9/24/2009

Warszawska Jesień 2009: impulsy punktowe

Legenda, oto on - we własnej osobie, siedziałem półtora metra od niego, gdy zza konsolety kontrolował przepływ dźwięków przed 52 głośniki. Pierre Henry stworzył orkiestrę z tych urządzeń, duża ich część stała na scenie, były podzielone na grupy - tak jak instrumenty w zespole. Henry podczas koncertu zerkał w ich stronę niczym dyrygent na muzyków, a raz nawet wskazał coś palcem.

Pewnie oczekiwałem zbyt wiele, ale po zakończeniu stwierdziłem, że było "tylko" dobrze.
Najpierw usłyszeliśmy dwa trzyczęściowe utwory o podobnym czasie trwania (17 i 19 minut). Grande Toccata była bardziej rytmiczna i dość wyraźnie narastała na finał. Capriccio ou une partie de boules (zamówienie WJ) rytmiczne było tylko miejscami w ostatniej części: najpierw puls w tle, a potem krótsze i szybsze uderzenia. Dużo metalicznego klekotu jakby przedmiotów położonych na strunach fortepianu. W ogóle utwór miał się składać (wedle opisu jaki rozdawano przy wejściu) tylko z dźwięków z tego instrumentu, ale wielokrotnie było też słychać wyraźnie flety. W ogóle dziwna sprawa z tym opisem, w którym Henry stwierdza, że "utwór ten poświęcony jest muzyce francuskich impresjonistów." A w nocie na stronie internetowej, że "to etiuda konkretna napisana w hołdzie Igorowi Strawińskiemu i wszystkim jego capricciom oraz innym ragtime'om..." i potem jeszcze o "harmonii według Messiaena". To jak - wszystko naraz?
Na koniec siedmioczęściowa, trwająca ponad 35 minut Histoire naturelle, ou les roues de la terre. Na rozpisce kompozytora było inaczej niż w tej na stronie: po części Danse de migrations utwór zamykała Etude aux Insects. Ten "akt fizjologiczny bezpośrednich dźwięków" był bardzo gęsty, ruchliwy, wypełniony, był flet, laserowe wystrzały, burza, wiatr z dzwoneczkami (przetworzone dzwony, które pojawiły się wcześniej), owady oczywiście, pociąg (hommage dla Schaeffera?), helikopter, który powrócił z trochę kuriozalnymi odgłosami bombardowania, a całość przykrył deszcze brzmiący nierzeczywiście. Elektroniczność dźwięków nie kuła w uszy, ale też nie była to rewelacja, choć czasem ogrom kompozycji robił wrażenie.
Na bis 5-minutowe Tokyo 2002 - oparte na rytmie, też inspirowane grą w boule i piłką nożną.
Doroto Szwarcman, która podczas tego się kiwała, opisała koncert tutaj.

[będą zdjęcia]

Brak komentarzy: