodzi dzień koncertu, a nawet coraz bardziej jego pora - a grajków nie ma. Koncert zapowiadany na 19:30, chłopaki podjeżdżają pod klub po 19. Na szczęście zebrała się pokaźna grupa kolegów (Patryk, Hubert, Marcin, Jakub, kto jeszcze - wpisywać się, bo zamierzam dozgonnie dziękować), która pomaga nosić sprzęt. Bo MoHa! jeździła z zasadniczo całym sprzętem, który pozwalał im zagrać koncert bez innego nagłośnienia. Tak się stało i wtedy, bo chłopaki postanowili rozstawić się przed sceną, żeby nie tworzyć bezsensownego dystansu i żeby też za bardzo się nie certolić przeszli płynnie z mniej więcej trzyminutowego soundchecku w koncert. Który był oczywiście najlepszy, możecie mi nie wierzyć, ale to wasza sprawa, miałem nagranie, ale je straciłem więc już nawet brak dowodów. Był on też krótki, ale już nad naszymi głowami zaczęli się gromadzić pierwsi hiphopowcy. Wobec tego zwinęliśmy interes równie szybko, co rozstawiliśmy i poszliśmy do Kisielic, gdzie kończył się koncert Ludzi. Albo duetu Arszyn + Bunio? W każdym razie, tam też w pokoiku zrobiłem wywiad z Moha!, który jest <a href="http://audiosfera.blox.pl/2007/10/Wywiad-z-MoHa.html" target="_blank">tutaj</a>.<br />
<br />
Chłopakom chyba się spodobało, bo wrócili do Poznania w kwietniu kolejnego roku, wtedy do Kisielic i wtedy też dali mi koszulkę, którą noszę do dziś, choć duet już nie istnieje, ale muzycy nadal robią dobre rzeczy, ale to już temat na inną okazję.Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-23227318837945690612017-08-31T17:32:00.000+02:002017-08-31T17:32:11.540+02:00Dźwięki obrazów/obrazy dźwięków – rozmowa z Mirtem- Czy wizualizujesz sobie muzykę? Kiedy słuchasz albo gdy tworzysz?<br /><br />M: Z tym jest bardzo różnie. Kiedy nagrywałem pierwszą solową płytę, początkowo ją nazwałem „Sea”, ale cały czas przed oczami miałem jakieś uliczki, jakieś parki nocą, więc zmieniłem tytuł i poddałem się obrazowi. Przy drugiej płycie [„Journey through the city or six strange signs in molnar's diary” – przyp. PT] starałem się już to wykorzystać, miałem swobodę kształtowania tego miasta w mojej wyobraźni, to taka najbardziej filmowa z moich płyt, jak mi się wydaje. Potem był „Most” [solowy 3” krążek Mirta z 2004] i „Legionowo” Brasil, płyty tworzone pod wpływem realnych obrazów niemniej działające jak jakieś nierzeczywiste zwierciadło. Z Brasil nagraliśmy płytę, która pozwoliła nam zamienić, nudne szare miasto w coś rodzaju Twin Peaks. Realny obraz z początku zyskiwał surrealną otoczkę.„Oh! You are so naive!” nagrywałem w sumie trzy lata, z dużymi przerwami, impulsem był obraz jakiegoś robotnika, który wraca po pracy i siada przed telewizorem, w jego życiu jest tylko telewizor i upokarzająca praca, coś zbliżonego do sytuacji z utworu „Boxman” z płyty „You” Tuxedomoon. Na tej podstawie powstał utwór „Servis charge” i tekst do niego, to mnie popchnęło w stronę różnych socjalistycznych utopii etc. Dalsze tworzenie nie zawsze wiązało się z jakimiś konkretnymi wizjami, ale później trafiłem na jakiś fragment wywiadu z Castro i to brzmiało jak fragment jakiegoś wiersza, tak jakby Castro był jakimś mędrcem pod oliwnym drzewem, parę zdań, wyrwane z kontekstu, mówiące o tym, że El Comendante jest zmęczony i wolałby porozmawiać następnego dnia, oderwane od rzeczywistości, wywołały jakiś obraz i były kolejnym impulsem do kształtowania utworów, które już istniały i do tej pory z niczym mi się nie kojarzyły. Z wizualizowaniem bywa różnie. Zawsze z Brasil chcieliśmy nagrać muzykę do jakiegoś filmu albo przedstawienia. Często rysując myślę o muzyce, która mogłaby z tym korespondować, trudniej wywołać mi pod wpływem muzyki jakieś obrazy, które bym mógł stworzyć. Może to przez to, że moje rysunki są o wiele mniej abstrakcyjne od muzyki, w której tworzeniu biorę udział.<br /> <br /><br />- W takim razie, w jaki sposób rysunki na okładki i wkładki do płyt są związane z dźwiękami na nich zawartymi? Czy robisz lub planujesz muzykę do komiksu, nad którym obecnie pracujesz?<br /><br />M :Rysunki na okładkach... właściwie przy każdej płycie to inna historia. Zazwyczaj jakoś się wiążą z płytą ale staram się by dodawały coś do obrazu całości a nie były jedynie ilustracją tego co na płycie. Przy „Wander till spring” [płyta Brasil z 2002 roku, wznowiona w 2006] ilustracje w sumie w dość prosty sposób korespondują z tęsknotą za tym co odległe, za Hy Brasil, to była płyta o naszej tęsknocie za innym światem. Większość ilustracji, z tego co pamiętam, powstała równolegle do muzyki ale niekoniecznie z założeniem że trafi na okładkę. „The band plays on...” [„The band plays on, the dunes move on (caught me with your eyes closed)” – album Brasil z 2004] to chyba nasze najbardziej surrealistyczne dokonanie, a okładka jest zlepkiem różnych szkiców, zresztą podobnie jak w przypadku moich pierwszych solowych płyt, to łączyło się bardziej intuicyjnie niż na podstawie jakiś konkretnych przemyśleń. „Most” to była już trochę inna historia bo cała okładka powstała do skończonej płyty i przedstawiała konkretne miejsce. Przy „Legionowie” do każdego utworu jest ilustracja, nawiązująca do tekstu, konkretnych miejsc... sam przód jest żartem, myślę, że ci, którzy widzieli pewne zdjęcie Throbbing Gristle (wewnątrz okładki do kasetowego wydania „D.o.a. The Third and Final Report” - stoją tam na tle takiego płotu i nad nimi jest tablica ogłoszeniowa), wiedzą o co chodzi. Kiedy myślę o okresie kiedy fascynował nas industrial, z którym tak chętnie bywamy łączeni, widzę to zdjęcie z okładki jednej z dwóch industrialnych kaset, które wtedy słyszeliśmy. Druga to „2x45” Cabaret Voltaire. „Legionowo” to w końcu koncepcyjnie bardzo industrialna płyta.<br /><br />Okładka “Oh! You are so naive!” to był kompletny przypadek, tak się złożyło że miałem na jej zrobienie godzinę.<br />Zastanawiałem się nad muzyką do komiksu nad którym pracuję, ale zważywszy że na razie nie mam jeszcze skończonego komiksu i absolutnie nie wiem, co się z nim stanie, jeśli go w ogóle skończę, trudno mi powiedzieć coś więcej, przyzwyczaiłem się, że plany w moim przypadku nigdy się nie sprawdzają.<br /><br />- O czym jest ten komiks? Czy rysując go masz rozpisany scenariusz, czy fabuła powstaje w inny sposób?<br /><br />M :Wszystko jest wyimprowizowane, podobnie jak muzyka, którą tworzę. W sumie do narysowania komiksu zabierałem się kilka lat, ale osoby, które miały napisać scenariusz nie robiły tego, a ja jakoś nie byłem w stanie stworzyć, przynajmniej w głowie, jakiegoś ciągu łączących się zdarzeń. Zaczynałem rysować i się zacinałem. Kilka miesięcy temu stwierdziłem, że muszę to zrobić i zacząłem znowu, starając się wykorzystywać jakieś drobne pomysły, które mi każdego dnia przychodziły do głowy, by podtrzymać fabułę. Jedynym nadrzędnym celem jest dobrnąć do 60 stron. Potem nie wiem, może skończę, może będę rysował do 100. O czym jest komiks? W sumie o niczym, o przenikaniu się realnego świata i jakiegoś nierealnego wymiaru. Główny bohater, jest dosyć zblazowany, zagadka bardziej rozwiązuje się sama, narzucając mu jednocześnie. Nie wiem, czym to się skończy. Nie wiem, czy w ogóle się skończy. Zresztą pewnie nie będzie wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Całość roboczo nazwałem „Ryba” ale nie jestem nawet w stanie uzasadnić wybranego tytułu. <br />- Gdy wspomniałeś wcześniej o graniu do filmów, przyszły mi do głowy tak różne obrazy jak "Dive Bar Blues", "Eureka", coś z dorobku Tarkowskiego albo "Hazard, bogowie i LSD", mój brat dorzucił "Brzdąca". A może mógłby to być "Zeszłego roku w Marienbadzie", który <br />wymieniasz jako swój ulubiony film? <br /><br />M :"Zeszłego roku w Marienbadzie"... nie wiem czy byłbym w stanie, cały czas mam w głowie muzykę z tego filmu, ale do "Rublowa" Tarkowskiego... to są po prostu takie filmy, które wywarły na mnie duże piętno, jest jeszcze "Aguirre", "Nosferatu" Herzoga. U Herzoga jest niesamowita muzyka Popol Vuh, soundtracki z tych dwóch filmów to chyba jedne z najdoskonalszych dokonań tego zespołu. Chciałbym by moja muzyka miała coś ze sceny, w której tratwa Aguirre płynie i słychać tę pulsującą muzykę, taki podskórny niepokój.<br />To wszystko jest jednak trochę ślepą uliczką, bo oczywiście wolałbym stworzyć muzykę do czegoś nowego. Nie stawać w cieniu takich monumentów, chociaż obecnie chyba nie jest możliwe tworzenie w oderwaniu od tego co stało się wcześniej, bez bagażu cudzego doświadczenia.<br /><br />- Jeszcze a propos filmu - zajmowałeś się masteringiem "Persony" grupy Noisegarden. Masterowanie czyjegoś materiału - to chyba nowe doświadczenie dla Ciebie? Opowiedz coś o tym, no i może przy okazji o płycie jako takiej? <br /><br />M: Zgłosił się do mnie Michał z Noisegarden z prośbą o to, a mnie było głupio odmówić, bo zawsze przypominam sobie, jak miałem trochę mniej bagażu doświadczeń. Miałem wątpliwości bo nie jestem jakimś specem od masteringu ale usiedliśmy razem trochę pokręciliśmy gałkami i mam nadzieję, że koledzy są zadowoleni. O samą płytę pewnie powinieneś zapytać ich. Ja byłem mile zaskoczony jak usłyszałem ich materiał, spodziewałem się czegoś bardziej noiseowego, a to mnie trochę już męczy, bo są setki takich produkcji i większość jest najzwyczajniej niestrawna. Tutaj natomiast usłyszałem dość minimalistyczne improwizacje ze strzępami rytmów, naprawdę miłe zaskoczenie.<br /><br />- Pojawiają się u Ciebie często nagrania terenowe. Chciałem zapytać o Twoje podejście do tego rodzaju dźwięków generalnie, jak i o to, na jakich zasadach, w jaki sposób i w jakich celach Ty używasz ich w swojej twórczości. <br /><br />M: Od początku mnie w jakiś sposób ciągnie do tego typu nagrań, już w podstawówce jak usłyszałem „Atom heart mother” Pink Floyd byłem powalony tymi wplecionymi nagraniami, nie robiły na mnie wrażenia solówki etc. tylko właśnie tego typu momenty. Kiedy sami zaczęliśmy grać szybko i bardzo intuicyjnie zaczęliśmy szukać sposobu by wpleść w nasze nagrania całą sferę „pozamuzyczną”, począwszy od wykorzystania złomu, preparacje ze starym adapterem, a skończywszy na wykorzystywaniu nagrań terenowych. Najbardziej rozbudowanym projektem był „Most”. Początkowo miałem zamiar stworzyć płytę z piosenkami, w których field recording zastąpi instrumenty. Nie zależało mi na stworzeniu jakiś tekstur, plam i dodaniu wokalu. Miał być jakiś rytm, bas, melodia, miało to być zrobione według takich tradycyjnych reguł. Kiedy zacząłem pracę wyszło inaczej, niemniej powstała płyta praktycznie w całości nagrana z field recordingów ale absolutnie nie piosenkowa. Płyta, która jednocześnie opowiadała o materiale, z którego była stworzona. Dograłem tam jedynie klarnet na końcu drugiego utworu, wrzuciłem field recording nagrany w domu miejscowego recydywisty, często bywającego na moście i loop z akordeonu. Trudno mi mówić o celu, chcę po prostu nagrywać coś co będzie ciekawe. Lubię takie quasi reportażowe podejście, w którym przenika się rzeczywistość i elementy fantastyczne. Rozwinięciem tej formuły było „Legionowo” płyta, na której to, co byliśmy w stanie nagrać chodząc po mieście wskazało nam jak ma ona wyglądać, jaka będzie historia którą opowiemy. Początkowo materiał też był budowany głównie z field recordingów, dobrym przykładem tego jak miało wyglądać „Legionowo” jest utwór ze składanki „ERG” [„ERG: Nefryt vs. Malachit” z 2005], w którym fieldrecordingi są wymieszane z nagraniami jakiś improwizacji i totalnie poszatkowane. Zanim stało się jasne, że nie będzie nowej płyty One Inch Of Shadow, przygotowani byliśmy do wydania jako Brasil pewnego projektu, który był oparty o nagrania zrobione nad Wisłą. Podczas nagrywania „The band plays on...” często wystawialiśmy po prostu mikrofon na taras, na dach i graliśmy do tego, co słyszeliśmy. Nie wiem może to takie soniczne horror vacui. <br />Nasze nagrania często są nagrywane na setkę, potem coś jeszcze dogrywamy, ale zrąb jest już gotowy. Dodając taki field recording z czasu i miejsca nagrania, dodajemy do nagrania element, który istniał i na który jakoś podświadomie reagowaliśmy. Te nagrania są jakimś ukłonem w stronę czasu i przestrzeni, która kształtuje nas i naszą muzykę. Nie chodzi o jakąś głęboką filozofię, to jest intuicyjne i przychodzi kiedy zaczynam analizować to co robię. Pozwala też dostrzec coś magicznego w świecie, który nas otacza.<br /><br />- Na koniec chciałem zapytać oczywiście o najbliższe plany: możemy się <br />spodziewać jakiś płyt? koncertów? jeszcze czegoś?<br /><br />M : Myślę, że można się spodziewać kilku koncertów, podczas których będę również grał solo, w planach jak na razie jest Warszawa, Łódź, Lublin, Międzybórz, Poznań i Kraków. Pracujemy nad nową płytą Brasil, są pomysły na jakieś kolaboracje, powoli zabieram się również do kolejnej solowej płyty. Mam nadzieję że uda mi się wznowić "Most" na winylu albo w ostateczności na cd. W sumie nic pewnego.<div>
<br /></div>
<div>
[wywiad z 2007, pierwotnie opublikowany na nowamuzyka.pl]</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-85638237848160923402017-08-16T19:37:00.000+02:002017-08-16T19:37:21.332+02:00Emiter - sinus<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: 11pt;">Po
koncercie w poznańskim Arsenale zacząłem mieć pewne obawy co do
nowego materiału Emitera. Nie znaczy to, że występ mi się nie
podobał, raczej zdziwił. Nigdy wcześniej nie słyszałem u niego
tak surowych, ciężkich, momentami wręcz mrocznych dźwięków.
Swoją zasługę w brzmieniu ma też na pewno koncertowe
nagłośnienie, które przydało trochę mocy muzyce (szyby drżały
od basów). Jednak sama materia, z której Emiter złożył swoje
utwory była nieco inna niż dotychczas. Nie znaczy to jednak, że
artysta dokonał jakiejś radykalnej wolty. W pokoncertowej rozmowie
powiedział (to nie jest dokładny cytat), że to jest to samo
podejście, co dotychczas, tylko trochę odmienne tworzywo. Po
zapoznaniu się z płytą, zgadzam się z tym stwierdzeniem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: 11pt;">Muzyka
zawarta na „Sinusie” nie będzie zaskoczeniem dla tych, którzy
słuchali „datowanych” albumów Emitera i Arszyna (dla Monotype i
Audiotong). Także duży użytek jaki autor poczynił z generatora
fal sinusoidalnych, nie zradykalizował jego muzyki (to nie są
rejony Sachiko M, raczej już Ryoji Ikedy). Ta druga postać
przychodzi na myśl przy okazji czwartego utworu, gdzie Emiter jakby
wypuszcza sygnały z echosondy. Podobne poszukiwanie „naturalnego”
pulsu, rytmu maszyn (tak jak dla człowieka np. bicie serca) słychać
już w pierwszym utworze. Podoba mi się takie podejście do każdego
rodzaju dźwięku, nieważne jakiego pochodzenia, jest w tym empatia,
niemal czułość. </span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: 11pt;">Płyta
dotyczy przemieszczania się, podróżowania. Po pierwsze, została
nagrana w różnych miastach, także podczas koncertów (Berlin,
Brunszwik, Gdańsk). Hołdem oddanym odwiedzonym miejscom jest też
użycie nagrań terenowych. Efekt bywa różny, niektóre tego typu
dźwięki niewiele dodają do konstrukcji utworu, a część można
przegapić przy mniej uważnym słuchaniu. Po trzecie w końcu,
podróżowanie znalazło swoje odbicie w tytułach kompozycji.
Zaczyna się od domu i Oliwy (co przywołuje na myśl tytuły z „#2:
Static”). Potem jest „Saraj-ovasi” (chyba dawna nazwa
Sarajewa), wkroczymy też na tereny objęte zimną wojną („Kould
uo” = cold war ?, moim zdaniem najmniej interesujący moment płyty,
brakuje tu głębi). Uda nam się jednak szczęśliwie znaleźć „W
centrum”. Bawi mnie ten po części ironiczny tytuł, po
poprzednich nazwach utworów myślałem o tym, w kontekście
symboliki środka, centrum obszaru, jakiegoś axis mundi. A
tymczasem, przez wprowadzone field recordings, znajdujemy się w
centrum...handlowym. Wózki, kasy, ludzie, nawoływania przez
megafon. Ogólnie – zgiełk. Pod hałasami zebranymi w „świątyni
konsumpcji” stale obecny jest prosty dźwięk, który delikatnie
modulowany coraz wyraźniej zaznacza swą obecność. Nie rozpycha
się, nie jest coraz głośniejszy, nie zwraca na siebie uwagi, ale
po prostu jest (podobnie jak twórczością tego artysty w ogóle).
Dwie minuty przed końcem zgiełk nagle zanika i pozostaje tylko
spokojny ton. Jest już jasne, że to on był cały czas w centrum
utworu, a dopiero teraz słuchacz może sam umieścić się w jego
centrum. </span>
</div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: 11pt;">35
minut nowych dźwięków od Emitera składa się na dobry album. To,
że odczuwam brak „czegoś” (ale gdyby ktoś zapytał, to nie
byłbym w stanie określić, czego konkretnie), wynika z moich
wygórowanych oczekiwań względem tego twórcy, a niedosyt jest
czasem uczuciem pożądanym. Ci którzy w dotychczasowych
poczynaniach Emitera znaleźli coś dla siebie, nie powinni ominąć
tego albumu. </span>
</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-77204340584023144842017-08-16T19:35:00.002+02:002017-08-16T19:35:58.402+02:00Emiter.Arszyn.Gadomski - 29-30.11.06<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jak się ma muzyka do tak zwanej
codzienności, określanej mianem normalnego życia, zwykłych zajęć
i obowiązków? Konkretnie: jak się ma do tego tworzenie muzyki?
Trzech muzyków spotyka się, by grać ze sobą, miejscem jest
kościół, w którym odbywa się renowacja. Ludzie, którzy się tym
zajmują nie przerywają swoich zajęć. Na nagraniu z tego spotkania
odgłosy pracy pojawiają się obok granych dźwięków.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Powyższe pytanie intrygującym
uczyniła najnowsza płyta w katalogu prowadzonej przez Łukasza
Ciszaka wytwórni Sqrt. Emiter, Arszyn i Tomasz Gadomski spotkali się
w kościele św. Jana w Gdańsku pod koniec listopada zeszłego roku
i z wyimprowizowanego materiału złożyli 37-minutowy album.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Płyta zaczyna się od dźwięków
perkusyjnych i to one później wiodą prym, zresztą nie oczekiwałem
po Dymiterze, że będzie „wymiatał” na swojej gitarze. Jednak
nie oznacza to, że muzyk ten hamuje się, trzyma się z tyłu, nic z
tych rzeczy – gra tyle, ile „należy”. Taka postawa świadczy o
klasie improwizatora. Pozostałej dwójce na okładce przypisano
„percussion” – słychać całą paletę talerzy, jak również
sporo bębnów, gra jest czasem porywcza, nawet chaotyczna (ale w
ożywczy i sensowny sposób). Poza standardowym zestawem perkusyjnym
w użyciu były też pewnie jakieś perkusjonalia, chyba marimba (i
może inne instrumenty afrykańskie?).
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Marimbę [poprawka: to inny instrument] słychać w ostatnim utworze –
15-minutowej muzycznej medytacji odwołującej się do amerykańskiego
minimalizmu (pewne skojarzenia z delikatniejszymi fazami „Drumming”).
Wcześniej na płycie pojawiały się fragmenty oparte na repetycji
(w pierwszym i czwartym tracku segmenty perkusyjne, zapętlona gitara
w czwartym), ale dopiero tutaj technika ta zostaje użyta na sporym
odcinku czasu i ma szansę zadziałać. W dodatku powolnie
zmieniającym się wzór inkrustowany jest wspominanymi na wstępie
odgłosami prac renowacyjnych. Muzyka zaczarowuje czas, słuchacza, a
tuż obok toczy się życie.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Intrygujący, operujący różnymi
nastrojami, a jednocześnie broniący się jako całość album. Fani
dokonań któregokolwiek z trójki improwizatorów znajdą na tej
płycie wiele ciekawego, inni chyba też.</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9016928440330528888.post-52210340050644408972017-08-16T19:32:00.002+02:002017-08-16T19:32:52.401+02:00Emiter.Arszyn - 07.05.05<div style="margin-bottom: 0cm;">
Niecały miesiąc
temu w Poznaniu gościło na dwóch wieczorkach zapoznawczych
Monotype Records, nowe polskie wydawnictwo szeroko pojętej muzyki
elektronicznej. Korzystając z okazji, że płyty od wydawcy zawsze
tańsze, a także że różnie z ich dostępnością w sklepowym
obiegu, nabyłem między innymi „07.05.05”. Jest to zapis
koncertu, jaki Emiter i Arszyn (a więc jeszcze przed połączeniem w
Emiszyn) dali na festiwalu Alt+F4. Nagrany materiał nie był
poddawany żadnej edycji poza masteringiem, tak więc dostajemy
kawałek surowej dźwiękowej materii. Choć surowej, to jednak nie
pozbawionej swoistego uroku. Zaczyna się od nerwowych, delikatnych
szarpnięć, powoli narastających i obudowywanych różnorakimi
brudami. Usterkowanie jako metoda tworzenia jest obecnie powszechna,
ale tutaj na wykorzystywaniu dźwięków niemuzycznych się nie
kończy. Mniej więcej w połowie pojawia się jeden ton podstawowy i
atmosfera staje się skrajnie ascetyczna. Wokół tego dźwięku
zaczynają krążyć strzępy innych, czasem poszumy, czasem
podskórne pulsacje. W końcu pewnego rodzaju partnerem dla tonu
sinusoidalnego staje się motyw płynącego strumienia (albo to tylko
moje banalne skojarzenie, może to być szum, tylko że podobnie
brzmiący do tego naturalnego dźwięku). Od tego momentu te
struktury stanowią ramę dla całości i w ich obręb dostają się
inne dźwięki, które starają się znaleźć sobie miejsce. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Z
zawartością płyty skojarzyła mi się twórczość Philipa Jecka
(i jeszcze kilku artystów z kręgu Touch), ale chodzi bardziej o
pomysł na tworzenie, niż o wynik. Polacy prezentują chyba podobne
podejście do powtarzalności struktur, ich powolnej przemiany, a
także cechuje ich staranie by wydobyć z każdego, nawet pozornie
nieatrakcyjnego dźwięku, jego wszystkie walory brzmieniowe i
aspekty faktury. Muszę przyznać, że choć album mnie nie
zachwycił, to przekonał w pełni dzięki ciekawemu przebiegowi,
rozwiniętemu zmysłowi narracji u twórców. Taka to krótka
recenzja - jak i krótka płyta (zaledwie 30 minut) i to chyba
największy mankament. Tym bardziej, że w wywiadzie dla Lampy Arszyn
wspominał, że na płycie mają się znaleźć dwa koncerty. Szkoda,
że tę idee zarzucono, bo przecież obu artystów niejedno ma
oblicze i ciekawie byłoby posłuchać na przykład jak materiał
„Emiszyn” sprawdza się na żywo, a tutaj mamy tylko próbkę z
dziedziny muzyki elektroakustycznej, bez zwykłych instrumentów. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Ale
by oddać sprawiedliwość muzykom - jest to rzecz, która świadczy
o ich otwartości, wyobraźni i pozwala ze spokojem wyczekiwać
kolejnych ich wydawnictw.</div>
Piotr Tkacz-Bielewiczhttp://www.blogger.com/profile/10439186078856994797noreply@blogger.com0