5/28/2010

Oval - proces zmian

15 czerwca ukazuje się epka Ovala Oh, pierwsze wydawnictwo od 9 lat. Miałem sposobność słuchać tego materiału - o tym za chwilę.

Przed słuchaniem przypomniałem sobie wrażenia z poznańskiego koncertu Ovala i wywiad, jaki potem z nim przeprowadziłem. W kontekście nowych utworów warto zwłaszcza przywołać obecne wtedy "sample gitary akustycznej, chwilami przypominające pozytywkę" i "wyraźne perkusyjne, blaszane sample" - czy były to już przymiarki do nowej kolekcji Oh?
W wywiadzie uderzyły mnie słowa: "Nie jest to, więc typowe podejście do brzmienia w sensie pisania utworu bądź generowania dźwięku przy użyciu modułów dźwiękowych, instrumentów wirtualnych bądź analogowych. Następnym krokiem zwykle jest komponowanie a potem realizacja, reszta to projektowanie brzmienia." Bo nowe utwory są odejściem od tej metody, zostały "napisane", co zresztą sugerował już press release (przeszarżowany, nawet jak na press release).

W tej chwili nie przychodzi mi do głowy artysta, którego nowego wydawnictwa oczekiwałbym tak bardzo, jak Ovalowego. Przy tym jednak: ostatnio wróciłem do ovalprocess i podczas słuchania stwierdziłem, że tam się ciągle tyle kryje, że mógłbym w zasadzie ciągle wracać do już wydanych przez niego albumów.

Czy w takim razie nowy materiał był mi potrzebny i czy mógł mnie nie zawieść? Odpowiedzi nie stuprocentowo pewne, ale jednak skłaniałbym się ku "nie". A na pewno nie takie wydawnictwo, które w pierwszej linii ustawia folkotronicowego potworka "Hey". Jest i gitarka, i automat perkusyjny (czy może "żywa perka"?), niby jest również coś elektronicznego z "dawnego" Ovala, ale pasuje to jak pięść do nosa. Nie wiem, czemu najgorszy (i najdłuższy) utwór jest na początku, ale nie sądzę, żeby umieszczenie go tam było przypadkiem.
Trochę trudno otrząsnąć się po takim starcie, ale potem jest lepiej. Choć nadal nie ma tego, za co tak uwielbiam Ovala: spoistości, jednorodności, tej masy brzmieniowej, w której można się zanurzyć. Dla mnie jest to nieudana i nieprzekonująca próba zmiany podejścia, którą postrzegam w kategoriach zabrudzenia i rozrzedzenia świetnie funkcjonującej materii. Jest też nieprzyjemne poczucie niepewności, zastygania w pół kroku, wchodzenia w ślepe uliczki, zamiast Ovalowego pływu czy może posuwu.

Zapewne jestem typowym przypadkiem fana, który tak ukochał artystę, czy etap (chociaż w przypadku Poppa trudno to tak określić) w jego twórczości, że teraz broni mu "prawa do rozwoju" i chciałby, żeby kopiował on dawnego siebie. Cóż, tak i nie, bo jestem ciekaw nowych pomysłów Ovala, ale zarazem - nie takich pomysłów (bo mam wrażenie, że to nie są zupełnie jego, własne, oryginalne, pomysły).
Ale może powinienem po prostu słuchać bardziej, żeby wysłyszeć ciągłość, którą zauważono w tej recenzji: "And yet, this new incarnation of Oval has more in common with their classic phase than may be apparent at first sight. Dreamy Rhodes-elegy and quasi-title-track „oh!“, pastorally swooning „hmmm“ or the slow-motion rotation of „sediment“ hinge on the same irresistible contrast between cool, surgical source materials and defiantly romantic textures as piece like „Textuell“ (off Ovalprocess). While the latter, however, was marked by a mysterious flow, these new pieces are entirely frank about the techniques employed to create them."

Podejrzewam, że wystarczy chwilę poszperać w sieci, żeby ściągnąć tę epkę, ale dla tych, którzy brzydzą się takim procederem, możliwością posłuchania wydawnictwa jest Audiosfera, gdzie na koniec audycji puszczamy po jednym kawałku, a w wydaniu dzień po premierze zapewne więcej.

5/20/2010

Z cyklu "z ostatniej chwili"

albo z cyklu "najmniej promowane koncerty":

21 maja (piątek) w Cafe Mięsna Wolf Eyes, support: (Rotten) Tatansquaw, wstęp 8 zł, start (podobno) punktualny - 20:00.



Mogłoby być też w cyklu "najbardziej niespodziewane niespodzianki" albo "saga utraty słuchu". W każdym razie - do zobaczenia w Mięsnej!

5/16/2010

in other news

Słusznie zrobiłem, że wybrałem się do Muzeum Narodowego wcześnie, zanim kibice wylegli na ulice, żeby pokazać, jak się bawi, jak się bawi Lech Poznań.
Co do Muzeum - to głupota, żeby kazać ludziom czekać na zewnątrz i nie było to spowodowane przepełnieniem wewnątrz. Po prostu wpuszczano o określonych godzinach.
Dobrze, że akurat celowałem w pokaz filmów Meliesa, bo nie musiałem długo stać (choć to też dlatego, co ze wstydem przyznaję, że ominąłem kolejkę). Projekcja była w zakątku Estrady Poznańskiej, gdzie różne pocztówki, np. taka ujawniająca chyba niedawne nowiny, których w necie jeszcze nie ma:


Inne miłe wiadomości: okazuje się, że wigierski Półwysep Nowej Muzyki nie utonął i szykuje fajne wydarzenia: warsztaty i wykonanie "The Great Learning" Cardew w lipcu, a we wrześniu weekend z Zeitkratzerem.

Jak już jestem przy zapowiedziach, to nowy utwór Alessandro Bosettiego, przypomniał mi, że przyjeżdża on na jeden koncert do Polski (9 czerwca, Powiększenie) ze swoim projektem Trophies. Nie znam tego zespołu, ale sam fakt, że jeden z najciekawszych dla mnie artystów zagra w kraju (po raz drugi, ale po latach i pierwszy raz nie na saksofonie) cieszy niezmiernie.
A podlinkowany utwór godzien uwagi, choć korzysta z zabiegu znanego z Exposé, to nie jest powtórką tego, bo tutaj mamy pewną kolażowość. Jak pisze autor: "I like to think of Arcimboldo's paintings from the XVI century as a inspiration in my craft. They are examples of hand made convolution and shadowing, if this can explain the process a little more. I have been pouring words into notes. Notes into noises and then again noises into meaning."

A jeśli komuś mało czytania mojego pisania, niech zajrzy tu.

A 11 czerwca będę występował a Lublinie, ale o tym później.

5/15/2010

Martin Küchen - 23.04.2010, Instytut Awangardy, Warszawa

Tak długo zbieram się do napisania o tym występie, bo gdy układam myśli w głowie, czuję że ciągle coś pozostaje nieuchwytne. Zobaczymy, jak pójdzie teraz...

Koncert był świetny, wciągający, wyjątkowy (nie tylko ze względu na miejsce). Tego się spodziewałem, znając i będąc fanem twórczości (zwłaszcza solowej) szwedzkiego saksofonisty. Co mnie zaskoczyło, to skupienie. Po pierwsze, jeśli chodzi o publiczność, która słuchała z uwagą. Po drugie, jeśli chodzi o wykonawcę, który wiedział dokładnie, co i jak chce wyrazić. Po trzecie, o coś pomiędzy, o intymność, jaką dało być może to, że Küchen grał bez nagłośnienia, być może bliskość, fizyczne skupienie słuchających wokół niego. Ale najpewniej - dała to sama muzyka.

Zdecydowana, ale nie agresywna, spójna, ale różnorodna. Küchen wykonywał materiał z The Lie and The Orphanage, albumu właśnie wydanego przez Mathka - inkarnacja (?) Audiotonga wypuszczająca cedeki. W Warszawie ten materiał zajął mu 35 minut, a potem był 10-minutowy bis - utwór dla teatru tańca.

Ten występ przypomniał mi o rozmyślaniach, jakie kiedyś wzbudziła we mnie muzyka Robina Haywarda, a ostatnio powróciły podczas słuchania jego powalającego States of Rushing. Artysta ten przekształcił swoją tubę w instrument brzmiący i zachowujący się raczej niczym jakieś elektroniczne urządzenie do wytwarzania dźwięku. I Szwed idzie trochę w tym kierunku, choć nie tak daleko, by jak Hayward w "Treader" imitować minimal-techno.
Raczej chodzi o podejście (do instrumentu) i o odejście (od jego historii). Przy czym nie ma w tym tego umęczonego wydostawania się, strzałów na oślep, zachłystywania się wolnością, które towarzyszy często tzw. technikom rozszerzonym. Może nie powinienem na siłę wykopywać przepaści między Küchenem, a dajmy na to Michelem Donedą, ale czułem sporą różnicę. Zresztą, nie to jest punktem ciężkości wywołanego przez pierwszego z nich wrażenia. I nie zamierzam nikogo potępiać za poszukiwania nowych środków wyrazu w grze na instrumencie. Chodzi o to, że miałem poczucie, że Küchen nie musi przekraczać granic, jakie wyznacza historia instrumentu, utarte sposoby grania, bo nakreślił dla niego swoje własne, wyznaczył mu nowe terytorium, w którym dzieli i rządzi. Nie robi czegoś, bo to można przecież zrobić, np. nie gra bez ustnika, bo tak też się da, ale dlatego, że tego właśnie potrzebuje. Techniki rozszerzone - też, ale potem - zawężone.

Inna sprawa to miejsce koncertu, była pracownia Edwarda Krasińskiego, mieszcząca się na 11. piętrze bloku w centrum miasta. Na jej oszklonym tarasie odbywał się koncert, w surowej przestrzeni szkła i betonu. No i świeczek, małych, rozstawionych na ziemi, które wkrótce uzupełniły z zewnątrz uruchamiane światła miasta. W tle dawały znać o sobie środki transportu - tramwaje i autobusy.

A także mniej typowe - helikoptery, które tego dnia wyjątkowo (a może wcale nie?) często krążyły nad stolicą. Uczyniły one "Killing the houses, Killing the trees" (w wersji bliższej tej dostępnej tu, niż tej na płycie) enigmatycznie niepokojącymi. Były takim odwołaniem do rzeczywistości, jakim są dla tego artysty dedykacje. Ale aspekt polityczny to jeszcze inna sprawa - o niej Michał Libera rozmawia z Küchenem w wywiadzie, którego fragment tu, a całość towarzyszy albumowi.

5/04/2010

co słychać (przez linki) ?

Another Timbre po zwyżce formy (Magda Mayas, Patterson/Capece) ostatnim rzutem wydawniczym nadaje nowe znaczenie określeniu "zły dizajn". Może oprócz Ap'strophe, który jest bezpiecznie nijaki, ale pozostałe załamują mi ręce, gdy po nie sięgam (chyba, że spróbuję doceniać oprawę płyty tria Martin Küchen, Keith Rowe, Seymour Wright *konceptualnie"). Another Timbre to naprawdę dziwny przypadek przepaści między kiepską formą, a bardzo dobrą treścią. I właśnie tutaj na ratunek przychodzi najbliższa Audiosfera, gdzie zapoznacie się z tą drugą, bez przymusu obcowania z pierwszą.

Z aktualności innych: kolejny FRIV w najbliższy piątek i sobotę w Budapeszcie. Ponoć to piękne miasto - czyli już dwa powody, żeby się wybrać.

Ze starszych spraw: nowy numer Fragile, gdzie m.in. o Bukowskim, Nabokovie, DJ-u Spooky'm i Madlibie, Janek Topolski szuka humoru w muzyce współczesnej, a ja w nim brodzę komentując teksty Łony, głównie z pierwszej płyty.

Niedający się podciągnąć pod aktualność, ale wciąż wart przeczytania, obszerny wywiad z Tetuzim Akiyamą (jego zredagowana wersja w drugim M|I). Przy okazji ulotki, które Akiayma zeskanował na jego potrzeby.

Jeszcze dwie rzeczy, na które chciałbym zwrócić waszą uwagę: komentarz do Becketta/Feldmana, który dostarcza nowszego tłumaczenia libretta oraz ta strona.