7/15/2008

Mój internecie

No już, już, będzie o muzyce, tak jak to być miało na tym blogu.

Od czasu do czasu odczuwam potrzebę zagłębienia się w odmęty netlabeli, nie tylko nadgonienia wydawnictw z tych sprawdzonych, ale też odkrycia nowych.

Jeśli chodzi o tą pierwszą kategorię, to Homophoni (o którym kiedyś pisałem na nowejmuzyce) jest dla mnie zdecydowanie najlepszym netlabelem. W dodatku w tym roku przyspieszyli tempo (7 miesięcy - 6 wydawnictw) bez obniżania poziomu. Koncentracja na Amerykanach jest widoczna, ale przedstawicieli innych nacji też się trochę znajdzie. Jest Xedh z kraju Basków, w bardzo ciekawym, brudnym utworze Armiarma. W ogóle Xedh (Miguel A. García) grał w tym roku w Gdańsku, zapewne było z pięć osób, ale dobrze, że ktoś (Audiotong) w ogóle wpadł na pomysł, żeby go sprowadzić. Bo sądzę, że o tym panu jeszcze kiedyś usłyszycie. Z Homophoni wypada też polecić argentyńsko-amerykański duet Gabriel Paiuk/Jason Kahn, czyli fortepian preparowany i syntezator analagowy. Jeśli macie miejsce na dysku, to zróbcie sobie przyjemność i ściągnijcie to (stąd) we flacu.

Kiedyś moim ulubionym netlabelem było Con-v, ale po Con-vpilation (edit: przypomniałem sobie, że omawiałem ją tutaj) trochę się pogorszyło. O tej wytwórni też pisałem, jeśli ktoś się styka z nią po raz pierwszy to powinien sięgnąć głębiej, bo znajdzie tam prawdziwe skarby (Pablo Reche, Sehnaoui/Sehnaoui/Rodrigues, Russell+Sakada, Cheapmachines).
A z nowszych rzeczy to Michael Trommer.

Kolejny label, o którym pisałem i kolejny, który miał według mnie nieco słabszy okres. A po świetnym początku - składance (Dave Phillips, Violet, Jasenka, Matsutake), potem zbiorowi występów Drumma, Rylan i Joe Colley'a, to dało się silnie odczuć (cenne było to, że wychodzili poza zbiór typowych artystów netlabelowych [nieraz bardzo - Alva Noto sieciowo!?], ciągle to robią, ale w katalogu można spotkać też wszędzie obecne nazwiska). Dwie składanki hołdujące: Xenakisowi (wstyd, ale nie słuchałem) i Tarkowskiemu (dopiero ściągam). A, Tunguska 833-45 (czyli Kevina M. Krebsa) dobre, gęste, zaszumione, może niektóre pomysły na rytmy (ich prostota, wykładanie kawy na ławę) budzą moje wątpliwości.

Niezupełnie odkrycie, bo wiedziałem o istnieniu Crónicastera, ale pierwszą rzeczą jaką ściągnąłem jest live Pure'a z tegorocznego Club Transmediale. Musiałbym dobrze poszperać w pamięci, żeby być pewnym, ale może jest to pierwszy przypadek, gdy słucham oficjalnie wydanego nagrania z koncertu, na którym byłem obecny. Przypominam sobie, jak leżałem na pufie i zapadałem się w nawarstwiające się dźwięki, które choć nieostre nie ześlizgiwały się po prostu po uszach, a jakoś w nie wkleszczały (bezboleśnie). Pamiętam jak przyjemnie mi było gdy znalazłem się w strefie między świadomym odbiorem rzeczy(wistości) a snem.

Na dawnym, linkowanym wyżej blogu wpisy dotyczące netlabeli tytułowane były "Nie wszystko co w sieci, to śmieci" i tutaj w przyszłości będę używał tej metki.

Brak komentarzy: