3/21/2010

Keith Rowe / Sachiko M - contact [Erstwhile Records, 2009]

Nie ma wątpliwości, że Keith Rowe jest twórcą niezmiernie ważnym dla Erstwhile Records. Podwójny album, gdzie angielski improwizator spotkał się z Sachiko M może posłużyć za pryzmat, dzięki któremu patrząc na katalog wytwórni dostrzeżemy pewien szlak, wyraźnie zarysowany, choć nie wypełniony. Jest to wątek wydawnictw wielopłytowych, najczęściej dwu-. Idąc chronologicznie, jeśli chodzi o Rowe'a, napotykamy: Duos for Doris z Johnem Tilbury'm, cloud z Orenem Ambarchim, Christianem Fenneszem i Toshimaru Nakamurą, nagrane z tym ostatnim between. Nakamura towarzyszy także Sachiko M i Otomo Yoshihide na Good Morning Good Night. Wystarczy do nich dodać Rowe'a i mamy wszystkich odpowiedzialnych za monumentalne, rozłożone na trzech cedekach, ErstLive 005.

contact wpisuje się również w pod-serię ErstLive, której trzy najnowsze części zawierają zapisy występów Rowe'a na festiwalu AMPLIFY 2008: light (z Taku Unamim, solowy oraz z Nakamurą). Nagrana tam 20-minutowa improwizacja z Sachiko M zamyka omawiane wydawnictwo (tutaj jako "Circle"). Jest to jedyny utwór, w którym Japonka używa mikrofonu kontaktowego, w pozostałych korzysta ze swojego znaku firmowego - pustego samplera (z sygnałem testowym - sinusoidą). Sprzęt Keitha Rowe to gitara, przedmioty służące jej preparowaniu i elektronika, ci którzy znają jego twórczość, wiedzą że coraz mniej jest w niej rozpoznawalnych brzmień gitary. Tak jest i na tym albumie, gdzie czasem tylko słyszymy wybrzmienie strun, których dotknięto albo po których przesunięto jakiś przedmiot. Najczęściej jednak przebywamy w otoczeniu kompletnie abstrakcyjnych stuknięć, kliknięć, drapnięć, pisków, szumów.

I sinusoidy, niezmiennej i monolitycznej jak przez większość początkowego "Sqaure", które przekraczając 40 minut jest najdłuższym trackiem tego wydawnictwa. Stałość proponowanych przez Sachiko M dźwięków czyni z nich trudnych partnerów do improwizacyjnego dialogu. Oczywiście - za łatwo też nie powinno być, jednak gdy ta odsłona dobiega końca nie mogę pozbyć się wrażenia, że pierwszy kontakt był niezbyt udany. Potem jest nieco lepiej, a tendencja zwyżkowa postępuje, co czyni drugą płytę bardziej interesującą. Nie przeszkadza mi to, że artyści w takim samym stopniu improwizacje budują z dźwięków, co i z ciszy. Nie przeszkadza mi brak akcji (zdarzeń), ale reakcji, choć być może wina leży po mojej stronie i po prostu nie byłem w stanie odnaleźć związków między elementami. Zastanawiam się też, czy napięcie sytuacji koncertowej mogło odcisnąć się na "Circle", które wydaje mi się najbardziej spójne i wciągające. Jednocześnie, nawet przy większej aktywności, udaje mu się uniknąć bolączki momentami dającej o sobie znać wcześniej, czyli poczucia przypadkowości, przeładowania.

Może mi imponować ten redukcjonistyczny zwrot, chęć wydestylowania tylko niezbędnych składników, odwaga w poszukiwaniu, ale niekoniecznie jej przełożenie na efekt dźwiękowy.

[na junkmedia in inglisz]

Brak komentarzy: