9/18/2008

Literatura na wakacjach: Nerval

Już dłużej nie mogę się wstrzymywać z pisaniem o Gérardzie de Nerval, bo pani w bibliotece w geście łaski pozwoliła mi zatrzymać Córki ognia do jutra, a i tak wcześniej przekroczyłem termin o dwa tygodnie (biada, biada - i to nie pierwszy raz!).

O Nervalu coś tam słyszałem, gdzieś się obił o uszy, ale pierwszym krokiem w świat jego twórczości była Literatura na Świecie (3-4/2008). Standardowy googling ujawnił opis tego numeru i przy okazji wielką dla mnie rewelację - stronę internetową LnŚ, na której spędziłem ostatnią godzinę, przeglądając spisy treści z dawniejszych lat.

Czasopismo (dziwnie to brzmi w określeniu tego "periodyku" wydawanego w formie książki) to w zasadzie nie jeden krok, a cała wędrówka po pisarstwie Francuza.
To skojarzenie nasuwa się samo, zwłaszcza że lekturę zacząłem od toczących się w rytmie spacerowym Nocy październikowych. I z miejsca byłem zachwycony, potem szkice (czy też - notatki) Przechadzki i wspomnienia. Chciałbym napisać, że to cudne teksty, ale to słowo jest przecież brzydkie, jednak pozostaje faktem, że panuje w nich atmosfera niemal magiczna, jest coś ujmującego, z lekka otumaniającego. Romantyzm w odpowiedniej dawce (najsilniej w Bohemy zamkach z piasku), nieco wytłumiony, doprawiony humorem, czasem oddzielanie się narratora od bohatera i opowieści. Widać wyraźnie tęsknotę do natury, wiejskości (często dlatego bo budzi wspomnienia, a te oznaczają szczęśliwy, magiczny, czas dzieciństwa), ale też (w Nocach zwłaszcza, również w Przemytnikach) fascynację miastem, brawurowe odczytywanie jego kodów i sprawne poruszanie się po nim.

Jedyna dłuższa forma to Przemytnicy, powieść w odcinkach drukowana w dzienniku Le National, wspaniały tekst, w którym Nerval przedstawia perypetie towarzyszące jego poszukiwaniom książki, która ma posłużyć mu jako podstawa do pisania. Jest zmuszony opierać swoją opowieść na niej z powodu nowego prawa. Poprawka Rianceya zabrania pisarzom pisania powieści, każe im trzymać się ściśle prawdy. [...] Autor Przemytników nie tylko wskazuje, jakim nadużyciem jest rozporządzenie, które brutalnie uderza w pisarzy, ale i zastanawia się, co literatura na tej poprawce może zyskać lub stracić, a w szczególności, czy da się w tekście odróżnić prawdę od fałszu, historię od fikcji. [...] Zaginięcie dokumentu może spowodować, że wszystko, co na jego podstawie napisano, zostanie uznane za fikcję powieściową.
Ta poprawka oczywiście nie była wynikiem nacisków teoretyków literatury forsujących swoją ideę, ale narzędziem politycznym, o czym też wspomina Michel Brix w tekście Nerval a myśl polityczna (który w LnŚ i z którego cytat powyżej).
Powieść jest chwilami tak komiczna, że śmiałem się na głos, autor ukazuje siebie z ironią, jako maluczkiego przerażonego olbrzymią grzywną, jaką jego pisanie może ściągnąć na wydawcę dziennika, który w dodatku niezbyt wie, czy już przekroczył granicę powieściową i który co rusz uzasadnia, dlaczego to co pisze jest jeszcze prawdą. A dochodzą do tego niemal nadprzyrodzone przypadki pogoni za książką, podczas której Nerval trafia na opowieści poboczne i poprzedzające to, czego szuka.

Jak zacząłem czytać, to nie mogłem się oderwać, chciałem napisać, że dawno czegoś takiego nie miałem, ale przypomniałem sobie, że podobnie było z Balzaca Blaskami i nędzami życia kurtyzany, a zaraz po nich z Zaczarowną ręką Nervala. Tutaj mamy również chwilami komiczną opowieść, choć inaczej niż w Przemytnikach. Z nimi łączy ten tekst posiłkowanie się, a w zasadzie przepisywanie się przez, inny tekst (podobnie w Zwierzeniach Mikołaja Restifa).

Ten utwór należy do zbioru Bajki i facjecje i został dorzucony do polskiego wydania Córek ognia (Oficyna Literacka, 1993), który to z kolei zestaw opowiadań jest tutaj niepełny.

No ale mamy to, co powszechnie jest uważane za najgenialniejsze dokonania Nervala: Aurelię, Sylwię (którą zachwycał się Proust) i Pandorę, z lat 1853-55, czyli okresu, kiedy problemy psychiczne ostatecznie wzięły górę (pierwszy kryzys miał miejsce w 1841), Nerval popełnił samobójstwo na początku 1855, dokończenie Aurelii ukazało się już po jego śmierci. Krótka Pandora natomiast aż do 1968 roku uchodziła za tekst niedokończony.
Te informacje czerpię ze Słownika Nervalowskiego Brixa i Claude'a Pichoisa (też w LnŚ), który również ciekawie przedstawia genezę Aurelii. Gdy zajrzymy jednak do źródeł z epoki, zauważymy, że idea leczenia choroby umysłowej przez zapisywanie rozpowszechniona była w środowisku lekarskim.
Pisanie jako terapia to pomysł mocno do mnie przemawiający, jak stwierdzają autorzy Nerval tylko pozornie stosuje się do taktyki "zapisania" szaleństwa. Tak naprawdę nie przepracowuje on w tekście choroby, a raczej wyrywa się dyskursowi lekarskiemu, racjonalnemu, nie daje się uchwycić w rubryki, pokazuje że jest poza tym.

Jest tyle rzeczy, o których można pisać w odniesieniu do Nervala, np. problem biograficzności, stygmatyzacja (kiedy artysta przestaje być "geniuszem" a staje się "wariatem"), wplatanie porządku snu (ustawianie go na równi, zacieranie granic z rzeczywistością, stąd fascynacja nim surrealistów). Nie chodzi mi tutaj o rozpisywanie się i wymądrzaniem, mam po prostu nadzieję, że ktoś zachęcony sięgnie po książki Nervala. Jest ono pełne niepozornych scen, skromnych sytuacji, spostrzeżeń, które naturalna magiczność czyni wyjątkowymi. Np. taki drobiazg: Wszedłem do pracowni, gdzie robotnicy modelowali w glinie ogromne zwierzę podobne do lamy, ale widać było, że brak mu jeszcze skrzydeł. Potwór zdawał się przeszyty snopem ognia, z wolna go ożywiającego, tak że widać było tysiące purpurowych nitek tworzących żyły i arterie, i zapładniających, żeby tak rzec, bezwładną materię, która zaczęła nagle porastać we włókna, chrząstki i wełnę. (Aurelia, przekład Joanny Guze)

Jeszcze coś, co mnie zainteresowało: Nerval stosuje wtrącenia, pozwala słowom z innych porządków wejść do jego tekstu, a gdy to robi, używa rozstrzelonej czcionki. Zaznacza przez to ich odmienność, oddziela je, wyszczególnia, jakby chciał zaznaczyć, że sam nie jest do końca przekonany, o tym czy powinny one na pewno się tu znajdować, zostać wpuszczone.
Można naszkicować ciekawe continuum, bo podobnie robił Chateaubriand, a (grubo) potem Houellebecq. Ten ostatni nieco inaczej, ale też naznaczał w ten sposób słowa, zwroty, którym przyzwolił na obecność w swojej prozie, ale które odczuwał jako obce (to chyba mi się najbardziej podobało w "Platformie").

Brak komentarzy: