9/08/2008

Noc muzeów [1]: Neue Nationalgalerie

Noc muzeów (umowna wersja angielska strony) rozpoczęliśmy od Neue Nationalgalerie. Wiadomo, wspaniały obiekt, ostatnie dzieło Miesa van der Rohe. W Mitologii nowoczesności Roberto Salvadori pisze: Wzniesiony w latach 1965-68 budynek łączy w sobie wątki znaczące podwójne życie twórcy i jego podwójne doświadczenie, europejskie i amerykańskie. To wolna przestrzeń bez pośrednich elementów nośnych, pokryta grubą płytą z polerowanej stali, wsparta, za pośrednictwem ośmiu zewnętrznych kolumn połączonych z dachem sferycznymi złączami, na kamiennym cokole. W ten sposób Mies wykorzystał nie tylko model pawilonu, zainaugurowany w 1907 roku willą Riehla (swoim pierwszym dziełem), i Schinklowski temat akropolu, zaprezentowany w 1910 w konkursowym projekcie pomnika Bismarcka, ale nawiązał również - dzięki sferycznym złączom - do Turbinenhalle z 1909 roku swego mistrza Behrensa. Spójność języka, wierność samemu sobie. Można by cytować jeszcze, książka bardzo ciekawa (Zeszyty Literackie, 2004), a przy okazji polecam gorąco film dokumentalny, który można trafić na tvp kultura.


 


Na polskiej wiki jakiś mądrala napisał: Ze względu na całkowicie przeszkloną i jednolitą przestrzeń kondygnacji górnej, jak również nietypową organizację dolnego poziomu muzeum wykazuje poważne trudności w użytkowaniu., wtf?

Obecnie w muzeum są dwie wystawy czasowe, co oznacza, że stała kolekcja (kubizm, ekspresjonizm, Bauhaus, surrealizm) nie jest pokazywana.

 

Prace Rupprechta Geigera w ogóle mnie nie poruszają, nic ze mną nie robią w zasadzie. W tej sytuacji to o tyle dobre, że mogłem poświęcić więcej czasu wystawie Hiroshi Sugimoto.
Nazwisko tego japońskiego fotografa nie było mi obce, bo wspominał o nim Alessandro Bosetti w wywiadzie dla Glissanda: [...] jeśli pomyślisz o filmie, fotografii, to często używa się przy ich opisywaniu wyrażeń w stylu: rzeczywistość została przefiltrowana "przez oko" reżysera. Na przykład: doliny Montany "widziane przez" [fotografa] Ansela Adamsa, Kuwejt po wojnie w Zatoce "widziany przez" Wernera Herzoga [film Lektionen in Finsternis] albo morze "widziane przez" [fotografa] Hiroshi Sugimoto."

Chodzi o cykl "Seascapes", w którym artysta prezentuje morza z różnych części globu, w taki sposób, że są one do siebie bardzo podobne. Wydają się być wariacją na bazie jednego wzoru, w dodatku ta matryca jest anty-widokówkowa, programowo zupełnie nieefektowna, tafla wody jest gładka, nigdy nie ma słońca (romantycznym zachodom mówimy nieczułe "pa!"), nic co by mogło umożliwić nam rozpoznanie danego miejsca, żadnego kolorytu lokalnego (typu łódka, boja, ptak). Poczucie przestrzeni kompletnie zaburza fotografia Morza Liguryjskiego, gdzie linii horyzontu możemy się jedynie domyślać. Jest to bliższe kawałkowi płótna o jednostajnym wzorze ujętemu w ramy, niż krajobrazowi.

Taką grą z poczuciem przestrzeni (jej uwiecznianiem, odzwierciedlaniem przez artystę) jest też "Pine Trees". Dobrze, że dano komentarze autora (są również na linkowanej stronie), bo pozwalają one poznać tło i dodatkowe sensy zawarte w pracach. Tutaj Sugimoto przywołuje japońską praktykę zwaną honka-dori (dosłownie "podejmowanie melodii" - ciekawe, czy w ichniej muzyce można to znaleźć), którą on tłumaczy nie tylko jako nawiązywanie do dzieł poprzedników, ale też ich naśladowanie. Fotograf wchodzi w las sosnowy namalowany przez Hasegawa Tohaku, opisuje jak jeździł w poszukiwaniu idealnych (wyidealizowanych) widoków i jak w końcu złożył swoją wersję z różnych fotografii, kreując miejsce, które wcześniej nie istniało (tym samym powtarzając efekt dzieła, które było inspiracją). To zabawne, że oglądając na żywo nie dostrzegłem "błędów" w łączeniu, dopiero na stronie dostrzegłem owe szwy, które czynią wymowę "Pine Trees" jeszcze głębszą.

Bardzo podobała mi się postawa Sugimoto (którą wywodzę z jego dokonań), zakorzenienie w tradycji, trochę używanie jej, ale z szacunkiem i rozmysłem, prowadzenie continuum, brak potrzeby radykalnych zerwań, a jednocześnie pełna swoboda twórcza, nawiązania, ale nie żonglowanie cytatami.
Też zawsze fajne jest jak jakieś dzieło otwiera przed nami coś innego, otwiera nas na coś, czego nie znaliśmy. Oprócz opisywanej przed chwilą specyfiki japońskiej, to jeszcze postać Williama Henry'ego Foxa Talbota twórcy kalotypu (pierwszej techniki fotograficznej, która pozwalała robić wiele odbitek z jednego negatywu). Za tymi hasłami kryje się fascynująca ludzka historia, a Sugimoto w komentarzu zwraca uwagę, że Talbot wynalazł swoją technikę przenoszenia obrazów na papier, bo nie umiał rysować. Na wystawie zaprezentowane są trzy wywołane zdjęcia, z negatywów, które Sugimoto "zdobył" i których (jak sugeruje) Talbot nie poznał w postaci fotografii (więc widzowie teraz, dzięki niemu, dostępują pewnego objawienia).

To ciekawie koresponduje ze słowami Japończyka z wywiadu dla Art:21: Photography is like a found object. A photographer never makes an actual subject, they just steal the image from the world. So it’s basically a found object.

Oczywiście w nawiązaniu do Duchampa, ale tutaj to znalezienie ma sens dosłowny. Natomiast kradzież skojarzyła mi się z serią "Architecture", której w Berlinie chyba tylko część (jako "smaczek" Seagram Building). Autor twierdzi, że modernistyczne budynki oparły się jego dewastującym zabiegom, że przetrwały jako ikony, kontury, podstawowe kształty, ale ja wyczuwam (podejrzewam, projektuję) też pewną radość spryciarza, mistrza sztuczek dwuznacznych, który nie kradnie otwarcie, ale umie wszystko załatwić, a tutaj znajduje odpowiedni/e (sposób na) ujęcie wielkich dokonań architektury.

Oprócz czasu i przestrzeni oraz ich skomplikowanego nachodzenia na siebie (Sugimoto mówi, że obrazy morza sprowadzają go do czegoś odwiecznego), ważne jest też światło. Mamy więc serię "Lightning fields" chwytającą wyładowania elektryczne oraz "Colors of Shadow". Ta druga aż prosi się o zestawienie z estetyką onkyo. Sugimoto skupia się tutaj na detalu, na płaszczyźnie (którą wybrał i przygotował po wielu próbach) i wszystko splata się ze sobą, bo przecież obserwowanie zmian cienia w jednym pomieszczeniu to jednocześnie światło, czas i przestrzeń.
Przy tych pracach pojawiła się jedyna trudność w użytkowaniu, bo wisiały one na przeciw okien wychodzących na ogród, nad który właśnie schodziło słońce, nikt nie pomyślał, żeby zaciągnąć "zasłony" i mocne światło burzyło nieraz pustkę tych zdjęć. Ale jednocześnie podobało mi się nakładanie swojego cienia na ich powierzchnię, nachodzenie na nie.

Podobnie elementy łączą się w serii "Theaters", która także ma podłoże konceptualne i to bardzo intrygujące, igrające trochę ze spektakularnością, pytające o naturę filmu, sytuację jego prezentowania, a przez rozciągniętą czasowość także nieco niepokoi, bo jest czymś w rodzaju głosu z góry, który mówi: to wszystko przelatuje, miga sobie tylko, a co zostaje?

Wszystko w czerni i bieli (plus odcienie szarości o blasku srebrzystym, bo na takich powierzchniach Sugimoto drukuje), też tylko te kolory w oprawie wystawy, o wiele bardziej do mnie trafiło niż dzikie barwy Geigera. Wprowadzały atmosferę skupienia, wyciszały, kiedy trzeba przytłaczały.

W środku zakaz robienia zdjęć, ale wiele prac można obejrzeć tutaj.
Poza tym: relacja z tej samej wystawy w Salzburgu, z innej w Chicago i z jeszcze innej w Edynburgu.

Brak komentarzy: