3/18/2020

Z'EV - Metaphonics

Na opakowaniu płyty autor wyjaśnia znaczenie tytułu. Metaphonics to określenie na muzykę, rodzaj, rodzinę dźwięków, które mają odmieniać świadomość, przenieść w inne rzeczywistości. Z’EV zwraca też uwagę na właściwości tych dźwięków odnośnie czasu – jak mogą one zachwiać naszym odczuwaniem jego przebiegu i upływu. Tekst kończy się zaleceniem by płyty słuchać w całkowitej ciemności.

Przy pierwszych dwóch odsłuchach olałem to wskazanie, pomyślałem, że jeśli ma zadziałać, to i tak zadziała. No ale, jeśli ja wymagam czegoś od muzyki, to ona też może wymagać czegoś ode mnie: 35 minut w ciemności – nie jest to jakieś wielkie poświęcenie. Gdy w końcu za trzecim razem obwiązałem sobie głowę szalikiem, by zasłonić oczy (a jak inaczej uzyskać postulowaną total darkness? zawsze będą migały jakieś światełka, czy przebiegały odblaski lamp ulicznych nawet przy opuszczonych roletach) dźwięki dotarły do mnie jakoś inaczej, bardziej.

Z’EV skonstruował utwór z dźwięków gongów, talerzy perkusyjnych, kawałków metalu, przetwarzanych raczej mocno, choć są takie, które łatwo rozpoznać. Słuchanie zgodnie z zaleceniami nie wprowadziło mnie co prawda w trans, ani nie wyrwało z linearności czasu, ale było mocnym przeżyciem. Dla mnie, osoby która muzykę postrzega często w kategoriach przestrzennych, odbieranie tych dźwięków w ciemności było w pewien sposób niebezpieczne. Mam na myśli to, że pozbawiłem się możliwości łapania wzrokiem jakiś punktów orientacyjnych, miejsc, przedmiotów – o które mógłbym zaczepić umysł. Z’EV stworzył bardzo przestronną, wielowarstwową kompozycję, która naprawdę może wciągnąć. W dodatku spora część dźwięków istnieje w oddaleniu, dochodzi skądś hen tam, a nie pojawia się zaraz koło ucha atakując je. To jeszcze silniej sprawia, że podąża się za tym, co słychać, starając odnaleźć tego źródło.

Zabrakło mi tylko czegoś w końcowych minutach, nie oczekiwałem żadnego wielkiego wybuchu, ani zaakcentowanego finału, ale ostatni fragment przebiega w lekko szumiących, rozmywających się dźwiękach. Wydaje mi się jednak, że autor wiedział, co robi i tak musiało po prostu być. Bo cała płyta sprawia wrażenie przemyślanej, dobrze skonstruowanej, bliska jest w brzmieniu albumom The Sapphire Nature czy Headphone Musics. Ciekawa pozycja, choć nie na każdy moment i stan ducha.

[opublikowane pierwotnie w 2007 na nowamuzyka.pl]

AGF & Zavoloka - Nature never produces the same beat twice

Niemka i Ukrainka zaczęły współpracować, gdy ta pierwsza usłyszała nagrania tej drugiej znalezione gdzieś w czeluściach internetu. Po kilku wspólnych występach okazało się, że rozumieją się ze sobą tak dobrze, że chcą dalej wspólnie działać. Efektem współpracy jest wydana niedawno przez Nexsound, wyprodukowana w studio Vladislava Delay’a White Room, płyta Nature never produces the same beat twice. Zawiera ona 50 miniaturek, z których każda jest poświęcona jednej roślinie, z pięciu grup, które stanowią niejako kolejne rozdziały albumu – łąka, drzewa, zioła, krzewy, kwiaty. Dyrektywą jaka przyświecała artystkom przy nagrywaniu tej płyty było zdanie: „Tworzyć techno niczym drzewa, bo natura nigdy nie wytwarza tego samego beatu dwukrotnie”.

To hasło obrazuje zamierzenie Zavoloki i AGF – chęć ożywienia formuły muzyki silnie zrytmizowanej, o powtarzalnych strukturach. Panie widzą to trochę inaczej – z bacznej obserwacji natury wyciągają wniosek, że nawet to, co się powtarza i wydaje bardzo podobne, nigdy nie jest identyczne. Właśnie taka jest ich muzyka – w każdej kompozycji rytm jest wyraźnie zarysowany, ale zarazem poddawany sporym deformacjom, nadwerężany. Beat jest na tym albumie bardzo ważny, ale to co dzieję się wokół niego trudno jest przeoczyć. Mamy eteryczne zaśpiewy (teksty z folkloru ukraińskiego, nazwy roślin), metaliczne drony, skrzypienia, sprzężenia, kilka razy przetworzone dźwięki instrumentów ludowych. Rytmy są najczęściej z sortu tych ciężkich, głębokich, AGF zdecydowanie oddala się od zwiewności swoich solówek, jak Westernization Completed. Choć z drugiej strony nie jest to, jakiś hardkor nie do zniesienia, czasem na myśl przyjdzie Afx237 V7 – choć zwykle nie jest aż tak gęsto. Sądzę, że fani Autechre, koślawych bitów ze stajni Mik.Musik, no i rzecz jasna dotychczasowych dokonań obu pań, powinni śmiało uderzać w Nature never produces the same beat twice.

Już marzec, to chyba najwyższy czas, żeby zaczęły pojawiać się pierwsze dobre płyty. Do nich na pewno mogę zaliczyć zbiór 50 migawek z podpatrywania nieprzeniknionych fenomenów natury, który Zavoloka i AGF dźwiękowo przekładają na materię gęstą, absorbującą uwagę, nie pozbawioną zarazem harmonii, pewnego pociągającego powabu, uroku.


[opublikowane pierwotnie w 2006 na nowamuzyka.pl]