Jadę tramwajem, czytam właśnie dostaną (czasowo) The parasite Michela Serresa, co już w samo sobie jest sporym przeżyciem i w ogóle send me shivers. Do tego, nietypowo dla mnie, słucham discmana, bo po przejeździe czeka mnie jeszcze spacer do sądu rejonowego po odpis z krsu (wczoraj też byłem, ale za mało kasy miałem). Mam coś w rodzaju "invisible jukebox" bo w środku płyta z mp3 od Jakuba, wiem że jest Machinefabriek z Vitiello, Northern, nie wiem, czy czegoś przed tym nie ma, więc nie jestem pewien czego słucham aktualnie.
Jest to sytuacja nadmiernej ilości bodźców, Serres powoduje palpitacje płatu czołowego, czuję jak zawiązują się nowe połączenia między neuronami, jak pojęcia w mojej głowie pączkują. I wtedy zostaję zmiażdżony przez plakat w witrynie: Ciebie też stać na CUDA, nie przymierzając - boskie! Jeszcze się do końca nie otrząsnąłem, a w Prosiaczku reklamują Julitki, parówki dla diabetyków. Paryżanki, parówki w najlepszym guście to przy tym pikuś, nie trzeba wyznawać freudowskich pomyłek, żeby zobaczyć tam "Jelitki".
Obok mnie stoi chłopak (facet?), w takich philipsach jak kiedyś miałem, zresztą są one dość popularne, co jakiś czas widzę kogoś w nich na ulicy. Jemu raczej podoba się to, czego słucha, bo buja głową. Dwa przystanki dalej jakaś starsza pani chce usiąść na miejscu, nad którym on stoi, mówi do niego czy mogę pana przeprosić, ale właśnie nie może - raczej głośno słucha. Więc go tak delikatnie odpycha, a przedtem roztacza (stara się utrafić w kobietę siedzącą na kolejnym miejscu) spojrzenie w stylu "no patrzcie ludzie".
Ja tego zestawu (ta muzyka, te słuchawki, ten discman) nie mogę słuchać za głośno, tak żeby się wyalienować, ale jakieś tam sygnały odfiltrowuję. Te słuchawki są dopuszczalne do użytku domowego, ale do chodzenia są ledwo znośne. Z drugiej strony, są na tyle małe, że nie boję się, że ktoś na nie połasi.
Nowym wrażeniem jest, że słyszę swoje kroki, uderzenia stóp. Jak idę tą samą trasą, to zastanawiam się, czy odbieram otoczenie inaczej niż wczoraj, a jeśli tak, to w jakim stopniu dzięki założonym słuchawkom. Nie wiem.
Siedząc wieczorem przed oknem (przed laptopem) i patrząc na spopielony róż nieba, zastanawiam się, czy przez mgłę odczuwam miasto inaczej. Jakbym po nim chodził, to pewnie nie, ale tak zza okna - to że nie widać budynków odległych o 500 metrów, coś zmienia. Albo jak rano z okna łazienki nie widać Akademii Ekonomicznej (od dzieciństwa mojej wieży), wiadomo że ona tam jest, ale teraz/tutaj jej nie ma.
Muszę trochę poczekać, w końcu siadam na przystanku, bo tylko tam sucho (w sądzie za głośno). Nie jestem aż tak oswojony z widokiem przede mną i zastanawiam się, czy jest tam coś, co widziałbym gdyby nie było mgły.
Chyba teraz leci kolejny album i jest raczej okropny, szklisto-świetliste tła, trochę przeszkadzajek i śladowe field-recordingi. Był taki czas, może 2004, a może 2006 albo 2007 (nie '07 to był rok kiedy okazało się, że dron jest już samodzielnym gatunkiem), w każdym razie był taki okres, że odniosłem wrażenie (raczej z czytania recenzji niż słuchania, bo doba ma tylko 24h), że ludzie pchający wózek z napisem "electronica" odkryli istnienie nagrań terenowych. Niech będzie, kolejne coś, czym można przyozdobić, niech już nawet będą dzieci, ruch uliczny, deszcze, ale nie kurwa ptaszki, a teraz właśnie znów wleciały mi one w słuchawki przez te mp3. Nie i jeszcze raz nie, spierdalać/pracować nad sobą!
Siedzę na przystanku i myślę, że teraz/tutaj mógłbym kogoś spotkać, a może nawet poznać. Uśmiechając się przepraszająco zwraca się do mnie starsza pani, żeby zapytać, czy 76 jedzie przez Garbary, nie mam pojęcia, ale z rozkładu odczytuję, że tak. Ona dziękuję, że się pan pofatygował (zdjąłem słuchawki i wstałem). Żeby nie prowokować rozmów, o tym jakie to małe te literki albo jaka podła pogoda (nie taka zła, dość ciepło jest), zakładam szybko nauszniki.
Z Serresem jest trochę tak, jak z produkcjami nibynóżek The Skaters, które chłonę w dużych dawkach przez ostatnie kilka dni (to jest moja spiżarka). Nie wiem, co mam myśleć, nie wiem, czy się zgadzam, ale czuję (nie wiem nawet, czym), że coś mi to daje, jakoś (pokrętnie), teraz/tutaj dobrze działa. I że czegoś takiego, to jeszcze nigdy i nie wiadomo skąd to, ani do czego, ani po co.
11/04/2008
"The improbable miracle"
napisał
Piotr Tkacz
o
14:26
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz