Tym razem nie będę utyskiwać na to,
że koncert się spóźnił, gdyż ja również, więc bardziej bym
się martwił, gdyby zaczął się wcześniej.
Klub pełen ludzi, taki widok cieszy,
ale może w którymś momencie należało przerwać dopływ
publiczności? Podczas pierwszego setu było naprawdę trudno się
poruszać, stałem w ścisku, w przerwie trochę się zluzowało.
Być może taką frekwencję należy
przypisać magii nazwiska Trzaski, może niewygórowanej cenie
biletów, a może temu, że koncert należał do programu Festiwalu
Dialogu Czterech Kultur. To krzepiące, że pierwszemu spotkaniu
Franza Hautzingera z triem Trzaska / Friis
Nielsen / Jørgensen
chciało przysłuchiwać się tyle osób. Część postanowiła
oczywiście pogadać ze znajomymi, ci jednak w większości ulokowali
się w pobliżu baru. Równie niewielką część stanowiły osoby,
które w przerwie opuściły lokal. W przelocie słyszałem głosy w
rodzaju „myślałem, że to będzie coś bardziej swingującego”.
I chociaż faktycznie swingu w tym nie
było, to muzyka kipiała energią. Przede wszystkim nie stało się
to, czego po cichu się obawiałem – zaproszenie Hautzingera nie
służyło tylko ubarwieniu gry tria, dołączeniu kolejnego elementu
do ich muzyki. Świetnym przykładem był pierwszy kawałek w drugim
secie, jako pojedynczy utwór chyba najlepszy fragment koncertu.
Zaczęło się od zjazdu, głośnego grania masą całej czwórki,
jak gdyby muzycy podjęli wątek urwany przed przerwą. Dźwięki
wyszły na prostą, już zdawało się, że trio będzie grało
swoje, a trębacz po chwili spokojnie wszedł z niskimi szurami,
jakby fragmentami dronów, które dozował, jakby chciał zakłócić
pracę sprawnie kręcących się trybików. Udało mu się, Jørgensen
zaczyna delikatnie akcentować na 4/4, kawałki szumów punktuje bas,
gra Trzaski nie staje się mniej energetyczna, ale zostaje wchłonięta
przez inne dźwięki, perkusja zarzuca punkowym wręcz patentem –
genialnie.
Na ten koncert wybrałem się ze
względu na Hautzingera i wyszedłem zachwycony. Może gdybym widział
go po raz czwarty w tym roku (tak, jak w przypadku Trzaski) nie
odebrałbym go aż tak pozytywnie. Ale słyszałem go na żywo
dopiero drugi raz i to, co robił wywarło na mnie olbrzymie
wrażenie. Cały arsenał szumów, odprysków, stukotów (wpadających
w małe układy rytmiczne), szurnięć, do tego dochodzi ich
nasycenie, co w połączeniu z suchością brzmienia daje niesamowity
efekt. Po Austriaku widać opanowanie, precyzję, absolutną
kontrolę, która nie przeszkadza jego kreatywności, nawet gdy gra
spokojniej, warkot bądź ryk silnika cały czas wyglądają zza
rogu. I jeszcze kilka dodatkowych zagrywek, takich jak coś w rodzaju
małpiego łałała, które można usłyszeć w zoo, z nałożonym
reverbem oraz momenty niczym śpiew gardłowy. Hautzinger grał też
„normalne” dźwięki i robił to z równym oddaniem. Może nie
najlepszym pomysłem były unisona z Trzaską, gdyż ciekawiej było
gdy oba instrumenty się sobie przeciwstawiały, ale tych pierwszych
było znacznie mniej niż drugich.
Raper Elemer prosił kiedyś bodajże o
„trochę funku bez kantów”, ten kwartet pewnie by go nie
zadowolił. Muzycy w tych mniej wymyślnych, co nie znaczy –
gorszych, momentach łapali połamaną, wykręconą pulsację, która
miała coś funkowego. Jakieś odległe, mgliste skojarzenia z
popsutymi, rozpadającymi się rytmami z „Con Gas” Baaba. Bardzo
podobało mi się też, że nachodzenie brzmień instrumentów na
siebie nie było wynikiem zabawy w udawanie kogo innego, tylko
wychodziło naturalnie. Miejscowe uderzenia powietrza z trąbki
często zachodziły na grę basu, tak że miałem problem z
powiedzeniem, kto jest odpowiedzialny za jaki dźwięk. Zwłaszcza
gdy Friis Nielsen rezygnował z ustawicznych jazd w górę i w dół
swego basu. Równie ciekawe było przenikanie się perkusji z trąbką,
oprócz oczywistych zagrywek szumowych (np. pocieranie talerzy),
wspominane mikro-rytmy idealnie mieściły się pomiędzy dźwiękami
perkusji.
Kwartet zagrał osiem utworów plus
bis, czytałem, że podstawą do improwizacji były kompozycje
muzyków, na scenie obchodzili się oni bez nut. Pełniący rolę
zapowiadacza Trzaska nie dał żadnych informacji, poza
przedstawieniem zespołu, więc trudno powiedzieć, jak to wygląda z
tym bazowym materiałem. Mniejsza o to, najważniejsze, że czterech
świetnych muzyków spotkało się, grali ze sobą z uszami szeroko
otwartymi i stworzyli kawał interesującej muzyki. Mam nadzieję, że
na jednym koncercie się nie skończy.
[relacja pierwotnie opublikowana na emd.pl/wiki]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz