8/25/2009

Ostrava Days 2009: Phosphor, Schumacher, Sfirri, Graham, Hiller

Festiwal nabiera rozpędu: wczoraj dwa koncerty. O 17 pierwszy, nieco na wyrost zatytułowany "Komputery w komponowaniu". Na scenę wchodzą Andrea Neumann, Burkhard Beins, Axel Dörner, Michael Renkel, Ignaz Schick, Annette Krebs, Robin Hayward - czyli berliński kolektyw Phosphor (któremu dla powagi dodano tutaj Ensemble). Najpierw wykonali Isorhythmic Variation (nieukończone) Michaela Schumachera (nie, nie tego, tylko tego), nawiązujący do średniowiecznej techniki izorytmii. Zamiast dyrygenta na środku laptop, na którym zapewne wyświetlona partytura (szkoda, że publiczność nie mogła jej zobaczyć). Rytm wejść czy rozpoczynania fraz/gestów/dźwięków był stały i to w zasadzie jedyny plan, na którym spotykali się muzycy. Bo niestety nie stało się tak, jak oczekiwał twórca w komentarzu, że melodia wyłoni się z interakcji w zespole. Nie żebym oczekiwał "melodii" po tych muzykach, ale chociażby czegoś, gdzie składowe sumują się w jakąkolwiek całość. Tak się niestety nie stało, a wykonanie miało nieprzyjemny posmak przeterminowanego free-improv, z nagłymi i głośnymi uderzeniami Beinsa w perkusję i okrążającymi to motywami trąbki Dörnera. Oczywiście zawsze miło posłuchać, jakie niesamowitości z tuby wydobywa Hayward, ale trudno było się na nim skupiać, w tym przecież zespołowym utworze. Warto też odnotować, że nie tylko Krebbs wrzucała sample z wokali/głosu, może nawet więcej używała ich Neumann, co o ile wiem, jest novum w słowniku jej technik (może to wpływ koleżanki z ansamblu właśnie?).
Trochę lepiej było podczas wykonania for Callum Innes (2009) młodego Amerykanina Samuela Sfirriego, który na swoim majspejsie wymienia jako wpływy chyba nawet więcej artystów nie-muzyków, niż kompozytorów. Ten utwór powstał z inspiracji dziełami szkockiego malarza, którego proces twórczy często polega na usuwaniu terpentyną nałożonej farby, tak że zostają tylko jej delikatne ślady. Być może to eliminowanie składników poddało Sfirriemu pomysł wprowadzenia do kompozycji ciszy, która oddzielała partie dźwięków. Podejrzewam, że tutaj też partytura była nietypowa i pozostawiała wykonawcom pewną dowolność, a powstała muzyka płynąca, uspokojona, zanikająca w ciszach, a nie wpadające w nie.
Na zakończenie pierwszej części Phosphor zagrał swoje In Real Time (2009) i, choć spróbuję to ustalić z którymś z grających [dopisek: ustaliłem - potwierdzam], już teraz idę o zakład, że nie była to kompozycja - a po prostu bardzo dobra improwizacja. Nie było tylko szmerowo, jak można się było tego obawiać bo berlińskich redukcjonistach, a duża w tym zasługa zwłaszcza Renkela, którego gra na gitarze akustycznej zbliżała się nawet chwilami do tradycyjnej, a poza tym nie bał się on dźwięków "muzycznych", czystych. Choć te wydobywał w nietypowy sposób, np. uderzając małymi pałeczkami. W drugiej części podchwycił to Beins (panowie na pewno są ze sobą zgrani - ich duet Activity Center powstał w 1989), który zajął się jakąś odmianą marimby. Inne zapadające w pamięć momenty: Renkel brzdąkający, praktycznie sam, a do tego Krebs załącza sample z kobiecego śmiechu. Z początku wydało mi się to zbyt prostym chwytem, ale śmiech nie zanikł zaraz, był delikatnie rozmywany i odchodził w dal - wydało mi się to pomysłem godnym Luca Ferrariego. No i sama końcówka, która mogłaby przejść w dalsze granie, ale jakiś niecierpliwy słuchacz nie mógł znieść ciszy i zaczął klaskać. A Krebs skrzywiła się w lekko kpiącym zdziwieniu. Wcześniej udało się jakoś utrzymać chwilę bez dźwięków i z niej właśnie wyszła druga część, która była dużo bardziej mroczna, porywista (ach te chwiejące podstawy jakie ustawiał Hayward, a nabudowywał na nich Schick). Phosphor znalazł inną drogę w kolektywnej improwizacji, tak że uniknął i bałaganiarskiej aforystyczności, i łatwego prześlizgnięcia się dronem. Oprócz Krebs, także Renkel i Dörner wspomagali się laptopami (a co - komputery także w improwizowaniu), ten ostatni miał jakiś skomplikowany system przymocowany do trąbki, który chyba pozwalał mu graniem na niej kontrolować coś w maszynie.

Po przerwie Joseph Kubera (fortepian) i Conrad Harris (skrzypce) zagrali Sonatę No. 3 (1970) Amerykanina Lejarena Hillera (1924-94). Ten twórca, założyciel Experimental Music Studio na Uniwersytecie w Illinois (1958), nauczyciel Jamesa Tenney'a (1959-61), był jednym z pierwszych, który zaczął korzystać w komponowaniu z komputerów. Przykładem tego Illiac Suite for String Quartet (1955), którego współautorem był Leonard Isaacs. Natomiast kompozytor nie wspomina o używaniu komputera przy tworzeniu wykonanego wczoraj utworu. Przyznaje natomiast, że trzymał się tradycyjnej formy: allegro sonatowe, część wolna i rondo na koniec. Jednak treść jaka ją wypełnia jest już rzadziej spotykana, dużo jest dźwięków twardych, jakby zbyt mocnych, natrętnych. Nie było łatwo tego słuchać, zwłaszcza że utwór nie należy do krótkich.
Również dość długi był A Nap (Funeral Music for Mauricio Kagel) (2009) Petera Grahama (nie tego - tego), w którym cymbały (Daniel Skála) i fortepian (Daan Vanderwalle) są zakłócane przez elektronikę (Graham pod swoim prawdziwym nazwiskiem i Ivan Palacký). Rozbawiło mnie rozmieszczenie grająych, ci na *prawdziwych* instrumentach wysunięci na sam przód sceny, ci od urządzeń gdzieś tam z tyłu. Widać jeszcze długa droga przed elektroniką do świateł rampy. "Zakłócenia" (tak to określił autor) z rzadka, trochę zbyt oczywistym pomysłem wydały mi się fragmenty chrapania. Muzyka (bazująca na Pan Kagela) nastrojowa, nie żałobna, ale refleksyjna, impresjonistycznie rozmyta. Podchodząca do spraw ostatecznych z lekkością, ale i szacunkiem (minuta ciszy na koniec, ale wyznaczana przez metronom).

Brak komentarzy: