9/23/2009

Warszawska Jesień 2009: łuki napięte, ptaki mechaniczne

Sobotni koncert w Studiu im. Witolda Lutosławskiego - tłumy, udaje nam się znaleźć miejsce w ostatnim, dostawionym rzędzie.

Zaczyna Aperghis z Tetter-Totter. Podczas słuchania miałem wrażenie, że coś mi umyka, że jest za dużo i nie mogę objąć. Czułem, że utwór mógłby mi się podobać, były tam fajne przebiegi sił, napięcia idące po łukach. Zwłaszcza przyjemna rozłożystość dźwięków między fortepianami po bokach sceny, oprócz tego też w parach perkusiści i fleciści. Niektóre wyraźniejsze rytmicznie momenty kojarzyły się z Gobertem (bo znów fortepian i wibrafon). No i ochładzająco-świszczący delikatny początek fletów i smyczków.

Potem kompozycja, która wywołała rozmaite reakcje - Ciemnowłosa dziewczyna w czarnym sportowym samochodzie Aleksandra Nowaka. Ja sam nie jestem na 100% przekonany, ale było to coś innego, świeżego, choć nie dla samej inności złożonego. Znów być może moje pozytywne odczucia podpiera nota kompozytora, ale na pewno też dźwięki były warte uwagi. A na pewno to niesamowite brzmienie z klarnetu kontrabasowego, niemal jak syntezator analogowy. Potem element, z którym często mam problem - perkusja, tutaj ostrożnie, ale też bez owijania w bawełnę - tempo stricte trip-hopowe. Może miał to być pastisz Portishead? Wyszło dobrze, w ogóle działało to jako całość, było spójne. Perkusja odchodzi, unoszą się w powietrzu dźwięki smyczkowanych powolnie wiolonczeli i kontrabasu (lekko szurająco), czasem talerzy (eterycznie) i znów ten zadziwiający klarnet.

Kolejny Aperghis - Contretemps. Znów jakieś próby znalezienie równowagi, ścieranie się sił. Może tym razem wokalu i instrumentów? Z początku dęte jakby trochę wodewilowo, głos między odcinkami muzyki, potem z nią i również naśladowany (przez smyczki, akordeon). Dobrze że wokal tak nienarzucający się, bo zwykle bywa gorzej, ale czegoś mi zabrakło w związku z czym utwór się dłużył. Ładne patyczkowe perkusyjne na koniec.

Na zakończenie - Bird Concerto with Pianosong Jonathana Harvey'a. Nawet pomijając przewidywalnie ciężkie do zniesienia i tandetne ptasie odgłosy, było źle. Straszny misz-masz, fortepian najpierw naiwny, banalny, z tej radości przechodzimy w mroczniejsze rejony, elektroniczny dron obudowuje instrumenty. Potem już czuć, że utwór wygląda zakończenia. A ptaszki były czasem zwielokrotniane, przyspieszane, czasami brzydko obniżane do dźwięków kojarzących się z fokami.

Brak komentarzy: