[część pierwsza tutaj]
Festiwal to też konkurs filmów pełno- i krótkometrażowych. W tej pierwszej kategorii jury nagrodziło Nuts! Penny Lane, a publiczność Psiconautas, los niños olvidados Pedro Rivero i Alberto Vázqueza. Nuts! jest świetnie poprowadzoną, zaskakującą opowieścią, dowcipną, ale bez przegięcia, o co byłoby łatwo zważywszy na temat. Dla mnie ciekawy też dlatego, że jego bohater szybko poznał się na sile radia. Psiconautas to trochę straszna, a trochę śmieszna historia, bajkowe ujęcie post-apokaliptycznych czasów z bardzo aktualnym wątkiem śmieci.
Oczywiście trudno porównywać tak różne filmy, ale La Montagne magique Anki Damian był równie dobry. Na początku miałem wątpliwości, czy taka mnogość technik i środków jest faktycznie potrzebna, ale wszystko zespala mocna historia, wartka narracja i intrygujący narrator. Tym lepiej działa druga połowa prawie pozbawiona słów, opowiadająca obrazem.
Jeśli chodzi o krótsze formy, to publiczność wybrała Sexy Laundry Izabelii Plucińskiej, pełną humoru ale i gorzką opowieść o parze próbującej ratować swój związek. Jury dało Grand Prix Before Love Igora Kovalyova, które mnie akurat nie przekonało. Rzecz jest dopracowana i wciągająca, jednak fabuła zbyt otwarta, zresztą reżyser podobno mówił, że tak ma być i każdy może interpretować, jak chce. Drugą nagrodę dostał Blind Vaysha Theodore'a Usheva, o którym pisałem tutaj. Trzecią Endgame Phila Mulloy'a, też historia śmieszno-straszna, odwołująca się do formy gier komputerowych, ale taki starych jak pamiętny Scorch. Albo wręcz do "gier" rysowanych w zeszytach szkolnych. Najlepszym filmem muzycznym uznano Erlkönig Georges'a Schwizgebela, który był muzyczny nie tylko bo towarzyszyła mu kompozycja, ale też ze względu na wciągający stały rytm przekształceń. Najlepszym filmem studenckim wybrano About a Mother Diny Velikovkay'i, bajkę pełną prostych i zabawnych pomysłów rodem z tradycyjnych opowieści (moc włosów!). Nagrodę Stowarzyszenia Filmowców Polskich dostała Marta Pajek za Figury niemożliwe i inne historie II, którego styl nie przypadł mi do gustu, ale doceniam ciekawe przełożenie wyrażeń "obchodzić się jak z jajkiem", "trupy w szafie" na wizualność. A na koniec zastanawiałem się - co się z tego wykluło? Ucieszyła mnie nagroda im. Wojciecha Juszczaka za szczególne walory artystyczne dla Izumi Yoshidy za Kinki. Abstrakcyjny, ale poruszający, kipiący emocjami, z nieszablonową muzyką Sebastiana Ładyżyńskiego. Podobno w szkole autorki w Łodzi rzecz wzbudziła pewne opory grona pedagogicznego, że to w ogóle nie jest film.
Chyba każdy festiwal animacji zerka w kierunku Annecy - poznański już kolejny rok współpracuje z tamtejszym i pokazuje nagrodzone na nim filmy. To pewnie nie miarodajne, ale jeśli brać pod uwagę jakość wyróżnionych tu i tam dzieł, to Animator wypada lepiej niż dobrze. Jak mówił Yves Nougarède we wprowadzeniu wydarzenia zeszłego roku, z zamachami w Paryżu na czele, odcisnęły swe piętno też na filmach animowanych. Żeby więc seans nie wypadł zbyt depresyjnie dodał dwa nie nagrodzone. Słusznie, bo były one bardzo fajne (Mr. Sand Soetkina Verstegena i Stems Ainslie Hendersona). Znów w zasadzie każdy byłoby warto wspomnieć, ale na pewno trzeba Peripheria Davida Coquard-Dassaulta (ponownie te blokowiska), The Reflection of Power Mihai'a Grecu (tak, rozszerzajmy pole filmu animowanego!) i Modern Love – A Kiss, Deferred MOTH COLLECTIVE.
Dziecko na na wakacjach, gdy już spróbuje wszystkich pięćdziesięciu smaków lodów zaczyna przebąkiwać, że to za mało, że przydałyby się jakieś inne. To nie apetyt rośnie, ale ciekawość. Ja mam podobnie, Animator rozbudził ją we mnie, pokazał jakie różne krainy i kontynenty istnieją - teraz zaczynam kombinować na własną rękę, że muszą być jeszcze inne. Najbardziej bym się cieszył, gdyby więcej było filmu eksperymentalnego, abstrakcyjnego, absolutnego - nie tylko jest to po prostu wartościowe, ale też stanowi niezagospodarowane w Polsce poletko. Pamiętam jak kilka lat temu do jednego z pokazów włączono Peter Tscherkassky'ego, znałem już wtedy jego prace, ale jakie to było odświeżające! Czemu więc nie Jodie Mack, czemu nie Bill Morrison. Albo więcej wycieczek w przeszłość, która też przecież jest obcym krajem. Co prawda jak pokazywano klasykę awangardy, to trochę narzekałem, ale może jej znane przykłady albo nowatorsko zestawione ze współczesnością? A może Georges Méliès - pooglądajmy go trochę, zamiast tylko czytać o nim.
W przyszłym roku edycja jubileuszowa, liczę na podróż dookoła świata albo nawet dalej.
7/17/2016
Animator - 9. Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych (cz. 2)
Animator - 9. Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych (cz. 1)
Na każdą kolejną edycję cieszę się jak dziecko, któremu rodzice oznajmili, że zabierają je na wakacje do innego kraju. Albo na inny kontynent, o którego istnieniu latorośl nie miała nawet pojęcia. Animator to dla mnie przede wszystkim możliwość odkrycia kolejnych nowych technik, odmiennych stylów, zróżnicowanych sposobów opowiadania, przedstawiania i kreowania.
W tym roku tematami przewodnimi była animacja lalkowa oraz chorwacka. Jeśli chodzi o tę pierwszą krainę, to dotarłem na retrospektywę Špeli Čadež, której filmy miejscami kojarzyły się z braćmi Quay lub Janem Švankmajerem (zwłaszcza Zasukanec. Ciekawostka - muzykę do Bolesa zrobił Tomaž Grom. Pokazywano też dwie części Gofmaniady Stanislava Sokolova inspirowanej życiem i twórczością E.T.A. Hoffmanna. Twórca, który był w jury konkursu filmów pełnometrażowych, ciekawie opowiadał przed seansem, przywiózł też lalki i szkice. Doceniam nakład pracy i oddanie (pracuje nad tym dziełem siedemnasty rok), ale pozostałoby lepsze wrażenie, gdybym zobaczył tylko pierwszą część. Wyglądała ona olśniewająco, a po niej druga (która jak zrozumiałem jest w fazie postprodukcji) prezentowała się gorzej, wręcz trochę tandetnie. W dodatku, abstrahując od jakości technicznej, była bardziej sentymentalnie fantastyczna, co mnie odstręczało. Okdryciem nowego lądu było dla mnie przypomnienie Zenona Wasilewskiego. Zobaczyliśmy filmy z lat 1947-66, od znanego jako pierwszy powojenny film animowany (co nie jest do końca prawdą) Za króla Krakusa do Człowieka z lustra (na powierzchni zabawny, ale w głębi przejmujący). Każdy na swój sposób ciekawy, mnie szczególnie urzekły surrealne Pan Piórko śni i Zbrodnia na ulicy kota brzuchomówcy, również dzięki zabawnym tekstom piosenek (przywołało to klimat a'la Ewa chce spać).
Jeśli chodzi o Chorwację, to przede wszystkim świetny pokaz współczesnej animacji stamtąd. Zróżnicowane, wszystkie na poziomie, znów - każdy byłoby warto wyróżnić, tutaj przywołam twórców tych naprawdę najciekawszych (nie mogę podlinkować do strony festiwalu, więc szukajcie na własną rękę): Marko Tadić, Petra Zlonoga, Marko Meštrović, Michaela Müller, Ivana Bošnjak, Thomas Johnson Chintis Lundgren (ucieszyło mnie, że wyczułem rękę Priita Pärna). Nie przypadły mi do gustu rzeczy jednego z twórców zagrzebskiej szkoły animacji Borivoja "Bordo" Dovnikovicia. Głównie postaci z wielkimi nochalami i cycate baby, ok - czasem jakieś kolażowanie ze zdjęciami i obrazami, ale i tak górę brał gagowy humor. W najnowszym obrazie, z 1989 roku, były poszukiwania formalne, ale treść bez zmian.
Na wakacjach dziecko najpierw chce spróbować wszystkich pięćdziesięciu smaków lodów, je łapczywie, wszystko smakuje, nawet jeśli czasem boli brzuch. Ale wkrótce przychodzi przesyt. Dla mnie takim punktem był przegląd filmów z Royal College of Art. Za dużo obrazów w jednym zestawie, tylko jeden przekraczał osiem minut, a większość w okolicach pięciu-sześciu, tak że zaczęły się one mieszać ze sobą i potem było już trochę bez różnicy i znaczenia, co będzie następne. Rozumiem chęć pokazania jak najwięcej, ale należałoby taki pokaz rozbić na dwie części, może z rozbudowanym komentarzem, bo tak szkodziło to tylko poszczególnym filmom. Niemniej, w pamięci pozostały dokonania Joe Kinga, Rafaela Sommerhaldera, Gaelle Denis, Yves'a Francois.
Dobrym pomysłem na prezentowanie filmów i ich twórców był nowy format o nazwie Spotlight. Światło rzucono na młodą polską animację - zestawiano parę autorów, a filmom towarzyszyły prowadzone rozmowy, zamiast zwyczajowego Q&A. Ja byłem na wieczorze z Karoliną Głusiec i Izumi Yoshidą. Zwłaszcza rzeczy tej pierwsze bardzo ciekawe, nie skojarzyłem, że to ona zilustrowała utwór Etamskiego, a też do tego odmienny, pomysłowy film z wykorzystaniem rolek pianoli jako źródła wzorów.
Z Q&A po seansach zwykle wychodziłem, jakoś nigdy nie padało tam nic ciekawego. Po retrospektywie Michaeli Pavlátovej, gdzieś się spieszyłem, a może dowiedziałbym się czegoś. Dostaliśmy zróżnicowany wybór z lat 1991-2015, od nominowanego do Oscara, bardzo fajnego Řeči, řeči, řeči po zupełnie inny teledysk Rôzne druhy ľudí. Pomiędzy nimi: wciągające rytmem i wariacjami, a przy tym życiowe, Repete, zabawne i zaskakujące Karneval zvířat, które muzykę Camille'a Saint-Saënsa ilustruje nietypowo bo zamiast aury salonowości i elegancji stawia na nieskrępowane witalne siły natury. Ta frywolność, która tam bawiła, w Tramvaju przepoczwarzyła się w przyciężką rubaszność.
W ramach wydarzeń specjalnych przypomniano Heavy Metal, którego powstawanie nadzorował Gerald Potterton, laureat nagrody za całokształt. Film to kolejny dowód, jakim szalonym czasem były lata 80. Goła (i/lub przecycata) baba była wystarczającym usprawiedliwieniem dla pretekstowej fabuły, która obecnie bardziej bawi niż zajmuje. Dobrze, że każdy epizod robił inny autor, to przynajmniej wizualnie się nie nudziło.
Premierę miała francusko-belgijsko-kanadyjska wysokobudżetowa produkcja Avril et le Monde truqué Christiana Desmares'a (który współtworzył Persepolis i Francka Ekinci na podstawie komiksu Jacques'a Tardi. Steampunkowy scenariusz pozwala na mnożenie dziwnych wynalazków, wszystko jest dopracowane w każdym detalu, dużo pomysłów, dowcipnych rozwiązań a do tego piękne nieraz wizje (zwłaszcza podziemna dżungla).
Gdybym musiał wybrać jeden najważniejszy dla mnie seans (choć bardzo bym się przed tym wzbraniał), to byłby to ten poświęcony Józefowi Robakowskiemu i Paulowi Sharitsowi - tu można poczytać o ich znajomości i współpracy. Po raz kolejny okazuje się, że jedna rzecz to czytać o czymś, a zupełnie inna - doświadczać tego. Przypomniał mi się wykład sprzed kilku lat Sebastiana Cichockiego dotyczący konceptualizmu. Niby wszyscy wiemy, jaki był to odkrywczy nurt, ale zetknięcie się z przykładami tej twórczości uświadomiło mi wtedy jego niesłabnącą siłę. Tutaj podobnie, bo też odczuć te filmy (oczami i uszami) docierające z dużego ekranu i dobrych głośników, to jednak robi różnicę. No i wysiedzienie na filmach Sharitsa, zamiast przeskakiwania suwakiem czasu na komputerze, pozwala zrozumieć ich sens, doświadczyć tego "kina fizjologicznego", jak powiedział Robakowski. Do tego jeszcze właśnie on, przywołujący Karola Irzykowskiego, sypiący anegdotami, również o tym, jak chodził na techno imprezy w latach 90. w Łodzi i Krakowie. I jeszcze obcowanie z materialnym filmem, bo taśma jednego z dzieł Sharitsa się zrywa, drugiego zapętla (akurat na słowie "destroy"). Magiczne chwile.
Nie wszystkie wydarzenia specjalne były tak udane. Bardzo zdenerwował mnie koncert, podczas którego jak zapowiadano "Krzysztof Kaliski i Łukasz Maciej Szymborski podejmą się zadania skonstruowania swoistego audiowizualnego laboratorium, w którym niezwykle ważne dla Rudnika, a rzadko już używane w pracy studyjnej, magnetofony szpulowe wykorzystane zostaną na równi z nowymi technikami obróbki dźwięku. Publiczność doświadczy procesu powstawania utworów Rudnika, jak również przyjrzy się współczesnym technikom samplowania – zarówno w warstwie dźwiękowej, jak i towarzyszącej jej warstwie wizualnej." Taka żenada i bujda na resorach, że nie wiem, od którego miejsca zacząć. Może najpierw od tych mistyfikowanych magnetofonów szpulowych. Otóż - tak, na scenie stał jeden, przed laptopami, kontrolerami midi i zestawami efektów, ale nie prężył się dumnie, tylko wypchnięty przed szereg robił dobrą minę do złej gry. Po jakimś czasie włączono go, stał przed nim mikrofon - że niby zbierał odgłosy jego działania? Nie było tego słychać. Po drugie, domniemania o procesie powstawania utworów Rudnika... Śmiać się czy płakać? Mistrz pracuje z taśmą, a tutaj wykonawcy działali na dźwięku niematerialnym. To co powstawało nie miał nic wspólnego z kompozycjami Rudnika ani pod względem metody, ani efektu. Mierzi mnie takie usiłowanie wypłynięcia na fali jego popularności.
Na szczęście mogliśmy też obcować z filmami, do których zrobił muzykę. Dla mnie każdy interesujący, wyróżnić można Gry Grzegorza Lasoty z remiksowaniem czy plądrowaniem Bacha, zrytmizowaną Podróż Daniela Szczechury, Zupę Zbigniewa Rybczyńskiego (myślałem, że to lata 90. a to 1974).
Na festiwalu jest dużo muzyki, codziennie jakiś koncert w klubie festiwalowym, tylko że nie każdy się tam sprawdzał. Niestety od pierwszej edycji niewiele się tu zmieniło. Skoro już musi być taka instytucja jak klub i skoro musi być to biały namiot (prawda, że solidny, z podłogą i kanapami), to może pomyśleć o grubej kotarze w połowie przestrzeni, która choć trochę odzieliłaby tych bardziej zainteresowanych słuchaniem (i oglądaniem, są tam też seanse nocne, ale tego w ogóle nie próbowałem), od tych bardziej zainteresowanych tzw. socjalizowaniem się. Mimo warunków i mimo tego, że słyszałem ich grających ten materiał drugi raz, to występ Flora Quartet podobał mi się. Głównie dzięki pomysłowym wizualizacjom Małgorzata Wawro, tym razem jej florze towarzyszła też fauna - do światła diaskopu zlatywały różne owady, które wplatały się w obraz. Co do muzyki to niektóre bity dość toporne i klarnet na pogłosie czasem przeginał, ale ogólnie dobrze. Na JAAA! i Alien Ensemble byłem tylko chwilę, może i przyjemnie, ale jakoś czułem, że mam ciekawsze rzeczy do roboty. Jachna, Buhl i Ziołek ciekawie, masywnie i zróżnicowanie.
[część druga tutaj]
7/15/2016
Curtas Vila do Conde (wpatrywanie cz. 40)
Gdy udostępniono tę kolekcję na Festival Scope, trwał festiwal Animator. Rzuciłem okiem i pomyślałem, że takie filmy mogłyby się i na nim pojawić.
Jak się okazało, część z nich faktycznie została pokazana w jego ramach. Blind Vaysha Theodore'a Usheva (który stworzył trailer Animatora) dostał nawet drugą nagrodę. Une Tête disparaît Francka Diona zostało zaprezentowane w pokazie nagrodzonych w Annecy, nie pojawiło się za to również docenione tam Decorado Alberto Vázqueza.
Ciekawe, na ile było to zamierzeniem selekcjonerów, bo filmy z zestawu dostępnego na Scope interesująco ze sobą korespondują, dialogują na różnych poziomach, motywy przepływają z jednego do drugiego i da się pomiędzy nimi poprowadzić wiele połączeń. W kilku pojawia się figura snu, spania, najbardziej otwarcie w When You Awake Jay'a Rosenblatta, ale też w dalszych planach lub na moment w Há terra! Any Vaz i Fiesta Forever Jorge Jácome. Na pewnym poziomie uogólnienia wszystkie filmy mówią o osobnych światach, dobrowolnym uciekaniu w nie (Jag Var en Vinnare Jonasa Odella) lub byciu na nie skazanym (Une Tête, Decorado), odkrywaniu nowych (Há terra!) lub wspominaniu starych (Fiesta Forever).
Generalnie bardzo dobry zestaw, a że dostępny tylko do 26 lipca i z limitowanymi "biletami", więc lepiej się pospieszyć.
Une Tête disparaît - Franck Dion (wpatrywanie cz. 39)
Nagrodzona w Annecy, ujmująca historia starszej pani, która czasem traci głowę (i lubi morze).
Decorado - Alberto Vázquez (wpatrywanie cz. 38)
Zabawna opowiastka współtwórcy Psiconautas nagrodzona w Annecy, pokazywana w ramach La Quinzaine des Réalisateurs w Cannes.
Taki trochę Truman Show, sporo fajnych małych pomysłów, pomieszanie estetyki XIX-wiecznej ilustracji i kolaży ze współczesną kreskówkowością.
Blind Vaysha - Theodore Ushev (wpatrywanie cz. 37)
Nagrodzona w Annecy i wczoraj na Animatorze opowieść o nietypowej dziewczynce.
Wysmakowany wizualnie, nawiązujący do estetyki dzeworytów (przypomniały mi się Klechdy domowe), miejscami też do kolorystyki lubianej przez konstruktywizm, a raz chyba przywołujący niebo z van Gogha.
Spod płaszczyka bajki możemy wyciągnąć przestrogę dla ludzi, którzy nie umieją żyć w teraźniejszości, tylko ciągle zerkają albo w przeszłość albo wyglądają przyszłości. Wrażenie psuje nieco niepotrzebne zwrócenie się do publiczności na końcu.
7/14/2016
Jag Var en Vinnare - Jonas Odell (wpatrywanie cz. 36)
Przez pomyłkę tu twierdzą, że nie ma napisów - otóż są. To dobrze, bo bez nich byłoby ciężko.
Filmik, który gościła między innymi Tribeca i Kraków, opiera się na rewelacyjnym pomyśle ukazania nałogowych graczy w ich środowisku naturalnym i pod postacią, którą sobie wybrali.
Co do treści, to nie padają żadne odkrywcze stwierdzenia, ale te 14 minut wypełniają akuratnie.
Fiesta Forever - Jorge Jácome (wpatrywanie cz. 35)
Bardzo fajne coś odwołujące się do formy gry komputerowej.
Intrygujące, bo nie wiemy nie tylko, gdzie jesteśmy, ale też kto patrzy, nawet nie wiadomo, czy "czyimś" "okiem", czy jest to spojrzenie powiedzmy obiektywizujące, czy jakiejś maszyny (słychać stale jej sygnał). Trudno powiedzieć też, kto mówi, do kogo i gdzie (czy jest to jakiś czat - przypomniało mi się Les invisibles Thierry'ego Jousse). Na początku nie wiadomo też - o czym.
Stopniowo się to wyjaśnia i okazuje się, że wrażenie, że mamy do czynienia ze światem po apokalipsie było słuszne. Być może była to mała apokalipsa w perspektywie globalnej, ale dla wielu jednak znacząca. Twórca tak przedstawia ten świat i tak prowadzi narrację, że czuć dojmującą siłę ciosu, jakim te zdarzenia były. Dźwiękowo też jest dobrze, bo pod koniec do ascetycznego krajobrazu dźwiękowego dołączają piosenki z niedostrojonego radia i mnogość niewyraźnych głosów.
To przemieszczanie się z jednego pomieszczenia do drugiego przypomina faktycznie spędzanie czasu w klubie, ale tutaj przez pustkę i ciszę odczuwa się efekt odrealnienia podobny temu, jaki osiągnięto wpuszczając zwierzęta do Berghain.
Nie mogę się powstrzymać od przywołania zabawnego pomysłu, jaki rzuca jedna z postaci: ktoś powinien zrobić aplikację na smartfona transmitującą na żywo z parkietu, żeby można było sprawdzić, kiedy najlepiej przyjść, taką jak aplikacje dla surferów.
When You Awake - Jay Rosenblatt (wpatrywanie cz. 34)
Dawno nie oglądałem niczego z poletka found footage, więc z chęcią sięgnąłem po to dziełko pokazywane między innymi na festiwalu w Krakowie i Visions du Réel.
Niby fajnie, bo jakiś powiew świeżości, ale po zakończeniu seansu stwierdziłem, że nie ma co się zachwycać.
Trochę taki wszystkoizm wyszedł, bo tańce, zwierzęta, wybuchy, katastrofy, pomiary, badania, seks, ślepota i to nie jakoś zgłębiane, tylko upchnięte w 12 minut. No i rama hipnozy, fajnie sobie pomyśleć, że film to śnienie, ale samo spostrzeżenie to nic oryginalnego, coś by można z niego wydobyć.
Há terra! - Ana Vaz (wpatrywanie cz. 33)
Od jakiegoś czasu staram się mieć Brazylię na oku (i w uchu), więc nie mogłem przepuścić tego. Formę tego filmu trudno określić, to już nawet nie jest esej, tylko pojazd hybrydowy nowej generacji. Słusznie zauważono, że przekłada na praktykę strategię kanibalizmu kulturowego Oswalda de Andrade - choćby przez wplecenie fragmentów filmu Manoela de Oliveiry, czy też tekstów teoretycznych.
W tym wywiadzie reżyserka mówiła o innym swoim dokonaniu, ale wiele wypowiedzi rezonuje też w kontekście tego.
So much of the thinking behind my films comes from other forms, often poetry, literature, philosophical texts and ideas, a painting, an intuition. Therefore, often what the films are trying to do is to animate, to give life to that which was once fixed upon paper, rock or canvas—animating the ‘inanimate.’ If I was a novelist or a poetess, how would I write in a way that approximates temporalities? How would I punctuate? Why use—or not use—a capital letter? How would I compose an imagist poem with objects and sites rather than words?
The circulation and accessibility of images through digital databases suffer from this underlying danger of flattening experiences and histories into one homogenous amalgam, you have access to everything but asperities are increasingly smoothed through the ease and flow of your keys and fingers.
16mm is constructed around a community that is shaped by increasing scarcity. Recently, I was speaking with film students at the Federal University of Rio de Janeiro, and Juliano Gomes, film critic and their teacher, brought about an interesting reflection: that a community only strengthens and raises around a shared condition, often a condition of scarcity. This is a very meaningful reflection, not only for film of course. What can extinction pose to us as a question, to our imaginaries, to our activities, to our sense of togetherness?
7/13/2016
Nahrani me z besedami - Martin Turk (wpatrywanie cz. 32)
Debiut długometrażowy słoweńskiego reżysera, który przeszedł do historii krajowej kinematografii jako pierwszy tamtejszy twórca, którego film zaprezentowano w Cannes w ramach Quinzaine des Réalisateurs.
Trochę się zgadzam z tym, ale nie potębiałbym tego filmu tak mocno.
Mental illness and potential nervous breakdowns quickly make this a compelling and interesting conversation piece—is the old country driving the family insane? Are the sins of the past still feeding the dour present? We’ll never know, because next we get a peek at just what Robert was up to in Turin, [...] In the end, it seems that an obnoxious amount of unrelated circumstances have been dictated by the heavens to make one dysfunctional family perhaps examine its serious issues. But if that’s really all that’s going on, why should we care? Turk never gives us any meaty details about the source conflict, and those easily annoyed by possible insidiously espoused religious views (that may as well be preternatural for the sake of this film), will most likely find Feed Me With Your Words to be an anemic source of pleasure.
The film’s biggest strength lies in its technique. There is clear attention to detail demonstrated by the positioning of actors and scenes to create beautiful cinematic images. Throughout the film, there exists a visual parallel between the character pairs of Matej and Janez and Ana and Veronika in which the bodies mirror each other in their placement within scenes, underscoring the characters’ relationships in a visually striking manner. The images have a distinct and pervasive blue tint, which adds to the solemn and longing tone of the film. The dream-like aesthetic quality of the images are an enhanced representation of reality, paradoxically encapsulating the film’s realistic portrayals in the frame of a fictional world. To contrast the bright atmosphere of the film’s many outside shots, dark shadows are utilized to add to the feeling that there is something wrong creeping within this otherwise normal narrative. (via)
Gdyby ktoś miał wątpliwości, to plakat Swedish Azz daje jasno do zrozumienia, że mamy do czynienia z nie do końca normalną rodziną. A tak na poważnie, to Turk interesuje się muzyką, wcześniej współtworzył taki dokument.
In Jouw Naam - Marco van Geffen (wpatrywanie cz. 31)
Druga część Vinex Trilogy reżysera, którego może ktoś kojarzy z pokazywanego na Warszawskim Festiwalu Filmowym Sznycel Paradise. IMDb jako współreżysera podaje Jean-Claude'a van Rijckeghema, który z kolei dał się poznać polskiemu widzowi takimi obrazami jak Siostra Katii, Zgrana para czy Moskwa, Belgia. A jedną z głównych ról gra Lotte Verbeek, protagonistka Nic osobistego Antoniak.
Czeka was ciężki, kalibru Bergmanowego, seans i druzgoczące zakończenie, ale warto spróbować.
Bardzo fajnie działają zestawienia ujęć otoczenia, ulic, domów filmowanych z zewnątrz, z kameralnym, ciasnym czasem, pokazywaniem napiętej relacji między dwójką głównych bohaterów. Oni coraz bardziej się ze świata dookoła wycofują, pogrążają, zapadają we wnętrza (także swoje).
7/12/2016
Korso - Akseli Tuomivaara (wpatrywanie cz. 30)
Debiut, film dyplomowy w School of Motion Picture, Television and Production Design (University of Art and Design Helsinki).
Ten, kto stwierdził, że to "fiński Trainspotting" chciał pomóc filmowi, ale bardziej mu zaszkodził. Korso jest jednak o czymś innym, a do tego też na innym poziomie.
I tak jest spoko, mógłby sobie spokojnie istnieć jako przyzwoity dramat o trudnym (a które nie jest?) dojrzewaniu, a takim porównaniem ktoś postawił go w otoczeniu, do którego nie należy.
Pitting the teenagers stale lives against the light starved, almost post – apocalyptic environment of Helsinki is a pivotal stylistic move for Korso and even though many of the characters themselves are quite repulsive in their sexist and racist ways, it’s hard not to become involved with Marcus’s own journey which is almost Shakespearian in its tragic arc. As a character based drama like many of the ‘teen spirit’ films, lead actor Mikko Neuvonen is incredibly versatile, evoking both sympathy and shock in several powerful scenes exploring his reactions to failure and impending change. (via)
This feels like a story that we've seen before but it isn't worn out yet. Andrea Arnold's Fish Tank is comparable but Korso packs more of a punch. This proved to be a great first exposure to Finnish cinema with its raw nature and aggression. The best quality found in Korso is how divided we are made to feel about Markus. We route for his escape and fresh start but he remains a troublesome, selfish and self destructive child whose lack of education is apparent along with his warped priorities. Korso is fine. It's not particularly gripping or interesting but it attempts a lot in its entirety. (via)