8/09/2017

Bertrand Gauguet / Franz Hautzinger / Thomas Lehn - Close Up

Uważni czytelnicy Diapazonu być może kojarzą trębacza Franza Hautzingera z recenzowanych tutaj kiedyś albumów: solowego "Gomberg II" albo duetów z Manon-Liu Winter czy Mazenem Kerbajem. Na niedawno wydanym przez Monotype krążku otrzymujemy trzy długie fragmenty zarejestrowane podczas dwóch jego spotkań z Thomasem Lehnem i Bertrandem Gauguetem w styczniu 2007 i lutym 2008. 


Lehn, grający na syntezatorze analogowym, przez liczne projekty i nagrania dał się poznać słuchaczom muzyki improwizowanej. Przy parze swoich towarzyszy Gauguet, francuski saksofonista (sopran i alt), jawi się jako postać cokolwiek tajemnicza "Close Up" to dopiero drugi album z udziałem tego instrumentalisty, koncertowo aktywnego od dziesięciu lat. Często występuje m.in. z Frédériciem Blondy'm, Pascalem Battusem, Martine Altenburger i Michelem Donedą. To ostatnie nazwisko może być pewnym znakiem orientacyjnym, bo choć nie ma mowy o kopiowaniu, to Gauguet prezentuje podobne podejście do saksofonu.
Słuchanie tych utworów (opisanych jako skomponowane przez całą trójkę) jest trochę jak wizyta w wesołym miasteczku. Dlatego też, żeby doświadczyć wszystkiego, co mają do zaoferowania, należy dać się im ponieść, rzucić w wir, a nie narzekać, że ojej, jak wysoko, że ach, za szybko. Być może zawroty głowy i przyspieszone bicie serca, ale także wiele zadziwiających dźwięków w ekscytujących zestawieniach będzie danych tym, którzy posłuchają tego albumu. Że park rozrywki, do którego wchodzimy jest raczej nietypowy przekonujemy się już zaraz w pierwszych minutach. Być może został on wybudowany na pozostałościach fabryki, bo równolegle do rollercoastera biegnie taśma montażowa. Produkcja, jaka na niej się odbywa nie spełnia żadnych norm, a jej efekty kwestionują użyteczność i niepokoją wyglądem. Oto bowiem metaliczna konstrukcja złożona z wielu wchodzących w siebie, poskręcanych rur, które w kilku miejscach mają wibrujące silniczki, tak że całość drga, a elementy coraz silniej zagnieżdżają się w sobie.

Ta muzyka jest bardzo giętka i gęsta, sprężysta i zawiesista, najbardziej w pierwszej odsłonie. Po niej druga może nawet jawić się jako pewnego rodzaju wytchnienie, choć masywne drony przy początku sugerują, że raczej złowroga atmosfera zostanie utrzymana. Ta część podczas trwania również okazuje się ruchliwa, ale na swój sposób, nadal mechaniczny, ale z udziałem czegoś organicznego. Może dobrą analogią byłoby rozcieranie przypraw w moździerzu. Natomiast ostatnia partia, zajmująca prawie połowę płyty, to mozolne, pracochłonne i powolne odwierty, pojawiająca się późno trąbka z pogłosem zdaje się sugerować, że pokłady jakiś bogactw naturalnych zostały osiągnięte. Ten utwór zaskakuje też wyraźnie rytmicznymi fragmentami (lepiej zamaskowane pojawiały się też w pierwszym), trudno tu mówić o bitach, ale zastanawiałem się, czy trio nie przymierza się do coverowania Plastikmana, a nieco dalej, czy mogli inspirować się COHem.
Lekko nie będzie, ale warto, bo to jedna z najlepszych tegorocznych płyt.

[recenzja opublikowana pierwotnie na diapazon.pl]

Brak komentarzy: