4/21/2010

Słuchanie architektury i inne przypadki

Chciałbym zakończyć to rozwlekłe danie składające z odgrzewanych kotletów dotyczących club transmediale 2010. Oczywiście było jeszcze kilka wystaw i wystawek, o których nie napisałem, ale może to dowodzi, że nie były one dla mnie aż tak interesujące. Z rzeczy niewątpliwie ciekawych, a nie opisanych na blogu: relacja z koncertów Keiji Haino i Charlemagne'a Palestine'a w następnym numerze M|I, relacja z występów Ryoji Ikedy, Reble/Könera, artificiela w następnym numerze Czasu Kultury.

A tutaj chciałbym wspomnieć jeszcze o jednej instalacji - tak, przystanę na to określenie, choć jest ono chyba niedokładne. Otóż w budowanym przy Brunnenstrasse 9 budynku Mark Bain umieścił (w cemencie zasychającym) czujniki sejsmiczne, z których dane są przekładane na dźwięk. Którego można posłuchać wpinając słuchawki do wejścia jackowego w ścianie budynku.



No i stoję sobie tak w słuchawkach, podpięty do architektury, przechodnie mnie mijają, dwóch panów wyraźnie rozbawionych, pokazują na mnie palcem. Po chwili jedna pani mnie zaczepia, co to jest, opowiadam pokrótce, a ona jest wyraźnie zafascynowana, okazuje się, że mieszka tutaj. Ciekawe, czy zaczęła rozmyślać, że może jej czynności w mieszkaniu też się jakoś przekładają na to, co idzie do słuchawek? Że można ją niejako podsłuchiwać? Autor twierdził, że słychać gdy pada deszcz, akurat szczęśliwie wtedy nie padał, choć może fajnie byłoby go w ten sposób posłuchać. Jedyne co dało się rozpoznać, to odgłos przejeżdżających tramwajów, to znaczy wibracja, w jaką wprawiały budynek, w dodatku słyszalna z pewnym opóźnieniem.

4/19/2010

Pogadanka Roberta Henke

Henke zabrał głos zaraz po Lippitcie i zaczął od stwierdzenia, że większość tego, co chciał powiedzieć znalazło się w poprzednim wystąpieniu.

Podszedł do tego jednak z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru, komentując, że to nawet dobra ilustracja poruszanego problemu - grania muzyki na żywo. Tak jak grający na żywo musi być przygotowany na improwizowanie, na radzenie sobie z nieprzewidzianymi okolicznościami, tak on teraz musi sprostać wyzwaniom. I dlatego przemodelował w locie swój wykład, używając elementów z kilku innych swoich wystąpień.

Nie był to obrót spraw na gorsze, bo Henke wiele miejsca poświęcił ewolucji projektu Monolake, ujawniając szczegóły, o których pierwszy raz słyszałem. Przedstawił jego działalność w etapach, które wyznaczały zmiany sprzętu: lata 1995-97 to syntezatory TR-505, Juno-6, TG77, sampler ASR10, reverby PCM 80 i Quadraverb. 97-98: laptop z sekwencerem PX-18. 98-00: Midi Fader Box ale zastąpiony przez Apple G3, laptop powoduje rezygnację z ornamentów, a używane sample są niskiej jakości. Dotychczas współtworzący Monolake Gerhard Behles nie znajduje czasu na dalsze udzielanie się w związku prowadzeniem firmy programistycznej (= Ableton). 00-02: użycie większego Midi, a w laptopie Audio Player i Granular Loop - oba w wersjach 1 i 2. Dla muzyki oznacza to, w wersji studyjnej: większe wyrafinowanie produkcji, a na żywo: odgrywanie gotowych fragmentów, czyli nudę. Rok 2002: powstanie Abletona, a dla Henke pytanie - co teraz? Na które odpowiedzią stał się Monodeck I, wciąż przebudowywany, bo nie udało się osiągnąć tego, co Henke przewidział, czyli możliwości obsługi bez posługiwania się myszką. Rozpoczyna pracę nad Monodeck II, robi plan na sucho, układa przyciski (jak zaznaczył "oldskulowe") na stole i próbuje, jak będzie najwygodniej. Postanawia umieścić nazwę na obudowie, na wzór starych maszynek muzycznych. W tym czasie pojawia się nowy Ableton, Henke przewiduje że dopasowanie hardware'u do możliwości softu zajmie mu dwa miesiące, a zajmuje trzy lata.

Zainteresowanym polecam teksty i wywiady na stronie Henke.

OM - ctm 2010, 03.02.2010, WMF, Berlin















4/17/2010

Pogadanka o STEIMie

[zapowiadane dawno sprawozdanie z najciekawszych wystąpień podczas tegorocznego club transmediale, Robert Henke już niedługo]

Obecny dyrektor artystyczny amsterdamskiego ośrodka, Takuro Mizuta Lippit, zaczął od przedstawienia ogólnych idei stojących za jego powołaniem. Przede wszystkim zniesienie opozycji "making music vs. playing music" przez zastąpienie "versus" - "by". W czasach gdy "wykonania" muzyki współczesnej polegały często na odtworzeniu taśmy, oni chcieli wspierać tych, którzy faktycznie wykonują (w czasie rzeczywistym) muzykę wykorzystującą elektronikę. Stąd ich pomysł "instrument making as a musical practice" i praca nad personalizacją używanego sprzętu. W STEIMie dużo czasu i uwagi poświęca się stronie technicznej, przebudowom instrumentów, pisaniu programów itd, dlatego też Lippit zaznaczył, że nie należy nigdy zapominać o tym, że instrument służy do grania, że jest środkiem do celu. Potem mówił o kilku osobach, które w ośrodku pracowały.

Oczywiście o człowieku, który w 1969 założył STEIM - Michaelu Waisviszu, jego The Hands (jutjub). Jak Waisvisz nie znosił klawiatur, więc rozkręcił syntezator i dotykał obwodów rękami.

O Byungjunu Kwonie i jego motorfeedback pen, który można podpatrzyć tutaj. Jak to w rodzimej Korei Południowej był gwiazdą pop-rocka, ale porzucił to, jak to w STEIMie najpierw długo pracował jako inżynier, by dopiero później ujawnić się ze swoimi pomysłami.

O pracy Sonii CillariSe Mi Sei Vicino, jutjuby: 1, 2.

O Robotcowboy'u Dana Wilcoxa.

O Overtone violin Dana Overholta.

O Atau Tanace i jego BioMuse.

4/13/2010

Warszafski Dreszcz

2. "Koniec galerii!" - pani pracująca w CSW Zamek Ujazdowski do pana, który próbował wejść do pomieszczenia, gdzie nie było wystawy.

4/02/2010

Czytamy słuchając: Samuel Beckett / Morton Feldman

Wczoraj w końcu usłyszałem po raz pierwszy "Neither" - operę Mortona Feldmana z librettem Samuela Becketta. Tekst w oryginale można znaleźć tu (wraz z historią współpracy przy i pracy nad utworem). A tekst się przyda, bo słuchając kompozycji, nie da się wychwycić treści. Lepiej, że libretto zostało przełożone na polski, przez (zgadliście) Antoniego Liberę i umieszczone w jednym z beckettowskich numerów Literatury na Świecie (konkretnie 4/1981 (120)). Jedyny szkopuł w tym, że podane zostało bez słowa komentarza, co do genezy, przeznaczenia tekstu i zaprezentowane w sposób, w jaki w LnŚ umieszczano wiersze, jakby było samodzielnym utworem.



No i właśnie, żeby zbliżyć tekst do muzyki - wiem o trzech dostępnych nagraniach "Neither". Ja słuchałem niewydanego oficjalnie, w obsadzie: Kwamé Ryan - dyrygent, Eirian Davies - sopran, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg. Pod tą samą batutą mamy też album wypuszczony przez Col Legno. Kwamé Ryan woli dłużej, wykonania kierowane przez niego mają odpowiednio 54:42 i 57:35. Natomiast Zoltán Peskó, to taki szybki Bill - na płycie wydanej przez hat[now]ART uwija się w 50:26.
Ktoś słyszał te wydawnictwa? albo zna jeszcze inne wykonania? chce porównać? albo coś o utworze powiedzieć?