Nie samym CTM żyje człowiek, aby więc zakosztować innego formatu koncertów wybrałem się do sklepu Staalplaatu, gdzie w ramach serii Quiet Cue występowali Hong Chulki oraz dj sniff z Mario de Vegą.
W zasadzie mógłbym nic nie pisać, bo koncerty zostały zarejestrowane i są warte uwagi, a można je obejrzeć tu: Chulki, dj sniff / De Vega.
Obserwowanie Honga to zabawne/dziwne uczucie, bo w graniu używa zestawu podobnego do mojego - przedmiotów i talerza gramofonu. Rozmawiałem z nim po i śmialiśmy się, że całe szczęście, że mój ma plastikowy talerz, więc brzmienie jest inne.
Wykorzystując metalową krawędź, Hong uzyskiwał bardzo wysokie dźwięki, grał przy użyciu opakowania tabletek (ha, ja również na to wpadłem), plastikowej pokrywki, taśmy do mierzenia i arkusza cienkiej blachy. Dużo czasu poświęcał każdemu obiektowi, delikatnie różnicując nacisk i kąt przykładania.
Koreańczykowi zdarza się w improwizacji łączyć tę metodę z feedbackiem, co w sumie nie dziwi, bo wiele dźwięków wydobytych z przedmiotów przypominało sprzężenia (chwilami naprawdę wcinające się w bębenki). Na koniec zatrzymał silniki gramofonów i poruszał tarczą ręcznie, przykładając blachę rożkiem, czego efektem były brzmienia, które mógłby zagrać też jakiś pomysłowy wiolonczelista na swoim instrumencie - wolno przeciągając silnie przyciskanym smyczkiem.
Improwizacji towarzyszyło wideo Lee Hangjuna.
Twórczość Honga znałem już wcześniej, natomiast po raz pierwszy w ogóle miałem okazję posłuchać Mario de Vegi i dj sniffa (aka Takuro Mizuta Lippit). Występ zupełnie inny od poprzedniego, fragmentaryczny, pełen przeskoków, nagłych zmian. Bardzo nie lubię, gdy gramofoniści używają szmeru winyla na zasadzie zapchajdziury - gdy nie mają pomysłu, co zagrać, to zawsze jest przynajmniej to i nie ma obawy przed pustką. Tutaj ten manewr również został zastosowany, ale na szczęście w niewielkim stopniu. sniff skupił się na scratchowaniu i loopowaniu, przyjemnie było patrzeć, na jego płynne ruchy, widać że złapał "flow" i wszedł całym sobą w granie. Wśród płyt użytych była jakaś poważka, Mono Face Arnauda Rivière'a & Jean-Philippe'a Grossa, po stole walały się też wydawnictwa Incusa. De Vega miał mały gramofon, do którego wkładki przytykał różne przedmioty i manipulował nimi. Na zwykłym puszczał płyty, częste przejazdy ramieniem w poprzek winyla z charakterystycznymi piskami albo gwałtowne zatrzymania, przyciskanie wkładki, chwilami bardzo dynamiczne. Używał też płytki z obwodami, których dotykanie dawało elektroniczne, surowe, urywane dźwięki. Tajemnicą pozostanie dla mnie, jak brzmiała pompka wpięta przez jacka w mikser. Fajne było zakończenie, nieoczywiste tak jak przebieg dialogu w ciągu improwizacji. De Vega i dj sniff robili swoje, a w pewnym momencie nastąpiła cisza, nie dlatego, że chcieli skończyć, ale jakby obydwoje właśnie w tej samej chwili zagrali ciszę i spotkali się w wyborze tego elementu.
2/03/2010
Wieczorek gramofonowy
tagi:
berlin,
dj sniff,
hong chulki,
japonia,
koncerty,
korea południowa,
mario de vega,
meksyk,
quiet cue
napisał
Piotr Tkacz
o
13:58
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz