Capote (2005) reż. Bennett Miller
Choć raz chciałbym zrównoważyć słowa i obrazy, przynajmniej ilościowo. To znaczy: oglądajcie, patrzcie, nie traćcie czasu na czytanie. Świetny, choć bolesny, film, pełen pięknych obrazów, trafionych ujęć (zdjęcia: Adam Kimmel). Na początku skojarzył mi się z Brokeback Mountain i chociaż potem coraz bardziej się od siebie oddalały, to jednak myśl pozostała. W ukazywaniu natury, pejzażu jest coś podobnego, jakieś poszarzenie, zblaknięcie, nie do końca chłodne, przede wszystkim zawiesiste, obciążające scenerię, nawet jeśli pozostaje ona urokliwa, to jest już naznaczona.
W kontraście do tego są sceny na przyjęciach, gdzie pełno jaskrawego światła, no i krótka wycieczka do Hiszpanii, gdzie wszystko białe, jasne, świetliste, świeże.
Obserwowanie bohatera w towarzystwie jest dość nieprzyjemne, bo co rusz dostajemy powody, żeby źle o nim myśleć, jaki to okropny egocentryk, starający się być w centrum uwagi laluś, opryskliwy i nieczuły.
A już mieliśmy nadzieję, niby się przejmuje więźniami (zwłaszcza jednym), ale on tak naprawdę martwi się jedynie o swój temat, o dzieło.
Jednak można myśleć, że jego zachowanie to nie wystudiowana poza, ale sposób radzenia sobie z problemami, z czymś, co dopiero zaczyna rozumieć, czego się nie spodziewał, czego miał nadzieję uniknąć.
Widzi na własnym przykładzie, że pisanie (tworzenie), to poniekąd uśmiercanie, polega na tworzeniu barier pomiędzy autorem a tematem (tutaj człowiekiem). Żeby dzieło mogło być skończone - treść musi być martwa.
To oddzielenie może być dla Capote'a dobre, ponieważ inaczej mógłby się zakochać, a tak powiększa dystans. Co prowadzi nas w okolice myślenia o sztuce jako o sublimacji popędów.
Jeszcze o oddzieleniu: przedmiot nie ma dostępu do dzieła, dla niego ono nie istnieje (autor twierdzi, że nic nie napisał, że nie ma tytułu), nie może w nim być jako on, może się tam pojawić jako to, co zostaje przepuszczone przez twórcę.
Kamera zwykle jest statyczna, rusza się powoli, dlatego tak zwraca uwagę filmowanie z ręki (chyba?) w scenie ostatniego spotkania.
Dużo ujęć rozmów przez telefon (słuchawka przyciśnięta do twarzy), dużo ujęć twarzy przez kraty (oddzielenie - nie dotyka ich).
Zwykle mam problem z napisami na koniec, które wyjaśniają dalsze losy, tu też mi trochę nie pasowały. Bo pomagają widzowi sobie to łatwo ustawić, aha, no tak, ten alkoholizm, to już było widać, już się zaczynało, można było się domyśleć, że tak skończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz