Slacker (1991) reż. Richard Linklater
If... (1968) reż. Lindsay Anderson
Slumming (2006) reż. Michael Glawogger
The Conversation (1974) reż. Francis Ford Coppola
Idiots and Angels (2008) reż. Bill Plympton
Samaria (2004) reż. Kim Ki-duk
Benny's Video (1992) reż. Michael Haneke
Der Amerikanische Freund (1977) reż. Wim Wenders
Den Brysomme mannen (2006) reż. Jens Lien
Zwartboek(2006) reż. Paul Verhoeven
Cure (1997) reż. Kiyoshi Kurosawa
Ma nuit chez Maud (1969) reż. Eric Rohmer
Megacities (1998) reż. Michael Glawogger
Mouchette (1967) reż. Robert Bresson
Capote (2005) reż. Bennett Miller
Lista chronologiczna i to zaczynając od pierwszego stycznia 2008 - Slacker to fantastyczny sposób, żeby rozpocząć nowy rok. Warto ten film zobaczyć choćby dla zakończenia, które ma niesamowitą uwalniającą, wyzwalającą siłę. A Linklatera trzeba mieć na oku - robi filmy różne/r, a nawet z mniej obiecujących sytuacji udaje mu się wyjść obronną ręką.
Anderson i Coppola to klasyka, Haneke mam nadzieję, że już niedługo też.
Natomiast akurat ten Wenders jest chyba mniej znany, kurcze, chciałbym go sobie odświeżyć. Pamiętam, że niby sensacyjny, ale nie pod dyktatem akcji, jakby rozcząstkowany i pogłębiony. (tutaj kadry na zachętę)
Razem z dziełem Verhoevena myślałem o nich jako jakimś odpowiedniku Dürenmatta. Nawet nie tyle jako o wykorzystywaniu gatunku jako wehikułu dla obcych mu treści (to bardziej Coenowie? ale Wenders tutaj nie tak daleko od nich), ale o wkładaniu w formułę (czy może raczej wyciąganiu z niej?).
Przy czym Wendersa i Verhoevena trudno porównać. Film tego drugiego przypomina prozę Dürenmatta bo jest świadomy formy, jest też bardzo zagęszczony, bo wie, że odbiorca tego oczekuje, w ogóle wie o odbiorcy, bierze go pod uwagę. Dlatego można by powiedzieć, że operuje na poziomie meta, ale nie ma dekonstrukcji filmowości, tylko kunsztowność, wirtuozeria, doprowadzenie historii do maksymalnego skomplikowania, jednak bez przeszarżowania. Akceptacja fikcyjności i użycie wszystkich jej możliwości.
Miałem wakacje z Kim Ki-dukiem, dobijając do chyba ogółem ośmiu jego filmów. Samaria wydaje mi się najlepsza, potem Bin-jip (2004), Paran daemun (1998). Jedynie Yasaeng dongmul bohoguyeog (1997) był słaby (naprawdę).
Plympton zrobił kolejną świetną animację, złośliwie dowcipną i skłaniająca do myślenia.
Na pewnym poziomie ogólnego zarysu, to Lien opowiada podobną historię - odmiennego, osamotnionego człowieka, który by może nawet nie chciał być inny, ale jest. Trochę kojarzył mi się z Kaurismakim, choć Lien jest (bywa, tzn jeśli już jest) zabawny jeszcze bardziej niebezpośrednio.
A o reszcie to już się rozpisywałem. Myślałem, czy by nie uwzględnić w *topie* po jeszcze jednym Bressonie i Kurosawie, ale - powoli, spotkania z tymi panami będą kontynuowane.
1/01/2009
2008 filmowo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz