1/31/2009

Niejaki Pure'ko (i inne chłopaki)

Myślę, że już jestem blisko information overload unit. Wczoraj mieliśmy w planie zobaczyć wystawy w Neue Nationalgalerie, ale były takie kolejki (głupi turyści), że zrezygnowaliśmy. Ale nie ma tego złego, co by, bo poszliśmy do Martin-Gropius-Bau na wystawę Roberta Lebecka (o której innym razem).

Do Bethanien wybrałem się po 17, nauczony że wszystko ma obsuwę. Tam wisiał inny rozkład, niż w internecie - zależnie od wersji panel, na który przyszedłem, był opóźniony 45 minut albo 1h15min, czyżby w zglobalizowanym, ucyfrowionym świecie niemieckie umiłowanie porządku przestało być aktualne. Było ciekawie, ale musiałem wyjść, żeby nie spóźnić się do Haus der Kulturen der Welt. Tym razem udało mi się nie zgubić, a dodatkowo miałem piękny soundtrack: Cançons per a un lent retard Ferrana Fagesa, na tych mniej ruchliwych ulicach pasował wręcz idealnie.

Oczywiście spieszyłem się niepotrzebnie, w HKW, gdzie odbywa się Transmediale, czuć taką art-worldową atmosferę, wszystko jest ładne, hi-tech, pracownicy ubrani wedle szablonu. Zabawnym odpryskiem tego była ulotka ostrzegająca, że dzisiejsze występy mogą uszkodzić słuch, bo kontakt z takimi wysokimi częstotliwościami, że nie ponoszą odpowiedzialności za uszkodzenia (he? nie widziałem ustawy, ale niby dlaczego nie, moim zdaniem powinni) i rozdawali zatyczki.
Jak już w końcu nas wpuścili, jak już w końcu konferansjer pojawił się na scenie, uspokoił, że są poniżej granicy wyznaczonej przez niemieckie prawo, niemniej jakby co, no to są zatyczki. I że to drugi występ dopiero będzie tym głośnym.

Najpierw wystąpił Ryiochi Kurokawa przedstawiając (grając?) Parallel Head, o kurcze, naprawdę potrzebował czterech laptopów...phi...wizualnie więcej niż dobrze, ale dźwiękowo przewidywalnie, schematycznie. (To coś innego, ale mniej więcej w tym stylu)

Potem Telcosystems i ich Mortals Electric (nie wiem, skąd te czarnobiałe stopklatki, wizuale były w kolorze). Bardzo mi się podobało, zwłaszcza dźwiękowo.
Był jeden moment (= minuta?), gdzie pomyślałem, że aha, jest głośno. Oczywiście nie mierzyłem decybeli, więc nie mam *dowodów*, ale mam uszy, które wskazują, że na koncertach Club Transmediale zwykle jest głośniej.



Kolejny przystanek - HBC (BHC?), impreza luźno związana z CTM/TM, było trochę osób stamtąd, jakoś wieść musiała być rozpuszczona.


Tym razem drugi koniec kija, można się cieszyć ze spóźnienia (to się miało o 19 zacząć? ha hah ah), 6,66 za wjazd i weszliśmy w trakcie występu Venzhy Christa, maska przeciwgazowa na twarzy, jakieś przyrządy na rękach (coś thereminowatego?), ciągłe wysokie dźwięki, niskie, krótkie zwarcia, co jakiś czas tępe uderzenia.

Potem Chdh i ich Vivarium (jest link do torrenta z dvd, a program można ściągnąć stąd). Zaczęło się dobrze, jeśli użyć ogólnika to blisko Pure'a, rytmicznie poruszające się powierzchnie. Jakiś moment skojarzenia z Pan Sonic, a potem niestety kopiowanie alva noto.

Po nich Dirk Paesmans z jodi.org grał używając (przypuszczam) zrobionego przez siebie (nich) programu, który umożliwiał miksowanie wideo (zapewne youtube'ów). Sporo tematyki nerdowej, też niszczenia komputerów, urządzeń, amatorskich piosenek. Dużo lepsze niż kiepski "yotube vj/dj performance" na otwarcie CTM.

I w końcu ten, z powodu którego tu przyszedłem - Pure, wykonujący materiał z jednej z moich pierwszych ulubionych płyt w tym roku Ification (do ściągnięcia kilka fragmentów i dwa całe utwory).

Zaczął od początku, który jest doskonałym otwarciem albumu, trochę wykręcał ten motyw gitary. Tak pi razy oko powiedziałbym, że były też elementy z "Approximation", "Iron Sky". Pod koniec tego pierwszego jest niski dźwięk, wczoraj pojawił się on solo i pomyślałem, że jego źródłem musi być tuba (waltornia? puzon?) - tylko że jest on spowolniony. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie, dobiegał z oddali i był wszędzie, taki czysty, złowieszczy, zaryzykuję skojarzenie z Mahlerem...Występ był podzielony na sekcje, może czasem wolałbym większą płynność, ale odosobnienie, wyszczególnienie niektórych elementów też miało swój sens.
Trudno zaklasyfikować twórczość Pure'a (a to dobrze), w ciągu roku słuchania jego produkcji doszedłem do formułki zabrudzony (chropowaty), gęsty dark ambient.
To niewiele mówi, więc dorzucam zdjęcie, które moim zdaniem oddaje coś z atmosfery jego muzyki.


A na powrotną drogę kruche dźwięki dłuższych utworów z płyty Fagesa. W puste przestrzenie, których sporo, dostawały się dyskretne dźwięki berlińskich ulic około drugiej w nocy.

1/30/2009

Lucky day

ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu

Oren Ambarchi








Lucky Dragons







Słowa muszą poczekać.

1/29/2009

To tu, to tam

ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu

Wczoraj dużo rzeczy, a mało zdjęć, już się nauczyłem i jak nie jest jasno, to nawet nie wyciągam aparatu.

Wykład o 15 był odwołany, więc poszedłem na...hm...nie wiem, jak to nazwać, powiedzmy że koncert, który się odbywał w innej sali Kunstraum Kreuzberg Bethanien - Stimuline (na tej stronie kliknijcie "performances"). Leżysz na materacu, w kombinezonie z głośnikami, które wysyłają dźwięki do kości (stopy, ramiona, dłonie, klatka piersiowa, głowa), bardzo dziwne wrażenie, jak słyszysz dźwięk dobiegający ze stopy (można to było zlokalizować bo głośniczki wibrowały). W środkowej części także dźwięki z zewnętrznych głośników, z niskimi częstotliwościami, przypomniał mi się Mark Bain (w zeszłym roku na CTM), ale on to robił lepiej. Tynk z sufitu zaczyna lecieć na twarz.
Spodziewałem się więcej, jakiejś "wewnętrznej podróży", etc, leżałem niedaleko wejścia i słyszałem dźwięki z zewnątrz.

Potem film, a potem przechadzka do Haus der Kulturen der Welt, miałem ustaloną trasę, a i tak udało mi się zgubić, po drodze jakaś demonstracja na Friedrichstr.
W HKW dwa występy, z pierwszego nich zdjęcie, a o nich może innym razem.




Jak przyszedłem do Marii (am Ostbahnhof), to grał już Lichens. Całkiem fajne, zaloopowana gitara w delay'o-reverbie, potem wokal.
To w ogóle był dziwny wieczór: duża sala "metalowa", a w drugiej Raster-Noton. Na każde z tych wydarzeń przyszło sporo niefestiwalowej publiki, na każde z osobna, rzecz jasna.

To że R-N jest w mniejszej sali tłumaczyłem sobie tym, że tam łatwiej im stworzyć "a performance space in which sound, light and architecture are united into an overall concept." Gdzieś wcześniej czytałem, że będą lustra, nie wiem, co sobie wyobrażałem, ale na pewno nie to, że powieszą trzy ekrany z lewej strony sali. Zaczął Bretschneider, krótko (20 minut?), nic z Rhythm. Długie czekanie na SND, z którego wyszedłem dość szybko - obok mnie stał koleś, który cały czas gadał, zastanawiałem się, czy poproszenie go o zaprzestanie niesie ze sobą ryzyko jakiegoś niebezpiecznego kontaktu cielesnego...Kiedy zaczął wystukiwać rytm na swojej dziewczynie, stwierdziłem, że pewnie tak, to jest taki rodzaj prymitywizmu, z którym nie chcę mieć do czynienia. Nie podobało mi się to, że tak będę chodził w te i we w te, ale cóż...Trochę byłem ciekaw Attili Csihara, no właśnie, gdzie on jest, przecież pani już mu zapaliła świece na stoliku (serio!), okej - pojawia się, w czarnej szacie z kapturem. Oczywiście mnóstwo dymu, staram się nie myśleć o tym folklorze, tylko słuchać. Jest całkiem dobrze, z tym, że przewidywalnie, 3/4 czasu na tym samym loopie wokalnym, na tym pojawiają się inne zaśpiewy, przez moment coś stylizowanego na chór, ostrzejszy krzyk (jakieś sample?). Schodzimy coraz głębiej, tzn coraz więcej dołów, sycząco szeptane słowa ("sabotaż sabotaż"?) loop zostaje rozciągnięty tak, że staje się pasmem dźwięku. Koniec.

Oprócz Æthenora, to jedyny występ tego dnia, który widziałem w całości. Dwa dni temu słuchałem znów ich pierwszej płyty i podobała mi się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Postanowiłem, że będą tego dnia moim priorytetem, nawet gdyby zbiegali się w czasie z Alva Noto - a wedle pierwszej rozpiski tak miało być.
Wszedłem w trakcie jego występu (miał grać materiał z Unitxt), sala napakowana maksymalnie, nici z "spell-binding spatial experience that gives visitors the impression of being in an infinite dancehall", jedyne wrażenie to, że zaraz zostanę zgnieciony. Co nie zmienia faktu, że muzycznie bardzo fajnie. No i, żeby oddać sprawiedliwość, on i Byetone wykorzystali też ekrany za sceną.

Nie wiem, czy to był koniec całości, jak wyszedłem, to Asva zaczynała. Początek mi się podobał, jak zbudowali przestrzeń opartą na statycznych sprzężeniach, a perkusja (bardzo cicha zresztą) dodawała miejscowo. No ale potem jeden zaczął takie sentymentalne nutki, a dalej to już głównie doomowe najazdy.

Pomiędzy ich początkiem a końcem zajrzałem na Byetone i łał, łał, ale jazda, 4/4 *bez obciachu*, szkoda że taki tłok bo można by *poszaleć*. Tak jak Bender za laptopem, jeszcze bardziej wkręcony niż Nicolai.

Æthenor (z dwoma członkami Ulvera) mnie trochę zawiódł, ale o tym gdzie indziej.

1/28/2009

Zniżka formy

[ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu]

Chyba mojej przede wszystkim. Wczoraj główną postacią był kanadyjski gramofonista Martin Tétreault, który zagrał trzy razy.



A wieczór zaczął przyjemnie duet Minibloc, który grał nie na scenie, tylko przy stoliku ustawionym pośród publiczności. Jeden z kuratorów wieczoru zapowiedział, że podczas pierwszych trzech występów bar będzie zamknięty, bo to jest bardziej "listening music than performance music". W przypadku tego duetu to było raczej nietrafione, bo aspekt widowiskowy też jest ważny, gdy używa się ekspresu do kawy, małych nakręcanych zabawek, maszyny do baniek czy sznurka do tworzenia dźwięków.





Podczas występu Stefana Németha i Stevena Hessa przypomniało mi się to "listening", jak że od strony baru (tak, zamkniętego) dochodził szum rozmów ludzi niespecjalnie zainteresowanych muzyką. A występ był okej, Radianowy vibe, ale mniej zadziornie, choć trochę zabrudzeń Németh dorzucił.

Tétreault najpierw w duecie z Artificiel, który filmował to co on robił i loopował go, budując utwory. Dźwiękowo nic specjalnego.


Potem z 10 perkusistami, hm, megalomańskie zapędy z miejsca mnie zniechęciły. W pierwszej partii sami perkusiści, potem sam MT i tu było fajniej, bo miał cztery gramofony i puszczał na nich winyle z porobionymi locked groove'ami (można tak to nazwać chyba, tzn że jedno "okrążenie" na płycie leciało w kółko) z fragmentami perkusyjnymi i dozował sygnał z każdej próbki na mikserze. Potem perkusiści z nim, a potem znów on sam.


Na koniec absurdalnie głośny i monotonny duet z metalowym perkusistą Michelem Langevinem, który napieprzał maszynowo. No łał.

Zresztą nie potrzebowałem już mocnego uderzenia, bo wcześniej stłamsił mnie Mika Vainio. Występy MT były przeplatane pozostałymi, Vainio grał między tymi dwoma "perkusyjnymi" projektami.

1/27/2009

Zmasowany Atak

ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu

Czyli wieczorek wokół wytwórni Atak Keiichiro Shibuy'i.



Najpierw Evala, którego próbowałem jeszcze uchwycić na zdjęciu. Na początku szok bo nagle niskie dźwięki, które naciskają na krtań. Generalnie okej, blisko estetyki Raster-Noton. Zabawne/dziwne było, jak skończył i podniósł ręce w geście zwycięstwa, już podczas widać było, że był wczuty.



Potem Yasunao Tone, z pięciu cedeków z maszynką, którą kontrolował je wszystkie (drewniana skrzynka z napisami długopisem przy pokrętłach, udało mi się dostrzec tylko "more sensitive" przy największym). Z użyciem 7.1, ale niespecjalnie to odczułem.
Mogłem mu pewnie zrobić dobre zdjęcie, bo stałem blisko, ale jak zaczął i wynurzyły się te wszystkie aparaty, to pomyślałem, że po co ja tu jeszcze.
Nie wiem, sam się sobie dziwiłem podczas koncertu, że mi się nie podobało. Może wkurzyła mnie zbyt duża głośność, która niczemu nie służyła. Po 1/3 było mi już obojętne, co Tone gra, wydawało mi się, że ciągle to samo, tylko inaczej układa.

Tak, w zeszłym roku byłem zachwycony nagłośnieniem na festiwalu, jak widać nie mogę być zbyt długo zadowolony z czegoś, muszę zacząć marudzić.

Shibuya zaczął od tego samego co w zeszłym roku, w ogóle to Evala robi jemu (i sobie pewnie też wizualizacje), znów bardzo mi się podobało. Druga część, po chwili przerwy i problemów technicznych, mniej.

Na koniec Pan Sonic, utwory w większości rytmiczne, oparte na prostych motywach i na to gęste powierzchnie. Sensownie, przekonująco, świetnie.
Zastanawiałem się, jak oni się porozumiewają podczas gry, bo chyba nawet jednego spojrzenia ze sobą nie wymienili.
Thomas Ankersmit stał niedaleko mnie, chyba mu się podobało, bo się uśmiechał, a nawet czasem lekko gibał.

1/26/2009

W poszukiwaniu wyraźnego zdjęcia

ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu



Wieczór zaczęły w mniejszej sali Blectum from Blechdom: breakcore'owe przygrywki, stepowanie, tańce mumii przed sceną, trochę z dziewczyńskich piosenek, klawisz na brzmienie pianina więc coś z klimatu "dawnych potańcówek", ale zaburzone elektronicznymi dźwiękami. Taka schizofrenia bo jedna warstwa retro, a druga futuro i się przegryzają i rytmicznie współpracują. Jako całość lekko nieskładne, pokawałkowane, ale fajne.



Potem do głównej sali, gdzie zaczyna O.S.T., chciałbym "ocalić od zapomnienia" ten koncert, bo pewnie podczas kolejnych dni festiwalu zostanie zatopiony przez inne świetne wydarzenia, ale wczoraj jak go słuchałem bardzo mi się podobał. Ascetycznie - żadnych świateł, żadnych wizualizacji, mało ludzi. Zamknąłem oczy i słuchałem, pewnie jest dużo tego rodzaju muzyki, ale ja jej raczej nie słucham. Kawalkady spiętrzonych perkusyjnych dźwięków, ogólnie w jakimś powtarzalnym wzorcu, ale nie tworzące prostego rytmu, tak się przetaczały podlewane elektronicznym sosem.


Następnie Thomas Fehlman, siedziałem daleko i nie zauważyłem, że to on, grał swoje (jak mi powiedziano) ambient-techno z winyli i cedeków. No tak, w drugiej sali Rene SG wyżywali się na gitarze i perkusji. Jak wróciłem do większej, to grał ktoś inny - myślałem, że to Raumschmiere już, a przed nim jeszcze Felix. Już miałem powoli dosyć tego przewidywalnego budyniowatego brzmienia elektronicznego ambientu, w dość wąskiej palecie, gdy pojawił się motyw z basu ułożony w szybki rytm. Okej.

W drugiej Mark Boombastik - loopowanie beat-boxu, żeby uzyskać łatwe kawałki 4/4, a gdy wróciłem do głównej T.Raumschmiere już zaczął. Bardzo fajne falowanie, przenikanie, narastanie, jakieś fragmenty z głosów, zniekształcone, zagubione w abstrakcyjnych dźwiękach.

Gdy skończył, zerknąłem do drugiej, Boombastik w towarzystwie gitarzysty, wokalisty i kogoś jeszcze. Teraz myślę, że to nie byli Princess Dragonmom, których być może warto by było posłuchać

1/25/2009

Załóż arafatkę, chodź na prywatkę

ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu

Szybko bo zaraz idę na wykład Goodiepala, wczoraj najbardziej podobało mi się Zombie Zombie, trochę kojarzące się z Holy Fuck. Z tego nie mam zdjęć bo w małej sali i trudno było.

Za to fotki z Lindstrøma, który przegiął z dopakowaniem bitów, ale wizualizacje miał fajne.







Nie żebym czuł potrzebę bronienia jego występu, bo muzycznie to tak sobie mi się podobało, a zastanawia, że skoro wizualizacje były tak dobrze zsynchronizowane z dźwiękiem, a nie było, kogoś kto by je kontrolował, to jak ten występ był na żywo? Obraz musiał być od początku do końca zgodny z dźwiękiem, czyli ten drugi nie za bardzo miał szanse na nieoczekiwane zmiany.








1/24/2009

"Bass is all over the place"

ten wpis dotyczy jednego z dni festiwalu club transmediale 2009, moja większa relacja znajduje się tutaj, a dużo dużo zdjęć tu



Filastine w pierwszej części zagrał z Amèlie Bouard (wiolonczela, altówka?), im dalej tym bardziej tanecznie i perkusyjnie.



Rozbujany Disrupt, jak na "8bitowy dub" to trochę dla mnie czasami za mało tego pierwszego.



Ghislain Poirier grał z perkusistą, niby fajnie, ale jednak nie. Byłem na początku i na końcu jego występu bo w drugiej sali grali Clouds - momentami patenty ograne do bólu, ale ogólnie w porządku.



Warto było czekać do czwartej na Sweat.X - *masakra*.



Trochę jednak za głośno, a zapomniałem zatyczek, więc brzęczało w uszach.

Tytuł to cytat z Dub Echoes - filmu, który leciał na początek.

Wyrazy uznania dla Pana Rozpadlina za pożyczenie fotokamery.

1/23/2009

Nie mam siły wam napisać o tym, o czym i tak nie chcielibyście czytać

Wyjeżdżam do Berlina, na Club Transmediale, bardzo się cieszę. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będzie się tu pojawiać na bieżąco relacja obrazkowo-słowna.

1/14/2009

(viele) Foto machen

W Cafe Mięsna zagrali: kalEka (pierwsze zdjęcie) a potem Zbigniew Karkowski i Robert Piotrowicz (zdjęcia pozostałe, niektóre cyknął Sierus).































/////
Członkowie an_Arche będą w środę (godzina 19:00, Aula Nova Akademii Muzycznej, wstęp wolny) grać Spiegel im Spiegel i Für Alina Arvo Pärta.
A my w Audiosferze będziemy puszczać muzykę Olgi Neuwirth.

1/13/2009

To Live and Shave in Lodz (fotostory)

w drodze




po drodze



daleko



niedaleko



wieczna zmarzlina



w fabryce (sztuki)



podczas



nadal



po