9/05/2009

tauron Festiwal Nowa Muzyka 2009

Czy to koniec uszlachetniającego cierpienia znanego jako zbyt wiele koncertów jednego dnia? O nie! Wsiadając w Ostrawie do pociągu, trafiłem do przedziału trójki Czechów, którzy jechali na festiwal do Katowic. Mimo, że było strasznie gorąco, podróż upłynęła więc w miłej atmosferze.
Na sam początek wtopa - spóźnienie na Pivota (podobno dobrze, choć atmosfera taka sobie). Ciekawe czemu jedna z gwiazd piątku (wymienieni większą, kolorową czcionką w wizualach) grała na samym początku? Spokojnie mogłaby ich miejsce zająć Speech Debelle, która była zdecydowanie nie *kulit*.
No ale, się lubi, co się ma, czyli Ital Teka. Mało go słyszałem, ale dużo o nim i miałem nadzieję, częściowo tylko zawiedzione. Generalnie jego granie przebiegało fazami: mrocznie, bardziej w modelu dubstepowym, bardziej pływająco, w dub-technowym.
Powrót do małego namiotu po wytrzymanej Debelle na dużej scenie, tutaj King Cannibal i hm, hm, mieszane uczucia. Z początku nawet dobrze, chociaż brzmi trochę jak Ambush Records plus-minus 100 lat temu, jakieś cyber-dancehalle, wpada w 4/4 i robi mi się dziwnie. To znaczy - to załatwe, no i trzepie, wszyscy skaczą. Lepiej zrobiło się jak zmiksował Jokera z "Sandsnake" Cluekida i Skreama (publiczność chyba kojarzyła Jokera - fajnie). Potem gdzieś może 2562, na pewno Martyn, sample z "50,000 Watts". Dobrze, ale momentami za gęsto, zbyt wypełnione, agresywne brzmienie (ale przy tym - słabe doły), miałem wrażenie, że próbuje być bardziej papieski od The Buga.
Dan Le Sac i Scroobius Pip - dobry show, rekwizyty, przebieranki, zagadywanie do publiczności. Muzycznie to, oprócz fajnego flow, ciekawe rzeczy się w bitach działy.
Oszczędzałem siły na The Buga, ale okazało się, że nie było potrzeby. Najpierw przyjemne zaskoczenie, bo jednak może lepsze doły wycisnąć z tych głośników. Ale "Angry" na początek wywołało taki sam absmak, jak na starcie London Zoo. Pamiętam, z jakimi nadziejami przystępowałem do słuchania tego albumu, a gdy wszedł bit pierwszego kawałka, pomyślałem sobie: aha, a więc w to teraz Martin gra. On mógłby zrobić tyle, a akurat zechciał zrobić tak. Więc jestem jedną z tych osób, dla których The Bug nie zaczyna się od London Zoo i dlatego nie uszczęśliwiało mnie to dubstepowe wydanie z rewindami i wokalistą (Flowdan). W ogóle, co to były za sieka z wysokimi częstotliwościami na początku? I nie, nie chodzi o jeden moment pisku, ale o ogólne kaszanienie się. Wokal raz za głośno, raz za cicho. Potem gdzieś jakieś hity z w/w płyty, "Konfusion". Oczywiście podobały mi się te momenty strumieni chaosu przypominające o Techno Animal czy Ice - ale to za mało i jak kwiatek do kożucha na mleku. Chyba wyszedłem przed końcem, kątem ucha jeszcze w przelocie Ebony Bones - ...
A jeśli chodzi o cały wieczór, to dobrze spisał się vidżej na małej scenie, 99% to abstrakcje, ciekawie zrobione.

Dzień drugi: między młotem Oszibaracka i kowadłem Minoo, chwytam się brzytwy tego drugiego. Eklektyczne, więcej downtempowych, trochę szybszych mroków, jakaś trąbka rozmazana. Zerknąć czy *FlyLo* albo *HudMo* nie przywieźli tiszertów na sprzedaż i przekonać się, że Oszibarack wciąż i z zapałem jest marny.
C.H. District - jakieś problemy sprzętowe? Nie mogą długo zacząć, aż w końcu - jest okej, choć brzmienia i struktury już tysiąc razy słyszane gdzie indziej.
Miłe zaskoczenie: Planningtorock, nic o niej nie wiedziałem, dobrze mieć takie zaskoczenia. Jeden z niewielu nie-za-głośnych koncertów na festiwalu. Pomysł, który wykorzystuje Tony Conrad - rzucania cienia na ekran, choć ona tylko na początku, wizualizacje całkiem okej. Poza tym prezencja, energia, może na płycie by mi się tak nie podobało, wydaje mi się, że dobrze ją zobaczyć na żywo. Wokal kojarzył mi się czasami z Annie Lennox ("Sweet dreams"?), innym razem z Shirley Bassey ("Spinning wheel"?), muzycznie trochę Homelife, ale tutaj więcej bazowania na wyrazistym rytmie.
Podobno Jon Hopkins na płytach zamieszcza ambienty i *wszyscy* byli zaskoczeni tym, co zagrał w Katowicach. Ja nie, bo po pierwsze słyszałem go już w Berlinie, a po drugie: nie znam jego płyt. Na CTM podobało mi się chyba bardziej, jeszcze były fajne wizuale. W zasadzie mógłbym o muzyce napisać to samo, co wtedy, na FNM może mniej halfstepów. Jeden kawałek przywiódł mi na myśl "Stop the Rock" Apollo 440, inny trochę jak "Movin snares" Skreama. Przyjemnie było obserwować na ekranach, jak Hopkins gra na maszynkach niczym na "prawdziwych" instrumentach, z wypracowanymi ruchami, pełnymi gestami. Ale przede wszystkim: miał świetny pomysł, żeby przywieźć własnego dźwiękowca. Najlepszy brzmieniowo koncert (obok Lotusa) na festiwalu, selektywnie, ale jak trzeba było to olbrzymie ściany też.
Parafrazując: Tim Exile i Jon Hopkins mylą mi się - od czasu jak właśnie tego samego wieczora występowali na CTM (należą do jednej agencji koncertowej), widziałem jednego z nich i nie mogłem zapamiętać, którego. No ale teraz już zapamiętam: Exile wydał mi się muzycznie zbyt podobny do Hopkinsa, a te wokale szybko przestały być zabawne.
Fever Ray: drewniane brzmienie, przebasowane, brzydki wokal i zbyt wypchnięty. Wizualnie - ładnie, lasery w mgłę, stare lampy na scenie, muzycy przebrani (ale średnio było widać). Zrezygnowałem przed końcem, żeby iść już wyczekiwać...
Flying Lotusa, który trochę soundcheckował i posyłał uśmiechy. Było "GNG BNG", "Tea leaf dancers", kosmos, który się otworzył po tym takim swingowym kawałku - och, och. Szkoda, że potem poszedł w miksowanie cudzych rzeczy (czy nie tylko?), ale Radiohead z Martynem było fajne.
Hudsona Mohawke'a tylko kilka minut, dobrze się zapowiadał.

Niedziela: nie będzie Dana Deacona, wielka szkoda, bo wszelkie znaki na papierze i w internecie mówiły, że spodobałby mi się. Organizatorzy mieli chyba wystarczająco dużo czasu, żeby sprowadzić jakąś gwiazdkę w zastępstwie, dajmy na to z Berlina, ale zamiast tego postanowili porozciągać line-up i nieco opóźniać wszystkie koncerty. I zero wyjaśnienia - słabo!
Pogodno odpuszczone, Kamp!u może bym nawet chciał posłuchać, ale kurzawa w namiocie mnie zniechęciła.
Jacaszek - sam jestem zaskoczony, ale nawet okej, nie miałem dysonansu, że to muzyka "nie-festiwalowa", może dlatego, że publiczność podeszła do dźwięków z szacunkiem i nie gadała.
Trochę byłem ciekawe Onry, ale w sumie - tak sobie, monotonnie, bity jak wyciągnięte z kosza Lotusa, może zbyt się nastawiłem na wietnamskie motywy, których nie wysłyszałem.
Czemu Mum postanowił zostać zespołem rockowym pozostanie dla mnie zagadką. Nigdy za nimi nie przepadałem więc dramatu nie było, gdy zrezygnowałem w połowie. O.S.T.R. też odpuszczony.
Liczyłem na podróż sentymentalną z Rootsem Manuvą, ale kraj lat młodzieńczych szybko rozpłynął się w nawalających bitach. Myślałem o tych utworach, które znam z płyt, ile w nich jest fajnych motywów, szczegółów, a tutaj nic z tego nie zostało. Był tylko wokal i doły. Tak się zastanawiałem, dla kogo są te koncerty? Dla głuchych, jeśli bym chciał uczestniczyć, to znaczy być blisko sceny, żeby coś widzieć, to musiałbym ubrać zatyczki. A jeśli chciałbym słyszeć tak odpowiednio, to musiałbym stanąć z kilometr od sceny.

No i tak to się skończyło. Dobrze, że traktowałem festiwal raczej rekreacyjnie, jako odpoczynek po wymagającej skupienia Ostrawie, bo byłbym bardziej rozgoryczony.
Różne rzeczy: nie rozumiem zakazu wnoszenia jedzenia na teren festiwalu, zważywszy zwłaszcza na to, jak mały asortyment jest oferowany w środku. Dlatego choćby z tego powodu będę zawsze z lubością przemycał swoje.
Rozwodnione piwo.
Autobus Red Bulla - po co? I w dodatku bez rozpiski, nawet gdyby grał ktoś, kogo chciałbym zobaczyć (Dawid Szczęsny może?), to nie wiedziałbym, o której mam przyjść.
Piasek - nie dość, że pod scenami, to pomiędzy też, tak więc albo kurzawa, albo błoto.

Zastanawiam się, po co chodzę na koncerty. [via HRO]

[oczekujcie fotorelacji]

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No no, nie wiedziałem, że Mum to już zespół rockowy. Wszystko się tak szybko zmienia. Ale 7 lat temu w zapchanym Blu-nocie było bardzo przyjemnie.

Podoba mi się wątek Roots Manuvy. Też liczyłbym, że mnie porwie, choć dobrze wiem, że nic co Rootsowe, od dawna mnie nie porwało.

A ten Kamp... To taka ciekawostka. Wydaje mi się, że słyszałem i widziałem ich w Płocku na Audioriver*. Nie są tacy źli, ale nie sądzę abyś był zachwycony ich repertuarem.

Pozdrawiam
Pan Zenon co się z Łazarza wyniósł i koczuje w okolicach Eskulap-u/-a.

* - wydaje mi się w przewagą do "jestem prawie pewny". byłem zmęczony i nie mogłem utrzymać się na nogach o za-15-cie 24-ta.

Anonimowy pisze...

Gdy ostatnio próbowałem odczytać zawartość podrzucanego linka, niestety naciąłem się na errory. Teraz łyknąłem fragment i śmieję się przez 'łzy'...

"Ages 26.7-35: Admitting that you’re ‘an old bro’ and ‘going to the concerts to see a good live show’ and as a night out with your wife."

Rozbawia mnie zdjęcie z kolesiem "Feeling Alone."

I tak dalej...

Stefan z okolic Eskulapa