Warszaty z The Great Learning Corneliusa Cardew zaczęły się poprzedniego dnia, odbyło się tylko dwugodzinne popołudniowe spotkanie. Pojawiło się zaskakująco dużo osób, ale już następnego dnia mniej, przy czym największy odpływ wśród "profesjonalistów" ze wspaniałej Miodowej Orkiestry.
Same relacje z koncertów zajmują niepokojąco dużo miejsca, więc dla warsztatów też może wykroję osobny wpis (choć będzie on sensowny tylko jeśli zajmę się w nim również utworem, zobaczymy).
Uczestnictwo w warsztatach oznaczało, że dni były raczej wypełnione: środa od 12 do 15 i od 17 do 19, czwartek podobnie, piątek 9-12, w sobotę próba generalna od 12 do 15:30.
Środa to dzień Warsztatu Muzycznego, który zaprosiła Joanna Grotkowska. Tu sobie przeczytacie, ja tylko dodam, bo rzadko się o tym wspomina, że jednym z założycieli tego zespołu był John Tilbury, który wtedy przebywał na stypendium w Polsce i studiował u Zbigniewa Drzewieckiego.
Klimat był, że powrót awangardy, że jak za dawnych lat, kiedy skandal na Jesionce i w ogóle. Nie zaskoczył mnie wpis Doroty Szwarcman, bo siedziała koło mnie i wiedziałem (jak zapewne też kilka innych osób w pobliżu), jak dobrze się bawiła. Tam sobie przeczytacie o kompozycjach trochę i jak to fajnie, a ja się oczywiście będę czepiał. “Partytura” tego utworu [Cartridge Music] jest zresztą po prostu grafiką, którą można interpretować jakkolwiek. Zauważyliście cudzysłów? To dobrze, bo jest znaczący, oddaje stosunek nie tylko autorki, ale i grających do tego utworu i też znakomicie natrafia na cytowanego dwa wpisy wcześniej Liberę. Otóż wykonawcy nie mieli przed sobą (ani za sobą, ani obok, nigdzie...) partytury, no tak wiadomo, są to jakieś tam rysuneczki, kreski, kropki, a Cage to był taki zgrywus, można zagrać cokolwiek i będzie elo. Otóż nie o to chodzi, Akiayma gdy grał zgodnie uznany za żart Exceprt from Wergo 60060 miał przed sobą kartki (przypuszczam, że z tekstem). Ktoś powie, że nie stanowi - bo grał swoje. Może i tak, ale przynajmniej jakoś mogło to na niego wpływać, bo patrzył na to podczas grania.
Jeszcze raz Szwarcman: a panowie… no, co tu dużo gadać, robili to samo, co dziś robi młodzież: scratchowali i samplowali, a poza tym szeleścili papierami przed mikrofonem.
Już nie dotykam "młodzieży", ale tego "scratchowania" to też nie było za wiele i to raczej pojedyncze przesunięcia płyty, "samplowanie" to znaczy, że grali fragmenty z tych płyt? ja mam trochę inną definicję tej techniki. No i skrajne czepialstwo: nie papierami szeleścili, ale opakowaniami plastikowymi.
Teraz zaryzykuję (bo nie posiadam, w przeciwieństwie, mam nadzieję, do członków Warsztatu, partytury, na którą składają się nie tylko kartki z kropkami i kreskami, ale też instrukcje od kompozytora), ale wydaje mi się, że zespół nie tylko nie zadał sobie trudu umieszczenia przed sobą partytury podczas występu, ale też zignorował zalecenia autora. Z tego, co znalazłem wynika, że utwór polega na umieszczaniu w główce (czy jak to się zwie), tam gdzie igła gramofonu siedzi, małych przedmiotów. Oraz na wydawaniu dźwięków z większych, do których przyczepione są mikrofony kontaktowe (one by mogły pomóc abyśmy z poziomu szeleszczenia paczką czipsów przeszli do nowych dźwięków, jakich nigdy nie słyszeliśmy). Ani tego, ani tego wykonawcy nie zrobili.
No a potem jeszcze Krauze opowiada o wyświetlanych za nim partyturach i mówi, że oni to już dawno przestali grać takie rzeczy, jak Cartridge Music, że np. B. Schaeffer przynajmniej określa instrumentarium (Cage jak mi się wydaje - też). Że z utworem Cage'a ma taki problem, że publiczność przychodzi na utwór Cage'a i myśli że słucha jego kompozycji, a przecież całą muzykę tworzą grający. Co za zupełny (i zadziwiający, i zasmucający) brak zrozumienia dla takiego bytu, jak partytura otwarta/graficzna, też po części traktowanie słuchaczy jako ludzi nierozeznanych, nieinteresujących się tym, na co przyszli. No i bardzo charakterystyczne dla europejskiej sztuki "ja-mnie-mój".
Czasem jest tak, że podczas koncertów nie chodzi o muzykę, a raczej - przez muzykę dochodzimy do czegoś innego. Zdarza się, że docieramy i w takie niepokojące rejony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz