7/13/2008

Animator

czyli 1. Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych.

Najpierw Instytut Benjamenta czyli sen, który ludzie nazywają życiem. Wiadomo, niedługo-klasyk (a może już?), dla niektórych (dla mnie) wystarczającym powodem dla obejrzenia tego filmu, jest to, że scenariusz opiera się na powieści Roberta Walsera. Jeśli lubicie *dziwne* filmy, to musicie to zobaczyć (chociaż jeśli naprawdę lubicie - to już pewnie widzieliście).

Kilka godzin później najnowszy film Billa Plymptona Idiots and Angels - Amerykanin ciągle w formie. Film narysowany w całości przez niego, ręcznie (na komputerze kolorowano). Niepowtarzalna kreska, skoncentrowanie na postaciach (szczególnie ich twarzach, które są tak wymowne, że film obywa się bez dialogów), uszczypliwy humor wymieszany ze zgryźliwością, bezlitosnym obnażaniem słabości człowieka. Fabuła jest tutaj streszczona.

Wieczorem Pociąg Towarowy (Knittel, Chołoniewski, Piotr Bikont, Kinior) do Edenu Czeczota. Pokaz odbył się w bezsensownym Namiocie Festiwalowym, pozostałości po Malcie, który służy do picia piwa i rozmów, a coś tam sobie może grać czy lecieć przy okazji. Ta atmosfera zepsuła koncert Variete podczas Malty, choć szczerze mówiąc był on nieco kuriozalny i niewiele było potrzeba do kompletnego zniszczenia. Tym razem niewiele lepiej, film Czeczota już widziałem, dźwięki niezbyt mi się podobały (szczególnie denerwowała mnie dosłowna ilustracyjność uprawiana przez Bikonta), więc w 3/4 pokazu wyszedłem.

Następnego dnia w południe w Scenie na Piętrze warsztaty improwizacji do filmu i obrazu. Bardzo przyjemna atmosfera, bodaj 9 osób (z których 4 znałem), nawet jeśli miałbym jakieś wątpliwości po Pociągu Towarowym, to Knittel by je szybko rozwiał. Zaczęliśmy od ćwiczeń w przekazywaniu sobie dźwięku, siedzieliśmy w kółku i kiedy jedna osoba skończyła, następna miała zaczynać. Potem podobnie ale z dźwiękami nakładającymi się. Knittel komentował, sugerował. Później w graliśmy w dwóch grupach, gdzie jedna robiła hałas, a druga grała melodię, ale tak, że tylko jedna grupa grała, a druga musiała wyczuć, kiedy tamta kończy i wtedy wejść. Niestety nie zapamiętałem nazwiska twórcy filmów do których graliśmy, były to trzy obrazy, gdzie przekształcane były pojedyncze zdjęcia, które po kompletnej deformacji wracały do stanu wyjściowego. Jedna czwórka grała zgodnie z filmem, tzn miało się dziać coraz więcej, gdy zmiana obrazu była silniejsza. A druga (w której byłem) - odwrotnie. Knittel mówił, że chodziło o uzupełnienie obrazu o to, czego w nim nie ma. A trzecia improwizacja nie miała żadnego założenia, poza tym, że bazą był zapuszczony reggae'owy rytm, inni się do tego dokładali i wyszła gęsta motoryka. Na koniec jeszcze Knittel dyrygował nami przy użyciu kilku gestów z metody Lawrence'a D. Butcha Morrisa. To było w nawiązaniu do Ad Libitum, o które go zagadnąłem w przerwie. Potem opowiedział mi trochę o programie, ale nie wiem, czy mogę już zdradzać. Dobra (dla mnie) informacja jest taka, że nie tegoroczna edycja nie nałoży się z toruńskim Plateaux i Industrial Festivalem, bo będzie od 20 do 26 października.

W środę to samo miejsce i czas ten sam - Marek Chołoniewski i warsztaty o fotorezystorach, czyli czujnikach reagujących na światło. Chołoniewski wykorzystuje je do sterowania dźwiękiem (np. zamiast gałek w kontrolerach midi). Wszystko bardzo ciekawe, pokazywał rejestracje swoich akcji (dvd się zacinało ale on był nieugięty), miał czujniki ustawione i można było na nich grać. Tylko, że część warsztatowa była niewielka, tzn. każdy zainteresowany dowiedział się tego, co chciał, na pewno. Ale potem Chołoniewski opowiadał o programie MaWe, a w trzeciej godzinie przedstawiał kolejne edycje projektu GPS Trans, co już było lekkim przegięciem.

Na koniec dnia, o północy znów Wymiot Festiwalowy, trochę bez ochoty, ale skoro jest okazja zobaczyć Stroiciela Trzęsień Ziemi (tytuł pobudza wyobraźnię) braci Quay, to trzeba skorzystać. Na pewno się nie spóźniłem, a film wydawał się być już w toku, więc mam podejrzenia, że zaczęli puszczać go wcześniej - co byłoby całkiem idiotyczne. Poza tymi wszystkimi maszynkami, nastawianiem, to miałem wrażenie, że to powtórka z Instytutu. Zawiodłem się, ale wolę to zwalić na warunki projekcji, niż na twórców.

W czwartek tylko "Filmexperiments", czyli animacja niemiecka od 1909 do 39, wiadomo - elementarz: Eggeling, Ruttmann, Fischinger, Richter, ale szczerze to raczej wartość historyczna, niż jakieś realne przeżycia.

Chwilami podobnie z dziełami Emile'a Cohla. Ciekawe przemiany w Fantasmagoriach, rzewno-zabawne Sprawy sercowe, niemal-slapstickowy Akwizytor jest wytrwały. Dla mnie interesujący był motyw pojawiający się w Malarzu neo-impresjoniście: jednokolorowe obrazy, które przedstawiają złożone sceny (pierwszym, który stworzył coś takiego był Alphonse Allais, Cohl raczej na pewno znał te obrazy, tutaj trochę o Allaisie przy okazji 4'33'' Cage'a.)

W sobotę zaraz po śniadaniu poszedłem na przegląd filmów z festiwalu Aurora w Norwich. Sądząc z tego pokazu ("Unfamiliar Countries, Impossible Structures") i bazy filmów na stronie internetowej, to musi to być dobry festiwal. W zasadzie wszystkie obrazy były na poziomie (trochę niezbyt Kraina cieni i jednak za długie Exploration). Szczególnie podobał mi się Mercurius i Order-re-order, intensywne, abstrakcyjne, wciągające, czasem nadwyrężające zmysły. Fajny też Radar, z niepokojąco przerywanym dźwiękiem, zbierający urywki filmów, także pooddzielane, rozszczepione. Falsche Freunde mocno inspirowane Billem Morisonem. Po raz kolejny dobrze oglądało mi się Energie! - czuć to wysokie napięcie.

Wystawa Światowa, która odbyła się w Brukseli w 1958, to musiało być coś: premierę miał Poeme Electronique spółki Varese/Xenakis/Le Corbusier. Działo się zapewne wiele ciekawych rzeczy oprócz tego, a między innymi drugi Festiwal Filmu Eksperymentalnego. Przegląd filmów nagrodzonych tam, to była ostatnia rzecz, jaką widziałem na Animatorze. Na pewno niezły przyspieszony kurs filmu eksperymentalnego: Stan Brakhage, po dwakroć Shirley Clarke i Len Lye, Dwaj ludzie z szafą, Dom.
Dwa dziełka Roberta Breera pod rząd trochę mnie znudziły, po prostu po którejś minucie abstrakcyjnych kresek i plam, było mi już wszystko jedno. Podczas Bullfight Clarke (kobieta torreador, stąd pomysł Almodovara? aktorka nawet trochę podobna) pomyślałem o Mai Deren, dokładniej o Study on violence. No i zaraz było coś z dorobku tej pani, niestety film, który niezbyt lubię, nudzi mnie on nawet, The very eye of night. Z Kineformami Pawłowskiego i Somnambulikami Waśkowskiego miałem ten sam problem: z początku pomysły, technika była intrygująca (odpowiednio: farba rozpływająca się w wodzie i zabiegi ze światłem w szkłach czy może pryzmatach), ale nie wystarczyło tego na całość.

Brak komentarzy: