- Czy wizualizujesz sobie muzykę? Kiedy słuchasz albo gdy tworzysz?
M: Z tym jest bardzo różnie. Kiedy nagrywałem pierwszą solową płytę, początkowo ją nazwałem „Sea”, ale cały czas przed oczami miałem jakieś uliczki, jakieś parki nocą, więc zmieniłem tytuł i poddałem się obrazowi. Przy drugiej płycie [„Journey through the city or six strange signs in molnar's diary” – przyp. PT] starałem się już to wykorzystać, miałem swobodę kształtowania tego miasta w mojej wyobraźni, to taka najbardziej filmowa z moich płyt, jak mi się wydaje. Potem był „Most” [solowy 3” krążek Mirta z 2004] i „Legionowo” Brasil, płyty tworzone pod wpływem realnych obrazów niemniej działające jak jakieś nierzeczywiste zwierciadło. Z Brasil nagraliśmy płytę, która pozwoliła nam zamienić, nudne szare miasto w coś rodzaju Twin Peaks. Realny obraz z początku zyskiwał surrealną otoczkę.„Oh! You are so naive!” nagrywałem w sumie trzy lata, z dużymi przerwami, impulsem był obraz jakiegoś robotnika, który wraca po pracy i siada przed telewizorem, w jego życiu jest tylko telewizor i upokarzająca praca, coś zbliżonego do sytuacji z utworu „Boxman” z płyty „You” Tuxedomoon. Na tej podstawie powstał utwór „Servis charge” i tekst do niego, to mnie popchnęło w stronę różnych socjalistycznych utopii etc. Dalsze tworzenie nie zawsze wiązało się z jakimiś konkretnymi wizjami, ale później trafiłem na jakiś fragment wywiadu z Castro i to brzmiało jak fragment jakiegoś wiersza, tak jakby Castro był jakimś mędrcem pod oliwnym drzewem, parę zdań, wyrwane z kontekstu, mówiące o tym, że El Comendante jest zmęczony i wolałby porozmawiać następnego dnia, oderwane od rzeczywistości, wywołały jakiś obraz i były kolejnym impulsem do kształtowania utworów, które już istniały i do tej pory z niczym mi się nie kojarzyły. Z wizualizowaniem bywa różnie. Zawsze z Brasil chcieliśmy nagrać muzykę do jakiegoś filmu albo przedstawienia. Często rysując myślę o muzyce, która mogłaby z tym korespondować, trudniej wywołać mi pod wpływem muzyki jakieś obrazy, które bym mógł stworzyć. Może to przez to, że moje rysunki są o wiele mniej abstrakcyjne od muzyki, w której tworzeniu biorę udział.
- W takim razie, w jaki sposób rysunki na okładki i wkładki do płyt są związane z dźwiękami na nich zawartymi? Czy robisz lub planujesz muzykę do komiksu, nad którym obecnie pracujesz?
M :Rysunki na okładkach... właściwie przy każdej płycie to inna historia. Zazwyczaj jakoś się wiążą z płytą ale staram się by dodawały coś do obrazu całości a nie były jedynie ilustracją tego co na płycie. Przy „Wander till spring” [płyta Brasil z 2002 roku, wznowiona w 2006] ilustracje w sumie w dość prosty sposób korespondują z tęsknotą za tym co odległe, za Hy Brasil, to była płyta o naszej tęsknocie za innym światem. Większość ilustracji, z tego co pamiętam, powstała równolegle do muzyki ale niekoniecznie z założeniem że trafi na okładkę. „The band plays on...” [„The band plays on, the dunes move on (caught me with your eyes closed)” – album Brasil z 2004] to chyba nasze najbardziej surrealistyczne dokonanie, a okładka jest zlepkiem różnych szkiców, zresztą podobnie jak w przypadku moich pierwszych solowych płyt, to łączyło się bardziej intuicyjnie niż na podstawie jakiś konkretnych przemyśleń. „Most” to była już trochę inna historia bo cała okładka powstała do skończonej płyty i przedstawiała konkretne miejsce. Przy „Legionowie” do każdego utworu jest ilustracja, nawiązująca do tekstu, konkretnych miejsc... sam przód jest żartem, myślę, że ci, którzy widzieli pewne zdjęcie Throbbing Gristle (wewnątrz okładki do kasetowego wydania „D.o.a. The Third and Final Report” - stoją tam na tle takiego płotu i nad nimi jest tablica ogłoszeniowa), wiedzą o co chodzi. Kiedy myślę o okresie kiedy fascynował nas industrial, z którym tak chętnie bywamy łączeni, widzę to zdjęcie z okładki jednej z dwóch industrialnych kaset, które wtedy słyszeliśmy. Druga to „2x45” Cabaret Voltaire. „Legionowo” to w końcu koncepcyjnie bardzo industrialna płyta.
Okładka “Oh! You are so naive!” to był kompletny przypadek, tak się złożyło że miałem na jej zrobienie godzinę.
Zastanawiałem się nad muzyką do komiksu nad którym pracuję, ale zważywszy że na razie nie mam jeszcze skończonego komiksu i absolutnie nie wiem, co się z nim stanie, jeśli go w ogóle skończę, trudno mi powiedzieć coś więcej, przyzwyczaiłem się, że plany w moim przypadku nigdy się nie sprawdzają.
- O czym jest ten komiks? Czy rysując go masz rozpisany scenariusz, czy fabuła powstaje w inny sposób?
M :Wszystko jest wyimprowizowane, podobnie jak muzyka, którą tworzę. W sumie do narysowania komiksu zabierałem się kilka lat, ale osoby, które miały napisać scenariusz nie robiły tego, a ja jakoś nie byłem w stanie stworzyć, przynajmniej w głowie, jakiegoś ciągu łączących się zdarzeń. Zaczynałem rysować i się zacinałem. Kilka miesięcy temu stwierdziłem, że muszę to zrobić i zacząłem znowu, starając się wykorzystywać jakieś drobne pomysły, które mi każdego dnia przychodziły do głowy, by podtrzymać fabułę. Jedynym nadrzędnym celem jest dobrnąć do 60 stron. Potem nie wiem, może skończę, może będę rysował do 100. O czym jest komiks? W sumie o niczym, o przenikaniu się realnego świata i jakiegoś nierealnego wymiaru. Główny bohater, jest dosyć zblazowany, zagadka bardziej rozwiązuje się sama, narzucając mu jednocześnie. Nie wiem, czym to się skończy. Nie wiem, czy w ogóle się skończy. Zresztą pewnie nie będzie wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Całość roboczo nazwałem „Ryba” ale nie jestem nawet w stanie uzasadnić wybranego tytułu.
- Gdy wspomniałeś wcześniej o graniu do filmów, przyszły mi do głowy tak różne obrazy jak "Dive Bar Blues", "Eureka", coś z dorobku Tarkowskiego albo "Hazard, bogowie i LSD", mój brat dorzucił "Brzdąca". A może mógłby to być "Zeszłego roku w Marienbadzie", który
wymieniasz jako swój ulubiony film?
M :"Zeszłego roku w Marienbadzie"... nie wiem czy byłbym w stanie, cały czas mam w głowie muzykę z tego filmu, ale do "Rublowa" Tarkowskiego... to są po prostu takie filmy, które wywarły na mnie duże piętno, jest jeszcze "Aguirre", "Nosferatu" Herzoga. U Herzoga jest niesamowita muzyka Popol Vuh, soundtracki z tych dwóch filmów to chyba jedne z najdoskonalszych dokonań tego zespołu. Chciałbym by moja muzyka miała coś ze sceny, w której tratwa Aguirre płynie i słychać tę pulsującą muzykę, taki podskórny niepokój.
To wszystko jest jednak trochę ślepą uliczką, bo oczywiście wolałbym stworzyć muzykę do czegoś nowego. Nie stawać w cieniu takich monumentów, chociaż obecnie chyba nie jest możliwe tworzenie w oderwaniu od tego co stało się wcześniej, bez bagażu cudzego doświadczenia.
- Jeszcze a propos filmu - zajmowałeś się masteringiem "Persony" grupy Noisegarden. Masterowanie czyjegoś materiału - to chyba nowe doświadczenie dla Ciebie? Opowiedz coś o tym, no i może przy okazji o płycie jako takiej?
M: Zgłosił się do mnie Michał z Noisegarden z prośbą o to, a mnie było głupio odmówić, bo zawsze przypominam sobie, jak miałem trochę mniej bagażu doświadczeń. Miałem wątpliwości bo nie jestem jakimś specem od masteringu ale usiedliśmy razem trochę pokręciliśmy gałkami i mam nadzieję, że koledzy są zadowoleni. O samą płytę pewnie powinieneś zapytać ich. Ja byłem mile zaskoczony jak usłyszałem ich materiał, spodziewałem się czegoś bardziej noiseowego, a to mnie trochę już męczy, bo są setki takich produkcji i większość jest najzwyczajniej niestrawna. Tutaj natomiast usłyszałem dość minimalistyczne improwizacje ze strzępami rytmów, naprawdę miłe zaskoczenie.
- Pojawiają się u Ciebie często nagrania terenowe. Chciałem zapytać o Twoje podejście do tego rodzaju dźwięków generalnie, jak i o to, na jakich zasadach, w jaki sposób i w jakich celach Ty używasz ich w swojej twórczości.
M: Od początku mnie w jakiś sposób ciągnie do tego typu nagrań, już w podstawówce jak usłyszałem „Atom heart mother” Pink Floyd byłem powalony tymi wplecionymi nagraniami, nie robiły na mnie wrażenia solówki etc. tylko właśnie tego typu momenty. Kiedy sami zaczęliśmy grać szybko i bardzo intuicyjnie zaczęliśmy szukać sposobu by wpleść w nasze nagrania całą sferę „pozamuzyczną”, począwszy od wykorzystania złomu, preparacje ze starym adapterem, a skończywszy na wykorzystywaniu nagrań terenowych. Najbardziej rozbudowanym projektem był „Most”. Początkowo miałem zamiar stworzyć płytę z piosenkami, w których field recording zastąpi instrumenty. Nie zależało mi na stworzeniu jakiś tekstur, plam i dodaniu wokalu. Miał być jakiś rytm, bas, melodia, miało to być zrobione według takich tradycyjnych reguł. Kiedy zacząłem pracę wyszło inaczej, niemniej powstała płyta praktycznie w całości nagrana z field recordingów ale absolutnie nie piosenkowa. Płyta, która jednocześnie opowiadała o materiale, z którego była stworzona. Dograłem tam jedynie klarnet na końcu drugiego utworu, wrzuciłem field recording nagrany w domu miejscowego recydywisty, często bywającego na moście i loop z akordeonu. Trudno mi mówić o celu, chcę po prostu nagrywać coś co będzie ciekawe. Lubię takie quasi reportażowe podejście, w którym przenika się rzeczywistość i elementy fantastyczne. Rozwinięciem tej formuły było „Legionowo” płyta, na której to, co byliśmy w stanie nagrać chodząc po mieście wskazało nam jak ma ona wyglądać, jaka będzie historia którą opowiemy. Początkowo materiał też był budowany głównie z field recordingów, dobrym przykładem tego jak miało wyglądać „Legionowo” jest utwór ze składanki „ERG” [„ERG: Nefryt vs. Malachit” z 2005], w którym fieldrecordingi są wymieszane z nagraniami jakiś improwizacji i totalnie poszatkowane. Zanim stało się jasne, że nie będzie nowej płyty One Inch Of Shadow, przygotowani byliśmy do wydania jako Brasil pewnego projektu, który był oparty o nagrania zrobione nad Wisłą. Podczas nagrywania „The band plays on...” często wystawialiśmy po prostu mikrofon na taras, na dach i graliśmy do tego, co słyszeliśmy. Nie wiem może to takie soniczne horror vacui.
Nasze nagrania często są nagrywane na setkę, potem coś jeszcze dogrywamy, ale zrąb jest już gotowy. Dodając taki field recording z czasu i miejsca nagrania, dodajemy do nagrania element, który istniał i na który jakoś podświadomie reagowaliśmy. Te nagrania są jakimś ukłonem w stronę czasu i przestrzeni, która kształtuje nas i naszą muzykę. Nie chodzi o jakąś głęboką filozofię, to jest intuicyjne i przychodzi kiedy zaczynam analizować to co robię. Pozwala też dostrzec coś magicznego w świecie, który nas otacza.
- Na koniec chciałem zapytać oczywiście o najbliższe plany: możemy się
spodziewać jakiś płyt? koncertów? jeszcze czegoś?
M : Myślę, że można się spodziewać kilku koncertów, podczas których będę również grał solo, w planach jak na razie jest Warszawa, Łódź, Lublin, Międzybórz, Poznań i Kraków. Pracujemy nad nową płytą Brasil, są pomysły na jakieś kolaboracje, powoli zabieram się również do kolejnej solowej płyty. Mam nadzieję że uda mi się wznowić "Most" na winylu albo w ostateczności na cd. W sumie nic pewnego.
8/31/2017
Dźwięki obrazów/obrazy dźwięków – rozmowa z Mirtem
[wywiad z 2007, pierwotnie opublikowany na nowamuzyka.pl]
napisał
Piotr Tkacz
o
17:32
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz