"Wielkie miasto, duże, pełne pokus osobliwych. Sam przyznać muszę, że im uległem w pewnej mierze. Sądzę, że tego inaczej nazwać nie można. Uległem tym pokusom, a to spowodowało pewne zmiany, może nie w charakterze moim, ale w poglądzie na świat, w każdym razie w moim życiu. Zupełnie inny pogląd na wszystkie rzeczy wytworzył się we mnie pod tymi wpływami - zjawiły się pewne różnice, dzielące mnie od ludzi więcej niż wszystko dotychczas. Świat zmieniony. Życie nowe, pełne nowych znaczeń. Trochę trudno mi w tej chwili, ponieważ wszystko jest zbyt nowe. Nowicjuszem jestem w moich własnych stosunkach."
[Rainer Maria Rilke, Malte. Pamiętniki Malte-Laurisa Brigge, przeł. Witold Hulewicz, Czytelnik 1979, str. 75-76]
11/30/2009
pewne zmiany, pewne różnice
11/24/2009
MIMEO weekend w Wigrach
Zanim całe MIMEO, to w piątkowy wieczór czterech członków składu w występach solowych oraz w improwizowanym kwartecie.
Te koncerty odbywały się w Dużej Galerii Domu Pracy Twórczej w Wigrach, gdzie grający byli ulokowani na środku, w większości między dwiema sporymi kolumnami dzielącymi przestrzeń, publiczność usadzona w nieregularnych, przerywanych okręgach, a wokół rozstawione osiem głośników.
Z wielokanałowości na pewno pożytek robiła występująca jako pierwsza Kaffe Matthews. Widziałem ją kiedyś na żywo (w Suszni Starego Browaru) i o ile pamiętam, to wtedy raczej stosowała masy dźwięków. Tutaj mieliśmy do czynienia z łatwo dającymi się wyszczególnić elementami, niektóre z nich były całkiem proste (prawie czyste, czasem metalicznie) i nie zmieniały się. Inne nieco bardziej złożone (szumowe) i ewoluujące (np. narastające). Jednak tak naprawdę siła tego koncertu (jak się okazało - najlepszego z tego wieczora) tkwiła w ich nakładaniu, gdy mogły się przenikać, nachodzić na siebie. Było kilka momentów, które robiły wrażenie wcześniej zaplanowanych (jeśli dobrze zrozumiałem, to była to improwizacja z użyciem przygotowanych dźwięków), w tym sensie, że była w nich godna podziwu precyzja w zespalaniu składowych. No i też przyjemne chwile, gdy jeden dźwięk z głośnika w pobliżu, a inny - z drugiego końca sali.
Następnie kolejna osoba, którą słyszałem kiedyś w Suszni - Gert-Jan Prins. Wtedy byłem pod wrażeniem, mniej ostatnio, gdy podczas MGF zaprezentował się w duecie Synchronator. Teraz przeszkadzało mi to samo co ostatnio - brak struktury, myślenia o całości. Prins wpadał na kolejne sekwencje, przekręcił lekko gałkę na sprzężonym mikserze i pam - już coś zupełnie innego. Jasne, improwizacja to ryzyko, poszukiwanie, ale on nawet jak już znalazł coś ciekawego, to jakby nie wiedział, co z tym zrobić dalej. W środku była jedna masywna, ostra, gryząca partia, w ogóle było głośno i zadziornie, no ale niestety, to nie wystarczyło.
Potem Cor Fuhler, którego stonowane granie skutecznie zakłócał nadgorliwy fotograf. Na szczęście nie do końca i coś uszczknąłem dla siebie z tego występu. Formuła tego wieczoru zakładała chyba, że każdy set będzie bardzo krótki (żaden raczej nie przekroczył 20 minut) i najsilniej mi to wadziło w przypadku tej odsłony. W sumie był wstęp, rozwinięcie i kulminacja, ale mogło to być bardziej rozciągnięte. Mało grania na klawiaturze, trochę e-bowów, jakiś głośniczek, mikrofony kontaktowe (chyba?), radio (nieużyte), sporo magnesów. Ich zastosowanie pojąłem dopiero podczas koncertu MIMEO. Otóż: Fuhler ustawiał na strunach małe bramki z magnesów, w których powieszony był również magnes, o tym samym znaku, co powodowało ciągły jego ruch = potrącanie strun = ciągły dźwięk. Był to niby-mechaniczny system, raz wprawiony w ruch działał dalej sam. Zmysł majsterkowicza, w którym pianista nie jest osamotniony, jeśli chodzi o scenę improwizatorską. Pewien spryt w podejściu do instrumentu przywodził na myśl Seymoura Wrighta. Zabawne było to, że efekt dźwiękowy był raczej obfity, słysząc go z nagrania pewnie widziałbym męczącego się pianistę, podejmującego wysiłek wydobycia tylu dźwięków. Natomiast tutaj Fuhler mógł siedzieć bez ruchu. A to samo grało, niczym pozytywka, zresztą wydawało mi się, że mechanizmów z nich też używał (kładł je na strunach).
Phil Durrant z samplerem i laptopem wyposażonym w stworzony przez siebie program Maschine. Zupełnie nie wiem, co Durrant chciał zrobić. Pamiętam, że miałem wrażenie, że jego granie jest gdzieś na przecięciu Matthews i Prinsa. Jeśli takie przecięcie jest w ogóle możliwe. Była przestrzeń między elementami, ale był też chaos. Niektóre sample były wyraźnie celowo ucinane nagle, np. gdy jeszcze wybrzmiewały. Szkoda, że Durrant poczynił sobie ograniczenie niewychodzenia ponad pewien (niski) poziom głośności. W dodatku miałem wrażenie, że używa tylko dwóch głośników i to tych po drugiej stronie sali.
Na koniec cała czwórka razem, co też nie było zbyt udane. Im dalej, tym lepiej na szczęście. Matthews na początku chyba poszukiwała odpowiedniego patcha, Fuhler był powściągliwy, na plan pierwszy wysunęło się zderzenie światów Durranta i Prinsa, gdzie dolna granica głośności tego drugiego - była górną drugiego. Potem czasami wszyscy nawet jakoś się lepili, pamiętam Fuhlera, który zasłaniał wylot małego głośniczka, który emitował szum.
MIMEO wystąpiło w sobotę w kościele pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w składzie 10-osobowym (bez zajętego Jérôme'a Noetingera). Ustawieni pośrodku centralnej nawy, między ławami, z fortepianem w środku tego środka, z dziesięcioma głośnikami (każdy swój, oprócz Fuhlera, tak więc dla kogoś dwa: chyba dla Matthews albo Petera Rehberga).
W tym przypadku zajęcie konkretnego miejsca oznaczało też wybór szczególnego punktu słyszenia. Ja siedziałem zaraz za Prinsem, mając za sobą jego głośnik, przed natomiast Lehna. Czyli akurat pomiędzy dwoma muzykami aktywnymi i częściej niezbyt cichymi. Z przodu po lewej Keith Rowe, na szczycie stołu Matthews, po lewej od Prinsa Rehberg. Tak więc gdy zaczynała wzrastać ogólna głośność, słyszałem raczej tylko to, co w pobliżu mnie. Jednak gdy nie było całościowego forte, to łatwo było dosłyszeć również coś odleglejszego. Jak np. charakterystyczne małe sprzężenia i kosmiczne wystrzały Rafaela Torala czy niezwykle trafnie ulokowane niskie częstotliwości od, jak przypuszczam, Marcusa Schmicklera. Był to taki moment, że wydawało się, że cały budynek porusza się od tego dźwięku.
Lehn chwilami mnie denerwował swoją nadaktywnością, choć trudno zaprzeczyć, że jego wkład na pewno nieraz unosił całość i pobudzał pozostałych. Jednak kilka razy miałem nadzieję, że nieco się opamięta. Bo zdarzały się też takie fragmenty, gdzie był wyraźnie osamotniony, zwłaszcza jeśli chodzi o głośność. Jednak gdy udawało mu się pociągnąć za sobą innych, powstawała wspaniała muzyka.
Fajne były też różne gry podobieństw, jak np. retro odgłosów właśnie u Lehna i Torala. Albo Prins stukający w jakieś elektroniczne skrzyneczki, co brzmiało jakby uderzać w struny fortepianu pałkami do kotłów.
Rowe był bardzo (bardzo) subtelny, jakby jedynie czuwał nad całością (zapewne wydawało mi się, że rzucił niezadowolone spojrzenie w kierunku Lehna gdy ten był na wznoszącej), wiele drobinek, w deseń contactu z Sachiko M, z kilkoma fragmentami ciągłych dźwięków, wydobywanych np. za pomocą wiatraczka ze sznurkami zamiast śmigiełka, którym traktowane były struny.
W pamięć zapadł mi też wkład Matthews, jakby bardzo spowolnione tony z instrumentów dętych, które przenosiły koncert w inny wymiar, rozszerzały o nierażącą wcale wzniosłość.
No a cały weekend to nie tylko muzyka, ale też przyroda wokół, świetna pogoda na spacery, odpoczynek, miłe towarzystwo i rozmowy. Czy czytają to jeszcze fani moich gastronomicznych wstawek w relacjach z koncertów? Jeśli tak, to polecam kartacze w restauracji DPT.
11/19/2009
Kwartet z Delay'em
Na diapazonie pod dziwacznym tytułem ukazała się moja relacja z poznańskiego koncertu Vladislav Delay Quartet.
Zdjęcia robił Sierus, a ja nieco poedytowałem.
11/17/2009
Tako rzecze Karkowski (również o dubstepie?)
Nie byłem na koncercie Karkowskiego, Piotrowicza i Antoine'a Chessexa w Zamku Ujazdowskim w Dzień Niepodległości, za to następnego dnia wybrałem się tam na spotkanie z tym pierwszym.
Po drobynm opóźnieniu i problemach technicznych zaczęło się od utworu, który Karkowski przygotował na składankę Zelphabet GX Jupittera-Larsena. Bardzo dobry utwór, z ciągle przemieszczającymi się wysokimi częstotliwościami, dla mnie nieco zepsuty przez jakieś porykiwania pod koniec.
Jednym z pierwszych wątków była kwestia głośności na koncertach noise'owych, na co Karkowski powiedział, że on tak długo pracuje z dźwiękiem i nie ma problemów ze słuchem. Stwierdził też, że może jest tak, że jeśli boisz się dźwięku, to on ci coś zrobi. Pytający dociekał, moim zdaniem aż za bardzo, bo sprawę zamykało przecież: "Niektórzy boją się dźwięku. Ja nie."
W ogóle Karkowski dobrze nadaje się do cytowania, więc przytoczę jeszcze dwa kąski, oczywiście wyrwane z kontekstu, ale dzięki temu smakowitsze: "Taku Sugimoto to chuj" (a propos sekciarstwa onkyo/redukcjonizmu), "Pierre Boulez to niebezpieczny człowiek" (bo ma wąską wizję, co jest muzyką, a co nie). Niepochlebnymi słowami poczęstowani zostali też Stephen O'Malley i Hasswell z Heckerem.
[edit: Ponieważ dwie osoby, z których zdaniem się liczę napisały do mnie wyrażając wątpliwości, co do sensu umieszczania powyższego cytatu (chodzi o ten dot. Sugimoto, nie Bouleza) - słowo wyjaśnienia. Oczywiście nie miałem zamiaru zaszkodzić Karkowskiemu. Po pierwsze, nie jestem przekonany, że ten cytat może w ogóle mu zaszkodzić, a tym bardziej przytoczony na moim blogu. Po drugie, zarówno tytuł jak i fragment poprzedzający cytaty w zamierzeniu były żartobliwe. Być może po raz kolejny zawiodło mnie moje wyczucie tego, co jest zabawne, ale w zasadzie to myślałem, że widać ironię i puszczenie oka w kierunku potrzeby takich "smakowitych kąsków". Jeśli nie - to teraz chyba mamy jasność?
Po co umieszczałem ten cytat? Żeby obraz spotkania był jak najpełniejszy, starałem się spisać wszystko, co zapamiętałem. Właśnie, skoro już wdałem się w wyjaśnianie, to może więcej kontekstu odnośnie "chuja". Sugimoto przewinął się po raz pierwszy a propos onkyo, Karkowski raczej nieprzychylnym tonem przytaczał recenzję jakiejś płyty (ciekawe jakiej?), gdzie autor opisywał, jak to Sugimoto gra jeden dźwięk na kilkanaście minut. Ktoś ze słuchających to podchwycił i zaczął kpić w deseń "no jasne, arcydzieło, świetne". Chciałem wtedy nawet wtrącić się, że na scenie noise'owej tak samo łatwo o sekciarstwo, jak w redukcjonizmie/onkyo czy w każdym innym rodzaju muzyki "awangardowej". Później pojawiła się kwestia, z kim Karkowski chciałby/mógłby nagrywać, ta osoba, która wcześniej kpiła, rzuciła "Sugimoto". Na co Karkowski bez zastanowienia wypalił "Nie, bo" + powyższe zdanie, zaraz się zaśmiał, a za nim reszta zgromadzonych.
Wracając jeszcze do przytoczenia tutaj tego cytatu - czy naprawdę przeceniam czytających tego bloga sądząc, że "chuj" nie będzie jedynym, co zapamiętają z tego wpisu? Czy to było najciekawsze, czego się dowiedzieliście? Jak zwykle zachęcam do komentowania, bo głównym powodem, dla którego te zapiski publikuję jako bloga, jest chęć komunikacji z czytającym.]
Potem prowadzenie dyskusji wzięli na siebie Anna Zaradny i Robert Piotrowicz. Pojawiła się kwestia zacofania środowisk akademickich, Karkowski mówił o postępowych uczelniach (m.in. CalArts). Potem pokazał film z ulicznego koncertu w Peru, razem z Christianem Galarettą. Dziwne było to, że nikt (poza jednym policjantem) nie reagował w żaden sposób na tak głośną muzykę w przestrzeni publicznej.
A propos sytuacji swojej partnerki, artystki wizualnej, Atsuko Nojiri, mówił że w Japonii większość absolwentów uczelni artystycznych podejmuje normalną pracę, a nie zostaje artystami. Wspomniał, że nie ma tam ministerstwa kultury (ale jednak nie do końca chyba).
Nawiązując do popularyztorskiej roli internetu, opowiadał o tym, jak grał na pierwszym festiwalu muzyki eksperymentalnej w Chinach, gdzie usłyszał ciekawego muzyka, z którym potem rozmawiał. Zapytał go o kilku wykonawców, z którymi jego twórczość mu się kojarzyła (Whitehouse, Merzbow), ale ten nie znał nikogo. Tamten powiedział, że dla niego inspiracją jest Harbin - jego rodzinne miasto, na północy, przy granicy z Rosją (też nie do końca), o przygnębiajacej, industrialnej atmosferze, gdzie w zimie jest -40 stopni i że jego muzyka to reakcja na tę rzeczywistość. Karkowski był zachwycony takim "zjawiskiem", że można być tak jeszcze odizolowanym. Po kilku latach spotkał go ponownie, w tym czasie ten zdążył się przeprowadzić na południe (do Hangzhou), pracuje w fundacji i robi muzykę na wzór Autechre, bo to mu się obecnie podoba. Karkowski dostrzegł taką prawidłowość, że wielu twórców z takich krajów "peryferyjnych" chce kopiować "zachodnich", którzy odnieśli sukces (także finansowy).
Karkowski kilka razy podkreślał, że tworzy nie kierując się intelektem, stara się nie myśleć podczas robienia muzyki, bo chodzi mu o bezpośrednią energię dźwięku, a nie o tłumaczenie go, koncepcję, która nada mu sens. Dlatego też nie lubi takiej sztuki, która potrzebuje odautorskiego komentarza, by odbiorca ją zrozumiał. Dla niego nie ma to sensu o tyle, że takie dzieło potrzebuje innego języka, by stać się zrozumiałe, pełne. W jego przypadku dźwięk mówi sam za siebie, jest, nie musi wspierać się innym językiem, który go objaśni.
Piotrowicz zapytał o Xenakisa, jednego z nauczycieli Karkowskiego, na co ten zaczął mówić przede wszystkim o jego charakterze, cechach osobistych, że mimo sławy nigdy nie budował wokół siebie muru, nie oddzielał się, można było z nim po prostu usiąść i pogadać. Dodał, że w sumie to bardzo mało rozmawiali o muzyce.
Wspomniał też o jednym ze swoich pedagogów w Sztokholmie, który po pierwszym spotkaniu i obejrzeniu jego partytur, stwierdził że może lepiej te 2 godziny co tydzień będą spędzać na graniu w bilarda, bo on nie jest w stanie nauczyć Karkowskiego nic przydatnego dla jego muzyki.
Była też mowa o projekcie z Chessexem i ILIOSem, w którym będą wykorzystane tylko niskie częstotliwości (górna granica to 60 Hz). Karkowski zainspirował się (jak sam to określił) undergroundowym ruchem, o którym czytał, gdzie gra się muzykę tylko z subwooferów a towarzyszą temu stroboskopy, ulokował ten ruch w Londynie i może też w Glasgow. Ich projekt będzie miał premierę bodajże w lutym w Anglii. Nie - stroboskopów nie przewidują.
(jeszcze a propos Piotrowicza, to wydał on 7", o której nie mam pisać na blogu, więc jak dobrze, że zostałem wyręczony.)
11/09/2009
słuchanie szeroko zakrojone
Sprawdziłem i w zeszłym roku o tej porze, lista płyt będąca wstępem do podsumowania roku była już opublikowana. Przystąpiłem więc do dzieła, po czym stwierdziłem, że rozszerzę spis o płyty z innych lat, bo inaczej nie będzie on "szeroką listą".
Co mnie ominęło? Czego z tegorocznych produkcji powinienem posłuchać? Tak od ręki, to wiem, że: składaka Mordant Music i Shackletona (jego longplay w zestawieniu umieszczony awansem - dopiero dwa przesłuchania), chyba też wydanego przez Mordant (półoficjalnie na razie?) pierwszego "prawdziwego" albumu Vindicatrixa, duetu Toshimaru Nakamury i Ami Yoshidy, może nowości z Another Timbre będą dobre (Stépahne Rives/Wade Matthews, Lucio Capece/Lee Patterson, The Sealed Knot).
Słuchanie muzyki jako wieczne nadrabianie zaległości? Hmmmm.
Annette Krebs / Rhodri Davies - Kravis Rhonn Project (R)
Hecker - Acid in the style of David Tudor
The Shadow Ring - Life Review (1993-2003)
Eprom - The Mixtape (Ś)
Bertrand Gauguet / Franz Hautzinger / Thomas Lehn - Close Up (R)
Yôko Higashi, Lionel Marchetti - Okura 73°N - 42°E (R)
Luc Ferrari - L'oeuvre électronique
Untold - I Can't Stop This Feeling
Sigha - Hotflush podcast (Ś)
L-Vis 1990 - United Groove/Come Together
2562 - Unbalance (R) już niedługo
Eliane Radigue - Vice versa, etc... (R) już niedługo
Shackleton - Three EPs
Christine Sehnaoui / Michel Waisvisz - Shortwave (2008)
Omake & Johnson - Headiferous Unctabulum (2008)
Pure - Ification (2008)
Greenpot Bluepot - Warraw (2007)
Pure & Dekam - Reqoil Displaced Peaceoff (2003) (W)
Lab Waste - Can I get it how you live? (2008)
Jean-Luc Guionnet / Ernesto Rodrigues / Guilherme Rodrigues / Seijiro Murayama - Noite (2008) (R)
Phil Durrant / Lee Patterson / Paul Vogel - Buoy (2008)
Religious Knives - It's after dark (2008) (W)
Wankers United - Selected wanks vol. 1 (2007) (Ś)
Mediacomposer - Bermudism (2005) (Ś)
Dead C - Harsh 70s Reality (1992)
Anstam - Brom (2007)
Sweat.X - Ebonyivorytron (2007)
Quarta 330 - Dot-bubbles (2006)
(ułożenie wedle kolejności zapoznania się)
____________
(W) - wpis na blogu
(R) - recenzja
(Ś) - do ściągnięcia (na legalu)
[+ wisienka na torcie wpisów o WJ 2009]
11/04/2009
Uff, zdążyłem zamknąć serię wpisów o Warszawskiej Jesieni, dobrze bo niedługo pora roku by się zmieniła. Zostawiłem je ze starymi datami, ale podlinkuję, żeby nie przepadły: o oglądaniu i o czytaniu.
Do spraw przeszłych jeszcze powrócę, ale teraz sprawy bieżące: dziś Audiosfera z różnymi wcieleniami Kevina Martina (tak, to "ten od The Bug").
Właśnie wróciłem z The Sound of Insect: Record of a Mummy. Rzecz wymaga raczej osobnej notki, ale na teraz: polecam bardzo, wizualnie i dźwiękowo wyjątkowy. Autor, Peter Liechti, nakręcił kiedyś dokument o Voice Crack, a tutaj współpracował z połową duetu - Norbertem Möslangiem, który zrobił muzykę (wraz z partnerami z Signal Quintet i Katsurą Yamauchim). (+ wysokiej jakości kadry)
No i proszę, tym sprytnym (linkowym) sposobem zaanonsowałem tutaj serwis Filmaster, w którym się zarejestrowałem, a że pisane tam teksty układają się w rodzaj bloga, to pewnie prędzej czy później rozpocznie mi się kolejny (przed tym nie można uciec...).
Jak już tak filmowo: na festiwalu Kino w pięciu smakach widziałem dwa filmy Pen-eka Ratanaruanga - Nang mai po raz pierwszy i Ruang rak noi nid mahasan po raz drugi. Oba godne polecenia, o obydwu sporo myślałem i czuję, że powinienem też coś napisać. No i bardzo pozytywne wrażenie po spotkaniu poprojekcyjnym z reżyserem w Kinie Pod Baranami. Ale na teraz proponuję (tym, którzy widzieli) przeczytanie komentarza danielahsf, mniej więcej środek tej strony. Choć nie mogę się powstrzymać od wyciągnięcia tego, bo dopiero teraz wychwyciłem nawiązanie do Miike i ten smaczek z jego rolą, heh.
Żeby cofnąć się jeszcze - Unsound, z którego zaliczyłem tylko jeden zestaw koncertowy - bassowe mutacje. Niezawodne dubstepforum opowiem wam, jak słabe było nagłośnienie (wygląda na to, że tylko mi było za głośno), a z niespodziewajek: *propsy* dla mojego brata.
Dobrze, że przyjechałem tam dla Kode 9 i Space Ape'a, bo przynajmniej się nie zawiodłem. Oczywiście 40 minut to trochę krótko, ale nie marudzę. Było coś z albumu, "Time Patrol", rozwinięty tekstowo (np. "do you wanna fuck what I fuck"), poza tym nowinki (chyba też to, co pojawiło się ok. 20 minuty w sesji dla Gillesa Petersona). Kiedyś już chyba stwierdziłem, że robią muzykę, jak nikt inny. Powtarzam, było wielowarstwowo, antyschematycznie, zaskakująco. A patent z ciągłym basem tak niskim by wibrowała podłoga - mistrzowskie. Widać, że dla Kode9 działalność teoretyczna i praktyczna się łączą i wyciągnął wnioski ze swoich dociekań nad dźwiękiem jako bronią.
Pavel Ambiont był monotonny, podczas 2562 zastanawiałem się często, czy to coś z nowej płyty czy A Made Up Sound, chwilami przyjemnie miękko, ale bez porzucania taneczności. Potem Untold, dużo charakterystycznych bębnów uk funky, "Router" Pangea'i, ciut "Anacondy". Chwilami bardzo imprezowo, aż myślałem, że nawet zbyt silnie po bandzie. Zaraz, zaraz...ja - fan Schlachthofbronx - coś takiego rozważałem podczas setu Untolda?! Ha, to zakrawa na hipokryzję. Być może Pole się rozwinął w coś lepszego, ale ta łupanka na początku nie zachęcała do sprawdzenia. Pozostaje zagadką, czy to on grał "Mega Drive Generation" Martyna, bo mógłbym przysiąc, że to nie Ikonika. Na nią nie starczyło sił, a wygląda na to, że było fajnie.
Na junkmedia została opublikowana oryginalna wersja mojego wywiadu z Philipem Jeckiem, który pierwotnie i po polsku w magazynie M|I.
A propos wywiadów z tego periodyku: w końcu ukazał się album, który Tetuzi Akiyama zapowiadał w rozmowie z października 2008 - Semi-Impressionism z Toshimaru Nakamurą, który po raz kolejny serwuje przyjemne historyjki (nie, to nie przenośnia na określenie dźwięków).