Dodałem chwilę temu Live Review (1993-2003) The Shadow Ring do kolumny "wsłuchiwanie", choć równie dobrze mogłoby się tam pojawić ich I'm Some Songs albo Hold Onto I.D..
Ale wybieram tą retrospektywną składankę, bo to ona uruchomiła fascynację. Wcześniej (w zeszłym roku) było wsłuchiwanie się w wydawnictwa jednego z członków zespołu - Grahama Lambkina i oczywiście gdzieś informacja, że był w takiej grupie, co się nazywała The Shadow Ring.
Jeśli się postaracie, to na jakimś fajnym mp3-blogu znajdziecie to wydawnictwo, ale jeśli macie akurat trochę zbędnych pieniędzy, to może rozważycie kupno oryginału. Album wydany w wytwórni Lambkina, bardzo estetycznie, książeczka z przedrukami ilustracji, okładek, zdjęciami (jedyne czego mi brakuje to teksty piosenek).
A propos tekstów: tu jest wątek, który może być pomocny, tylko szkoda, że nikt nie podaje, co to za utwory.
Dobry profil zespołu można przeczytać tutaj.
Okej, zmierzam do tego, że Audiosfera w tym tygodniu o The Shadow Ring, trochę jako komentarz do tego różne rzeczy z przepastnego katalogu Richarda Youngsa. Druga godzina pod wodzą irlandzkich improwizatorów Paula Vogela i Davida Lacey'ego - ich duetu The British Isles, dla mnie jednej z najlepszych płyt zeszłego roku, oraz dwóch wydawnictw z ich udziałem dla Cathnora.
Nieudana wizyta w Volcanic Tongue zajmuje poczesne miejsce wśród wspomnień z Glasgow, natomiast miłym odkryciem jest, że szefujący mu David Keenan, zaczął prowadzić bloga, które pociągnęło za sobą kolejne: że napisał książkę i że pisze kolejną, która wygląda jak coś, co od jakiegoś czasu chciałem przeczytać ("aims to document the genesis of the contemporary UK underground scene, running from the Whitehouse/Ramleh/Skullflower axis through The A-Band, Neil Campbell, Richard Youngs, The New Blockaders, Andrew Chalk, Prick Decay/Chocolate Monk/Blood Stereo, Vibracathedral Orchestra, Ashtray Navigations etc up to the present day.")
Zastanawiam się, czy nie wrócić do serii "Wpatrywanie", oglądałem Podróżujący fortepian o Anderszewskim. Wszystko fajnie, ale denerwowała mnie ta recytowana narracja, strasznie to było nienaturalne.
Wczoraj natomiast debiut Christophera Nolana Following. Pewnie jeszcze będzie można złapać na ale kino - polecam.
Tymczasem, ujawniony tutaj fragment z albumu Toshimaru Nakamury i Ami Yoshidy brzmi ekscytująco.
W godnym temacie na forum nowejmuzyki zasłużony użytkownik polecił - Anstam (kurcze, wszyscy powinni mieć takie majspejsy).
I coś, na co wszyscy czekali - Virb ma Kurort.
3/31/2009
"In fact when you look trough windows, you're only looking at glass"
3/30/2009
Takie tam
Jak rozkładaliśmy się, by zagrać w Audiosferze, wziąłem gitarę od Pawła i zacząłem wydawać z niej różne dźwięki. Spodobało mi się i wypowiedziałem myśl, która już kiedyś mnie naszła: czasami wydaję mi się, że mógłbym grać na każdym instrumencie. Na co Patryk: tak, ale to chyba wynika z twojej definicji gry.
No, ha ha.
A teraz coś, co myślę, że spodobałoby się Maciejowi Malickiemu. Paweł chce iść na autobus nocny, pyta, czy 10 minut wystarczy, żeby dojść na przystanek. Na co Patryk: no jeśli teraz wyjdziesz, to tak.
W Toruniu widziałem dwa fajne napisy:
1. naprężanie obrusów i firan - taki mały, skromny, stary zakładzik i to naprężanie wobec zerowej dekoracji wystawy
2. Willa Romana - na domu, po prostu, jeśli ktoś to zrobił świadomie, to gratuluję poczucia humoru, bo chciałem wejść i zapytać, czy zastałem Romana.
Sądząc po laście, to odnośnie CoCArtu kształtuje się konsensus, że drugi dzień lepszy. To było do przewidzenia, nie tylko ze względu na to, że na tym dniu nie mogłem być. Radio internetowe, którym zainteresowałem się pewnie jedyny raz w życiu, bo miało transmitować koncerty, akurat padło.
3/26/2009
(Prawie) Na żywo z Torunia
Czyli CoCArtu (mój) dzień pierwszy.
Podróż minęła bardzo przyjemnie, we wcześniejszych planach, jak zwykle, mieliśmy wybrać się *całą paczką*, ale i tak nie narzekałe na towarzystwo: Lionel Marchetti (płyta) i David Toop (książka - super, co kilka stron przynajmniej ciekawa informacja, wypowiedź, a czasem nawet jakaś mała rewelacja).
Najpierw do CSW pobyć trochę w instalacji Unsilenced Landscape Robert Curgenvena ustawionej w niecce (jak to Hubert kiedyś powiedział: wybudowali ją i nikt za bardzo nie wie, po co), z trzech stron odgrodzenie ściankami, cztery głośniki i o ile dobrze uchwyciłem, to wszystko jest zsynchronizowane, tzn nie są to autonomiczne ścieżki, które były np. wystartowane w różnym czasie. Nie do końca odbierałem, tak jakbym chciał, bo akurat jakaś para przyszła tam sobie pogadać (powodzenia w proponowaniu waszego eko-festiwalu MPO, czy co tam w końcu wymyślicie) i rozstrajała mnie. Były niskie tony, czasem buczenia, ptaki, w jednej chwili bardzo perkusyjne (jak hi-hat jazzowy) owady, kroki na piaskowym podłożu, jak się podeszło bliżej to bardzo w tle hałasy z ulicy czy z targu? Generalnie bardzo fajny efekt obecności tych dźwięków natury w przestrzeni czarnej błyszczącej posadzki i białych gładkich ścian.
Potem do Muzeum Etnograficznego na występ Hermana Müntziga, o którym zupełnie nic nie wiedziałem. Otóż Szwed ten gra na instrumencie (własnej konstrukcji chyba) zwanym flexichordem (tu sobie zerknijcie).
Jego improwizacja podzieliła się dość swobodnie i naturalnie na kilka części. Zaczął od położenia e-bowa na strunach, drgania modyfikował naciskając je przy końcach, kontrolował także sprzężenia całkiem przyjemnie nimi grając. Potem między struny włożył mały pręcik, który wywoływał dodatkowy rezonans - szemrzenie, a uderzenia w niego dość niskie dźwięki. Gdzieś po drodze leciała inna partia, z samplera, pojedynczych uderzeń, krótkich dźwięków między brzdąknięciem a plumknięciem. Kolejny etap to brzmienia bliskie graniu we wnętrzu fortepianu, na jego strunach. W pewnej chwili uderzył wyraźnie mocniej, po czym drugi raz i wtedy można było usłyszeć spore wybrzmienie sali, które dobrze zrobiło tym dźwiękom, rozprowadziło je w przestrzeni, a także w drugą stronę: one uświadomiły nam ją.
Następna to dla mnie najciekawsza odsłona: granie dwoma pilnikami, przejeżdżanie nimi po strunach w górę i w dół, serie ostrych, kłujących dźwięków, jakby cytra o szybkości karabinu maszynowego i przesterowanym brzmieniu. Osiągają przekonujące i nie momentalne apogeum, klimat jest z lekka paniczny, to mógłby być soundtrack to jakiejś sceny z thrillera, dziejącej się na schodach, ktoś kogoś śledzi, widać cienie, poręcz się rusza...
Po tym Müntzig na chwilę przerwał, jakby zastanawiał się, może czy ma dalej grać? Niestety zdecydował, że tak. Wolałbym, żeby tej części nie było: zaczął nadekspresyjnie, potem próbował wielu rzeczy, ciągle szukał, miałem wrażenie silenia się na nowe dźwięki, zmiany dla zmiany. Tutaj brzmienie przypominało gitarę basową, pomyślałem, że tak mógłby grać Squarepusher, gdyby silił się na improv i preparował swój instrument.
Po koncercie podszedłem zobaczyć i zapytać, co i jak, Müntzig zaczął wykładać swoje płytki i gdy zobaczyłem 3" z Martinem Küchenem, zapytałem o cenę. I proszę, kolejny twórca, który przyjął system "płać, ile chcesz", choć on tu uzasadniał, że wie, że w Polsce kryzys.
I z powrotem do CSW. Naczelny krajowy specjalista od psychodeliczności muzyki zdołał wcisnąć swoje ulubione wątki nawet w opisie wydawałoby się niewinnej i niemającej pretensji do opanowywania umysłu słuchacza płyty Si si, co miało miejsce podczas zapowiadania występu jej twórców: Tomasza Gadomskiego i Tomasza Mirta (wspieranych zza yamahy przez panią, która pozostała dla publiczności anonimowa).
Nie jestem pewien, ale był to chyba ich pierwszy koncert, jednak utwory, ktore grali (a było ich osiem) mieli zaplanowane i dobrze przećwiczone. Pomysłem na "koncertowe granie" było umieszczenie w większości kawałków wyraźnego rytmu (w postaci niskiego, głuchego, dudniącego bitu). Koncepcja w sumie fajna, ale mogło być jednak nieco więcej utworów bez tego, bo tak zaczęło robić się nieco powtarzalnie.
Całkiem szybki bit plus ciemno-czerwone oświetlenie plus czarne stroje dwóch-trzecich występujących, sprawiły że zrobiło się trochę "zimnofalowo" (moja fantazja, zapewne). Choć rytm nie stanowił centralnego elementu, to jednak zwracał uwagę i w dwóch pierwszych kawałkach był na tyle pociągający, że nie mogłem powstrzymać się od ruszania nóżką. Potem było jedno downtempo, dalej po sobie dwie wariacje wokół bicia serca, najpierw przyspieszone, a potem zwykłe, z tym że drugie uderzenie wydawało się hamować, przystawać.
Jeden utwór wykorzystywał zaloopowany mocny basowy posuw (ale naprawdę - szedł po podłodze i w fotele). Najbliżej repertuaru znanego z albumu byliśmy w przedostatnim utworze, gdzie dwa uderzenia były naprawdę oddalone od siebie i wolno krążyły, a śledziło je regularnie powracające delikatne sprzężenie. Choć był też kawałek z tekstem "88 recorders", a taki też tytuł ma jeden track na płycie, jednak nie mam jej teraz pod ręką, żeby sprawdzić pokrewieństwo.
Był to jeden z bodajże trzech utworów, gdzie Mirt używał wokalu i jeden z dwóch, gdzie go nakładał na siebie. Raczej trudno zrozumieć słowa, bo są one wypowiadane najwyżej nieco mocniejszym szeptem, a jak się pojawiają to i tak bardzo lokalnie.
Oprócz tego Mirt grał na lekko zdelay'owanej gitarze, bardzo oszczędnie, tylko raz nieco gęściej, ale o żadnym rzeźbieniu nie było mowy. Pod koniec używał też jakiegoś starego syntezatora (chyba?), a w dwóch kawałkach puszczał z samplera nagrania czyjegoś gadania (szczególnie fajne w pierwszym: jakby zwierzenia starego bluesmana siedzącego na werandzie).
Gadomski to jeden z tych muzyków, w którego obecności zrozumiecie sens określenia "perkusjonalista". Nie będę nieporadnie opisywał wszystkiego, co miał, jedno dobre zdjęcie da więcej. Był gong, bęben ramowy, piszczałka, małe talerzyki. W pierwszej połowie jakby więcej grał kolorystycznie, dopiero w drugiej zaczął ustosunkowywać się do podawanych przez Mirta rytmów, ale czynił to na tyle pomysłowo, że wychodziło z tego nadmierne ich konturowanie. W tym utworze najbliższym zawartości płyty grał dronik na małym harmonium, a w ostatnim pałkami do kotłów na specjalnej misie (?), co brzmiało zupełnie jak pianino.
Od kiedy dowiedziałem się, że ulubionym filmem Mirta jest Zeszłego roku w Marienbadzie, często myślę o tym dziele obcując z jego muzyką. I zwykle dobrze mi ze sobą korelują. Tak było i tym razem, dźwięki ogólnie można określić jako melancholijne, przygaszone, ale jednocześnie bardzo ludzkie, jakby czułość próbowała przewalczyć oziębłość. A do tego ten, bądź co bądź, odważny pomysł z bitem, który był zaskakujący, rozszerzający i ogólnie dobrze się sprawdził.
Niestety żeby odebrać klucze do mieszkania, gdzie nocuję, musiałem wyjść wcześnie, a to w połączeniu z obsuwą, przerwą i prezentacją po warsztatach Emitera i Franczaka rzuconą na początek, sprawiło, że nie mogłem zostać na ich występie. Dobrze, że chociaż mam ich dvd.
A koncertów festiwalowych można słuchać przez internet (jeśli naprawią serwer).
3/24/2009
"Kumple chcą, żebym z nimi zajmowała się studiami"
W przerwie między Balladami i Romansami a Ivą Bittovą z Bang on a Can zastanawiałem się, do którego portalu będę miał wysłać relację z tego koncertu - nowejmuzyki czy diapazonu? Mam dziwne poczucie, że do żadnego z nich nie będzie pasować i to nie ze względu na zestawienie dwóch zespołów. Na pewno nie dostrzegam wszystkiego, ale jeśli w polskim internecie nie widzę serwisu, gdzie relacja z tego koncertu by się *nadawała*, to chyba nie jest dobrze (z polskim internetem? czy ze mną? czy możesz powinienem zacząć zerkać w kierunku screenagers?). Nie żeby to była dla mnie najważniejsza muzyka na świecie, o której każdy musi chcieć czytać, tak tylko przemyśliwałem...
Porządna relacja nie teraz (ale później), ale chciałbym napisać, jak zachwyciły mnie teksty piosenek BiR, to znaczy znów, dziś bardziej. Ja przepraszam, ale lubię te opowieści, jak to poznawałem czyjąś muzykę, jak to się działo, więc nie mogę sobie oszczędzić tym razem. Najpierw zetknąłem się z jedną Siostrą Wrońską - Zuzanną i jej kawałkiem Tak naprawdę, który wydał mi się wtedy (i nadał wydaje; wolę tamtą wersję niż albumową) wspaniały. Wysłuchałem go w okolicznościach nietypowych, jadąc autokarem w daleką wycieczkę, trochę w nieznane, hej przygodo, co na pewno dołożyło się do tego wrażenia. Potem długo nic, a ten jeden utwór odbijał się w pamięci. I dalej: dużo tekstów piosenek w Lampie i znów kilka zachwytów, decyzja, że trzeba kupić płytę i lekki zawód. Myślałem, że jednak wolę czytać teksty niż ich słuchać, ale na koncercie było inaczej, bo jednak cała ta sytuacja jakoś ustawiła je w nowym kontekście.
Zważywszy na tak silną relacją z Tak naprawdę, nic dziwnego, że lekko zaszkliły mi się oczy, gdy pojawiła się ona na koncercie. Genialnym strzałem było też wrzucenie tych "studiów" (zamiast czego? go figure!), nie będę tłumaczył, dlaczego mnie to porusza, bo od tego są piosenki, żeby właśnie nie trzeba było tłumaczyć, żeby ujmowały pewne rzeczy w sposób, który nie ma racji bytu gdzie indziej, który jest nieprzekładalny właśnie.
Ach, też pomysłowość+prostota "nie szatan zdobi człowieka" (i dalej: "nawet gdy urzeka"), aż się zdziwiłem, że nie słyszałem tego wcześniej.
Chciałbym napisać, że czułem, że któraś piosenka była o mnie, bo to tak fajnie - identyfikować się z bohaterem stworzonym przez kogoś, ale niestety, co najwyżej wszystkie były w jakiejś cząstce o mnie. Miałem wrażenie, że po prostu utrafiły w mój nastrój, ale z drugiej strony - nie wiem, jaki mam nastrój.
Czuję, jakbym miał ich kilka. Lekkie przeczucie, że za dużo wszystkiego, że przesyt, ale nie widzę sensu (dla mnie) w akcji typu: zakopuję się pod kołdrę, nic nie robię, nie jadę, dajmy na to na CoCArt. Jedyne, co potrafię to ucieczka do przodu, karmienie się planami, rzucanie się na to, czego jeszcze nie ma, w nadziei, że może będzie lepsze niż to, co jest. Nadzieja może być, bo to potencjalne, więc można przypisywać temu jakieś cechy, chciane, których brakuje temu, co jest. A z drugiej strony zaprzestanie aktywności jest zbyt radykalne, zbyt przykuwa uwagę, jest kłopotliwe. Inny nastrój, stale obecny, mówi że jestem idiotą, który stara się zawsze patrzeć na wszystko od najciemniejszej strony.
Hm, ten bloguś nie przywykł do takiej porcji osobistych, bełkotliwych wynurzeń, miejmy nadzieję, że go to nie rozsadzi.
3/23/2009
Kurort w eterze
Paweł Bukowski (gitara basowa, loopstacja, gitara)
Patryk Lichota (saksofon i preparacje)
Piotr Tkacz (gramofon+przedmioty)
Zmiana: koncert nie odbędzie się w Głośnej Samotności, został przeniesiony do audycji Audiosfera - radio Afera, start: środa 25ego marca o północy. Bardzo żałuję, bo chcieliśmy, żeby ten koncert był fajną sytuacją, no ale niestety: jest tak, jak jest.
Ja miałem przez chwilę wątpliwości, bo nie chcieliśmy używać audycji do *promowania* siebie, ale z drugiej strony, może nie ma co się za bardzo certolić i rozważać, okoliczności są raczej wyjątkowe.
Anyway, wracając do koncertu...
Krótka opowiastka:
Pawła poznałem w październiku 2008 roku podczas warsztatów dotyczących The Great Learning Corneliusa Cardew, które miały miejsce na festiwalu Ad Libitum 3 w Warszawie. Po kilku rozmowach pojawił się pomysł wspólnego improwizowania, który zmaterializował się pod koniec grudnia owego roku. Wraz z Patrykiem odbyliśmy krótką sesję nagraniową, której efekty równie trudno ocenić, jak przecenić.
O graczach:
Paweł Bukowski - w swojej grze wykorzystuje możliwości brzmieniowe gitary basowej. Brał udział w licznych, mniej lub bardziej, ulotnych projektach muzycznych skupionych wokół idei swobodnej improwizacji. Specjalizuje się w wykonywaniu The Great Learning Cardew.
Patryk Lichota - gra na saksofonie, laptopie, thereminie, gitarze basowej, zitherze. Jest członkiem zespołów Mnoda i kakofoNIKT oraz autorem muzyki do spektakli: Układanka (reż. Robert Jarosz) Jarzenie (Teatr Palmera Eldritcha). Jego podejście do saksofonu jest wysoce nieortodksyjne - przez użycie rozszerzonych technik artykulacji oraz preparowanie instrumentu stara się podważyć istniejące stereotypy odnośnie tego, co "można zagrać".
Piotr Tkacz - improwizując używa starego gramofonu i małych przedmiotów, czasem radiodbiorników, prostych patchy w programie pure data. Współtworzy duety Revue svazu českých architektů (z Hubertem Wińczykiem) i Radioda (z Mikołajem Tkaczem).
Przewidujemy dwa sety (jeden lepszy od drugiego, ha ha), w których będziemy delikatnie kusić nadchodzącą wiosnę oraz zaserwujemy optymalną ilość bogatych w składniki mineralne zdarzeń dźwiękowych.
Chciałbym też zwrócić uwagę wszystkich na epilog czyli pokoncertową możliwość uzyskania różnych naszych wydawnictw płytowych drogą wymiany barterowej. Przynieście coś od siebie - dostaniecie coś od nas.
Zapraszamy do Kurortu!
3/18/2009
The Ames Room w Dragonie (17.03.2009)
Na szybko
The Ames Room (od lewej): Jean-Luc Guionnet, Will Guthrie, Clayton Thomas
+ relacja (ze świetnym tytułem nadanym przez AEG)
++ o dzień wcześniejszym (Warszawa) pisze Paweł Bukowski
3/16/2009
Zapraszam na koncert: Robert Curgenven - 19 marca
W ten czwartek (19 marca) w Blue Nocie zagra Australijczyk Robert Curgenven. Na plakacie mamy godzinę 19:30, co znaczy że o 20 koncert już się zacznie. Wstęp 10zł.
Podczas występu, oprócz nagrań terenowych z Australii, Curgenven wykorzysta specjalny dubplate Transparence, na którym znajdują się dwie kompozycje stworzone z nagrań zarejestrowanych w przestrzeniach galerii O’Artoteca w Mediolanie.
Produkcją płyty zajęło się berlińskie studio Dubplates and Mastering - powszechnie cenione ze względu na umiejętne obchodzenie się z niskimi częstotliwościami w masterowanych przez siebie produkcjach. Płyta Curgenvena nie zawiera żadnych słyszalnych dźwięków, dopiero odtworzona bardzo głośno ujawnia swoją zawartość - ultra-niskie basowe wibracje, które rozchodząc się po pomieszczeniu czynią z niego instrument, pozwalają mu zabrzmieć. Artysta bada w ten sposób granice nośnika, gdzie obiekt staje się źródłem dźwięku. Transparence nie ma na celu mechanicznej reprodukcji dźwięku, powstało po to, by być odgrywanym, by grać (na) nim. Jednocześnie dźwięk zmienia się, bo sam nośnik niszczeje podczas odtwarzania.
To nie jest taki fajny blog, żebym embedował filmiki, więc zerknijcie tu i tu.
Wcześniej tego dnia (dokładnie w południe) w Akademii Muzycznej odbędzie się tzw. artist talk z udziałem Curgenvena, w którym opowie on o swoim podejściu do nagrań terenowych, ekologii dźwięku i z pewnością o innych rzeczach też. Tu wstęp wolny.
Oprócz Poznania, Curgenven gra też w Zielonej Górze (18-ego), Warszawie (20-ego), Bydgoszczy (21-ego) i prezentuje instalację w Toruniu (podczas CoCArtu). Rozpiska tutaj.
Jak już tak w klimacie ogłoszeniowym: Audiosfera w tym tygodniu po raz ostatni o 23 (przesuwamy się godzinę później), a tematem będzie Morton Feldman (i kontynuatorzy).
edit:
- wielkie dzięki dla Kuby za zajęciem się wszystkim, gdy ja *balowałem* w Glasgow
- plakat zrobił młody zdolny rysownik
- zdjęcia
3/10/2009
Biada biada biada
Festiwal Audio Poverty od dwóch stron: tutaj możecie poczytać o pewnej interwencji, która miała miejsce podczas AP.
Natomiast tutaj znajduje się archiwum koncertów, wystąpień i dyskusji (mp3 streamowalne i do ściągnięcia). Z tego na czym byłem polecam Quartę 330, Hair Police i Alvina Currana, pogadanki Johna Edena i Davida Keenana (to wolałbym przeczytać, ale jego szkocki akcent też ma jakiś urok). Z tego, co mnie ominęło, ostrzę sobie zęby na wykład Kode 9 i Kodwo Eshuna i set DJ/rupture. Rozmowa z udziałem dwóch ostatnich, Edena i kolesia od Awesome Tapes from Africa też może być ciekawa.
Okej, co jeszcze - Emiter w czwartek, w Głośnej Samotności o 21 (wstęp 10zł). Przed koncertem rozmowa, którą poprowadzę.
Jutrzejsza Audiosfera też po części o koncertach. Będą nagrania z udziałem Claytona Thomasa, Willa Guthriego i Jean-Luca Guionneta, którzy jako The Ames Room 17 marca w Dragonie.
Do tego a propos występu Roberta Curgenvena (19 marca, Blue Note) jego nagrania na bazie field recordingów, a także z tej samej półki kilka utworów z płyt wydanych przez Gruenrekorder.
A propos Guionneta, to wystąpi on na Instal 2009, nie liczę na to, że kogoś uda mi się teraz namówić na wycieczkę do Glasgow, ale chociaż zerknijcie na stronę, bo bardzo pomysłowo zrobiona. No tak, a my (tzn. Patryk i ja) tam będziemy, więc jakieś relacjonowanie gdzieś-kiedyś z pewnością.
Jeszcze taki drobiazg: najpierw czytam, co o albumie Marka Karewicza This Is Jazz napisał tutaj Andrzej E. Grabowski, a potem, co tutaj Marek Dusza. Ja mam pewne podejrzenia, czyjej opinii wierzyć, ale kurcze, taka rozbieżność zdań zawsze mnie zadziwia.
Yo! I Killed Your God
(świetny tytuł płyty, zawartość też *godna*)
Marc Ribot zagrał 27ego lutego w Starym Browarze, relacja na diapazonie. Tymczasem kilka zdjęć, robił je sierus, a ja kadrowałem itp.
3/07/2009
Trzeci Æthenor
Wczoraj Kuba (na tym blogu znany jako Pan Rozpadlin) pokazał mi mp3-bloga subsidio, żebym mógł sobie ściągnąć Personę Ambarchiego, mnie jednak zainteresował umieszczony tam nowy Æthenor, który ukazał się w zeszłym miesiącu.
Twórczość tego projektu poznałem w ramach *przygotowań* do Club Transmediale 09, gdzie występowali w składzie rozszerzonym o Kristoffera Rygga (z Ulvera) i perkusistę Steve'a Noble'a. Koncert aż tak bardzo mi się nie podobał, ale oczywiście fajnie było ich zobaczyć na żywo.
Dobry pomysł mają panowie z zapraszaniem "bębniarzy", zwłaszcza że szukają pośród improwizatorów. Na najnowszym albumie Faking Gold and Murder (zresztą tak jak na poprzednim Betimes Black Cloudmasses) udzielają się Nicolas Field i Alexandre Babel (w duo znani jako Buttercup Metal Polish), ten pierwszy gra też w trio, w którym udziela się Morten J Olsen z MoHy!
Inni goście na tej płycie to David Tibet i Alexander Tucker. Nie jestem fanem tego pierwszego (no dobra, aż tyle nie słyszałem), ale jego wokale dobrze tutaj pasują, nie są tak egzaltowane, jak się obawiałem, nie starają się przykuwać uwagi, wybijać na pierwszy plan. Zresztą pojawiają się lokalnie, a oprócz tego Tibet gra na fortepianie, też oszczędnie, w drugim utworze przypominało mi to momenty z Guseł Lao Che.
Cztery części (jak zwykle - niezatytułowane) płynnie przechodzą w siebie, ale też się od siebie odróżniają. Najlepsza jest trójka, najbardziej perkusyjna (choć w jedynce też sporo dają od siebie), jak wczoraj słuchałem na słuchawkach, to te krótkie serie miotełką po bębnie tak się wierciły w ucho, wpadały w nie i krążyły. To jest najpierw w jednym kanale, a potem dopiero w drugim i na zmianę, i się zagęszcza. Aż dochodzi do czegoś niemal free-jazzowego.
Jeśli obawiacie się, tak jak Kuba, że to jakiś "dron-metal, cośtam z O'Malley'em" to uspokajam, że to inna para kaloszy. Rozpoznawalna gitara pojawia się może w dwóch momentach, perkusiści ustawiają całość w odmiennym świetle, a są jeszcze klawisze. Okej, ostatni utwór jest dronowaty, to w sumie najsłabszy fragment albumu. Nie żebym potrzebował wyraźnej kropki nad i, ale to rozwiązanie było zbyt łatwe (zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że potrafili tak ciekawie rozwiązać sprawę, jak na Deep In Ocean Sunk The Lamp Of Light).
Faking Gold and Murder trwa tylko niecałe 36 minut, co i tak czyni ją najdłuższą pozycją w dyskografii projektu (z płyty na płytę przyrost masy wynosi mniej więcej minutę). Jeśli u was, tak jak tutaj, jest dziś pochmurnie i mgliście, o zaczyna padać, to jest to dobra aura na słuchanie tej płyty (bo czarnej mszy to się przy niej odprawiać nie da), którą można ściągnąć np. stąd. (A jeśli ktoś się brzydzi tym procederem i chciałby jedynie "zaznajomić się z zawartością", a potem zakupić pięknie wydany oryginał, to ma sample na stronie wydawcy.)
3/03/2009
Glitch bitch, fonky wonky
To się powoli staje regułą, że gdy prowadzę Audiosferę sam, to puszczam bity. Kiedyś już jedną audycję poświęciłem hip-hopowi, teraz ponownie, ale raczej potraktuję go jako punkt wyjścia, hasło wywoławcze. Spróbuję przekazać, co dobrego usłyszałem ostatnio z obszaru glitch hopu (przy okazji polecam forum), czyli będzie Bassnectar, Heyoka, An-ten-nae. Ugryziemy też niezidentyfikowany obiekt o kryptonimie wonky, czyli będzie Joker, Rustie. Oprócz tego pewnie też Samiyam, Kid Cudi, Akira Kiteshi, Sibot & Spoek. Dobrego odbioru życzę.
Jeszcze jedno ogłoszenie: w piątek w Bookareszcie będzie spotkanie wokół nowej książki Bianki Rolando (przypuszczalnie z nią?). Czytałem fragmenty w Lampie i mi się podobało.
Polecam też waszej uwadze ten koncert, o którym więcej wkrótce.