5/09/2009

Octante - Lúnula (Another Timbre, 2009)

Ferran Fages i Alfredo Costa Monteiro byli dla mnie jednym z (licznych) odkryć Musica Genera Festival w 2006. Zagrali wtedy w specjalnie na festiwal zaaranżowanych składach, jak również razem pod nazwą Cremaster. Wtedy też kupiłem ich wspólną płytę z Ruth Barberán Atolón, która była niczym odkrycie nieznanego lądu albo raczej zwierzęcia nieznanego gatunku, które powstało dzięki krzyżówce dwóch, w jakiś sposób przeze mnie już udomowionych - improwizacji i noise'u. Postanowiłem bacznie przypatrywać się działalności tych artystów, co nie było trudne, bo w takiej czy innej konfiguracji, wypuszczali niemało wydawnictw.

Lúnula to druga płyta kwartetu Octante, w którym oprócz wymienionych uczestniczy Margarida Garcia. Tylko ona używa dokładnie tego samego sprzętu, jak na poprzednim albumie (który ukazał się w 2005 nakładem L'Innomable), czyli elektrycznego kontrabasu. Costa Monteiro do akordeonu dołożył przedmioty, Fages produkuje dźwięki oscylatorami i przystawkami, a Barberán rozszerzyła brzmienie trąbki za pomocą głośnika i mikrofonów. Na płycie znajdują się dwie około 30-minutowe improwizacje nagrane w lutym 2008. Obie są raczej mroczne, chwilami nawet posępne, jednak również dynamiczne, pierwsza w najcięższych miejscach nieco przytłaczająca (a tutaj to miłe uczucie, gdy dźwięk narasta, wydaje się być wszędzie wokół). Swój ciężar zawdzięcza przede wszystkim smyczkowanemu kontrabasowi, który ociężale przesuwa się po wyboistym dnie, a także chwilami dronującemu akordeonowi (ale Costa Monteiro nie osiadł zupełnie w niskich rejonach - gra również wysokie tony). Druga odsłona jest nieco lżejsza albo raczej - przejrzystsza, unoszą ją czyste, nieco kujące częstotliwości oscylatora, a także powłóczysto-mgliste zawodzenia trąbki. Nadal są to dźwięki zamazane, ale teraz słychać, że jest to na pewno ten instrument, czego w pierwszym utworze rzadko można było być pewnym. Zestaw używany przez Barberán jest bardzo ciekawy, bo oferuje wiele możliwości, a słuchaczowi pozwala na spekulacje - skoro mikrofony zostały wyszczególnione to może są umieszczane wewnątrz trąbki? skoro głośnik, to może ma wpływ na brzmienie: jest mały i wychodzą z niego dźwięki przesterowane? skoro mikrofony i głośnik, to może sprzężenia?

To, co słychać, czyni prawdopodobnym każde z tych przypuszczeń, jednak są to rozważania na potem, bo podczas wrażenie robi całość, współistnienie elementów, które tworzą tak silnie zespolone konstelacje, że ciekawość pcha nas potem do zastanowienia się, co się na nie składa i jak to funkcjonuje (coś na zasadzie podziwiania pięknego zegara i rozkręcania jego mechanizmu). W porównaniu do poprzedniego wydawnictwa kwartetu, jest tu kilka różnic: tam Garcia przede wszystkim grała pociągając struny palcami (co tutaj pojawia się tylko na początku), Barberán prawie zupełnie zrezygnowała z "technik rozszerzonych" polegających na tworzeniu dźwięków wargami na ustniku (charakterystyczne "cmoknięcia"), nie ma też elektronicznych skrawków, które na Octante Fages produkował sprzężonym mikserem. W swej szorstkości, zabrudzeniach, nadłamaniach Lúnuli bliżej do Semisferi, gdzie grali Fages, Costa Monteiro i Barberán. Co łączy te dwa albumy, to silnie zaznaczona (ale umiejętnie wyważona) obecność akordeonu i operowanie długimi formami (na Semisferi są dwa ponad 40-minutowe utwory). Nie można jednak powiedzieć, że te dwie płyty są do siebie podobne, oczywiście jest to pewna stylistyka (może już nawet nieco ustabilizowana), w której ci improwizatorzy operują, ale najnowszy album pokazuje, że nadal poszukują nowych dróg, a nie płyną po ustalonym kursie (dowodem na to jest choćby rozszerzanie i zmiany instrumentarium).

Propozycja z Półwyspu Iberyjskiego lokuje się bliżej cięższego krańca spektrum muzyki improwizowanej, choć nie jest to gadżet z katalogu dźwiękowego s&m. W przeciwieństwie do nazwy i tytułu (który oznacza półksiężyc) wynoszących w sferę astronomii, moje skojarzenia są raczej związane z ziemią, choć zmierzają ku górze. Ta muzyka kojarzy mi się z jakimś trudem, mozolnym poruszaniem się, może ze wspinaczką, gdzie po udanym kroku, istnieje ryzyko osunięcia się w dół i właśnie ta niepewność czyni to tak ekscytującym. Nawet jeśli słuchanie tego albumu wymaga pewnego wysiłku, to ostatecznie okazuje się on satysfakcjonujący.

Brak komentarzy: