Wśród wakacyjnych lektur znalazło się dwóch pisarzy, na których moją uwagę zwróciło czasopismo Literatura na Świecie: Gérard de Nerval (o którym następnym razem) i Hans Magnus Enzensberger.
W numerze 11-12/2007 znalazł się talk-show w formie dramatu "Precz z Goethem", dwie rozmowy oraz osiem wierszy (z tomów "Kiosk", "Leichter als Luft" i "Die Geschichte der Wolken").
Idealnie byłoby zacząć od przekrojowych, dwujęzycznych Utworów wybranych,
ale pod ręką (w bibliotece) był tylko Proces historyczny.
Książka ukazała się w 1982 nakładem Wydawnictwa Literackiego, "wyboru dokonał" i "posłowiem opatrzył" Grzegorz Prokop. W zbiorze znajdziemy wiersze z kilku tomów (m.in. z debiutanckiego verteidigung der wölfe - 1957 aż do połowy lat 70. - Mausoleum). Podstawowa bolączka, w zasadzie spory mankament, to brak wyjaśnienia, które utwory, z jakiej książki pochodzą.
Nie uniemożliwia to czytania, ale dobrze byłoby móc się zorientować, który wiersz kiedy się pojawił.
To nie będą jakieś syntezy co do całości dorobku, umiejscowienia w tradycji, dogłębne analizy, ani kreślenie kontekstu. Na to bym się nie porywał, jedynie kilka myśli i spostrzeżeń (+ kilka cytatów), w obrębie niewielkiego materiału z książki, jaką czytałem.
Trzy-czwarte jej objętości zajmują wiersze ze wspominanego Mausoleum o podtytule "37 ballad z historii/dziejów postępu". Cykl Enzensberger opisuje w ten sposób:
Zasadnicza idea była taka, że poezja może nie tylko przedstawiać emocję, lecz także opowiadać - że ma zdolność narracyjną, która dziś się w znacznej mierze zagubiła. Nie rozumiem tego. W wierszu można opowiedzieć skomplikowaną historię, wszak dawniejsi poeci tak postępowali.
Drobne czepialstwo z mojej strony: w tytułach autor podał inicjały i lata narodzin i śmierci danej postaci (zastosował, jak mówi, "taki trick"), natomiast redakcja (? tłumacz?) w polskim wydaniu uznała za stosowne rozwinąć inicjały i to od razu w tytule. Znów, to zapewne nie zbrodnia przeciw ludzkości, ale w sumie po co? W obawie, że ktoś może mieć problem z domyśleniem się i się sfrustruje, na tyle że przerwie lekturę?
No dobrze, może w końcu coś o wierszach. Otóż historia postępu okazuje się kroniką zboczeń, ułomności psychicznych, skrzywień charakteru, budzących grozę dziwactw i postępków niekoniecznie chwalebnych. Nawet jeśli niektóre portrety starają się być neutralne, to i tak ich bohaterowie na skali "normalności" są co najmniej kilka stopni poniżej punktu zerowego.
Wydaje się, że autor celowo używa takiego dużego hasła na nazwę cyklu i przez to zderzenie z rzeczywistością jest jeszcze bardziej bolesne. Zaczynamy się zastanawiać, że kurcze, to jest niby ten cały postęp, tak to było, to czy to naprawdę takie fajne. Enzensberger kwestionuje trochę ideę postępu, choć niewątpliwie fascynuje go nauka (ciekawe, jak by ujął Talbota?) i docenia ludzi jej oddanych. A może prezentuje cenę, jaką trzeba zapłacić za geniusz, za odkrycie, żebyśmy, my - stojący z boku, wcześniej nieświadomi, lepiej pojęli, ile to wymaga, jakie to trudne.
Podoba mi się też zabieg wprowadzania zapisów, opinii skądinąd, który czyni wiersze nieco oschłymi, jednocześnie nadaje ton sprawozdawczy, obiektywizuje, co faktycznie działa na korzyść wspominanej "zdolności narracyjnej" i pomaga utworom uwolnić się od "przedstawiania emocji".
Jednak dużo więcej czasu poświęciłem lekturze pierwszych 25-ciu stron książki, gdzie znajdują się lakoniczne, często (choć nie wszystkie) drobne, wiersze. Ich niewielkie gabaryty rzucają się jeszcze bardziej w oczy, bo kontrastują z rozłożystymi wersami ballad.
Niektóre sprawiają wrażenie niedokończenia, ale nie w negatywnym sensie, raczej niedopełnienia wynikającego ze staranności by nie przesadzić, nie przeciążyć.
Ale czasem jest jakby wszczepiono im jakąś cząstkę, ciało obce, słowa czy zwroty pojawiają się znikąd, nie tyle jak Freudowskie przejęzyczenia, raczej jak mechaniczne błędy, przeskoki liter z innych światów.
Atmosferę tych wierszy można by jakoś przyrównać do tych z utworów Świetlickiego, ale przy bardzo ważnym zastrzeżeniu - u Enzensbergera podmiot liryczny się ukrywa, nie ma żadnego bohatera, mało w ogóle jakiś osób wyraźnych, czy to nadawców, czy odbiorców.
Być może zainteresowania tłumacza odgrywają tu też pewną rolę, mamy tu w końcu wybór i wgląd tylko w małą część dorobku, ale bardzo podoba mi się znaczna obecność morskości. Jak na przykład w pięknej "obecności", w której słowa powracają, są przeplatane, pojawiają się w różnych zestawieniach, przez co powstaje wrażenie jakiejś mantryczności.
Ta morskość jest raczej z tej części spektrum kondycji, jak ta w Opowieściach portowych, ale bez bohaterstwa. Tu pewne rzeczy się dzieją, a ujęcie ich w wierszu wydobywa ciężar egzystencjalny, unaocznia ich przełożenie z takiej skrajnej sytuacji człowiek vs. natura, na codzienne, "zwykłe", przypadki.
Utwory takie jak "Hurtigrute" czy "Proces historyczny" są bardzo północne (w latach 1957-59 poeta przebywał w Strandzie w Norwegii). Panuje w nich gęsta atmosfera, jest trochę oślizgłości (w innych wierszach pojawia się ślimak, śledź, flądra), klimat zdegustowania, ale bezsilnego, niechęci. Ciekawe, że nie jest to świat mroczny, nie brakuje w nim światła (mogłoby to być jedynie odbicie od czegoś mokrego), ale ono nie pomaga, nie rozjaśnia. Światło nie jest równoznaczne z nadzieją, nie można po nim oczekiwać ratunku, a to przygnębia jeszcze bardziej.
Najbliższe aforystyczności (a nawet haiku) jest dziesięć strofek "Królestwa cienia". Pozorne mądrości, ale życiowo nieprzydatne, zahaczające o salonowe bon-moty, ale na obecność tam zbyt posępne. Ciekawe, że wiersz można widzieć jako pierścień, bo tutaj pierwsza i ostatnia część się zazębiają.
"Utopia" i "Middle class blues" mogą razić obecnie jako zbyt łatwe, prostackie w krytykowaniu "mieszczuchów" i "władzy", no ale tak, ktoś kiedyś musiał to/tak napisać.
Włączanie, korzystanie z treści naukowych widać w "Hommage á Gödel" (nie mam kompetencji, żeby się o tym rozpisywać, ale też Stockhausen mniej więcej w tym okresie chętnie wplatał naukę w swoje dzieła).
W tej ekonomii słowa, urywkowości, rafinowaniu wersów zdarzają się Enzensbergerowi mistrzowskie strzały: "odrzuć książkę / i czytaj" ("bibliografia"), "kaznodziejom, / którzy wabią do rzeźni, rzucają / piaskiem w pyski" (jak smakowicie w naszym języku: k-k-w-d-rz-rz-p-w-p, ze "zwycięstwa wiśni"). No i jeszcze coś zupełnie prostego, a jak silnego: "dom milczy" (w "odległym domu").
Jeszcze a propos pobytu w Norwegii, niemiecka wiki informuje, że pracował tam jako freier Schriftsteller, co może ma jakieś specjalne znaczenie w tym języku, ale skalkowane na polski oznacza "wolnego pisarza". Przypomniał mi się fragment z rozmowy: Także osobliwa figura pisarza jako tak zwanego wolnego twórcy jest w końcu produktem epoki mieszczańskiej. Przedtem trzeba było pracować przy dworze albo dla Kościoła. Od tej figury nie mogę się uwolnić.
Tutaj siedem wierszy po polsku i notka biograficzna (wersja skrócona z LnŚ).
[wypowiedzi Enzensbergera z: "Spacer w czasie" z HME rozmawia Alexander Kluge, Literatura na Świecie 11-12/2007]
9/17/2008
Literatura na wakacjach: H. M. Enzensberger
napisał
Piotr Tkacz
o
13:49
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz