12/18/2008

Has (wpatrywanie cz. 5)

Rękopis znaleziony w Saragossie (1964) reż. Wojciech Jerzy Has

Tak naprawdę to mniej mi się chce pisać o tym filmie jako o filmie, a bardziej o tym, o czym myślałem, dzięki niemu.

Ale co do dzieła, no tak, jest długie, na szczęście druga część jest dużo gęstsza i (na pewnym poziomie) lżejsza. Sporo długich (ale nie bardzo) ujęć, Cybulski jest zabawny, Holoubek intrygujący, bez maniery. Muzyka jest okej, podobały mi się te momenty, gdy była jakby przedłużeniem wydarzeń, wychodziła z ich dźwięków (np. wiadro wpadające do studni, zatrzaśnięcie klapy w podłodze). Szkoda tylko, że ktoś zapomniał ją uwzględnić w środkowych (pi razy oko) 90. minutach.

No i oczywiście filmowi przydałoby się odnowienie, pewnie lepiej żeby puszczali z dvd (którego wciąż nie zdołano wydać w naszym kraju i *to jest po prostu skandal*). A tak to w niektórych częściach "biel" była raczej szara, a w innych żółtawa. To co najbardziej denerwująco, czyli rozmycia były chyba winą projektora. Przy renowacji można by też coś zrobić z dźwiękiem bo pochody i przebieżki na kontrabasie (w sumie jedyny kiepski pomysł) rezonowały jak doły na nieudanym techno party.

Z rzeczy bardziej związanych z fabułą, to najpierw myślałem o schematach narracyjnych, w sensie opowiadania życia/jego sensu. Mamy dwa modele tutaj: religii (grzech i kara) oraz...powiedzmy osobowościowy, że należy odkrywać, poszerzać swoją świadomość, być ekspansywnym, rozwijać się (trochę pobrzmiewa "Historia oka Bataille'a). To jakoś idzie w parze z kontrkulturowym uwielbieniem narkotyków (to określenie jest zapewne "reakcyjne", heh) - co on pije z tego kielicha-czaszki?
Interesujące byłoby też zinterpretować Busqueroso przez pasożyta Michela Serresa.

Natomiast druga część wepchnęła mnie na meta-poziom, oczywiście była też ta radość oglądacza ze splotów wątków, ale przede wszystkim refleksja, nie wiem, czy gorzka, ale trudna...
Nie chodzi o, to że wszystko już było i są tylko wariacje schematów, choć to też ciekawe.

Ważniejsze jest jednak, kto opowiada opowieść, której jesteś uczestnikiem/bohaterem? Jeśli (nawet masz wrażenie, że) Ty, to skąd wziąłeś słowa, którymi mówisz? Czy jesteś świadom, że te okrągłe zwroty, których używasz usłyszałeś wcześniej i teraz tylko próbujesz wpasować się z nimi w odpowiedni moment? I że przez to ten moment będzie mniej twój, a bardziej tego, od kogo usłyszałeś te słowa?
A jeśli jesteś świadom, to co można z tym zrobić? Można spróbować powtarzać słowo, zwrot w kółko, nie tylko w celu osiągnięcia dźwiękowej bezznaczeniowej papki. Tak można spróbować też unieszkodliwić nadobecne narracje, np. w sobotę można było jako odpowiedzi na każde pytanie używać "27 lat temu wprowadzono stan wojenny", aż do kompletnego znieczulenia tym faktem.

A jak opowiadać opowieść na własny sposób, tak żeby pozostała własna? Słowa muszą być wspólne bo nie byłoby komunikacji. Ale jak ważna jest komunikacja? Czy chęć porozumienia się ze wszystkimi nie oznacza, że jesteś dla każdego dostępny, tak że każdy może wziąć kawałek z twojej opowieści i włożyć ją we własną. Wypaczyć ją, oczywiście, ale to będzie widoczne być może tylko dla ciebie, bo dla innych będzie odpowiednim kontekstem, wytłumaczeniem (np. dlaczego pleciesz głupoty).
No ale jest coś twojego (przeżyłeś, doświadczyłeś) i bardzo chcesz, żeby inni się o tym dowiedzieli. Na ile możesz posłużyć się znanymi tobie narracjami, aby innym umożliwić zrozumienie. Bo wiesz, że jest to coś nowego, o czym wcześniej w swoim języku nie słyszałeś.
Na ile w ogóle możesz decydować o tym, jaką narracją się posłużyć?
Rezygnacja z narracji na rzecz osobnych słów zakłada, że masz wyrozumiałego, otwartego, aktywnego odbiorcę. A takie założenie tchnie naiwnością, więc będziesz mówił językiem, który znasz o tym, czego ten język jeszcze nie zna? To znaczy, że w rezultacie będzie to wyglądać, jakby już od dawna było przez ten język poznane, przetrawione, zasłownikowane.

Co zrobić? Opowiesz mi swoją opowieść?

Brak komentarzy: