10/11/2008
Barokowe pocieranie i napinanie
Próbuję odgrzebać w pamięci początki znajomości z Arte dei Suonatori i dzięki internetowi dochodzę do rozwiązania, że był to 21 października 2004, kiedy zespół grał w Poznaniu ze skrzypaczką Rachel Podger. Orkiestrę sponsorowało wtedy PZU, a kolega którego mama tam pracowała miał bilety i wybraliśmy się do filharmonii. Nie pamiętam wiele, chyba mi się podobało, skoro potem chciałem jeszcze. Chyba też coś wiedziałem o AdS, tzn byli na fali tej płyty z Podger, z koncertami Vivaldiego, a tego Włocha umiałem sobie jakoś umiejscowić.
Przeskok o prawie rok i mamy pierwszy Festiwal Barokowych Smyczków i Strun, na stronie nie ma spisu zeszłych edycji, a szkoda, w przypadku 2005 również googlowanie nie daje rezultatów.
W kolejnych dwóch latach ostatni tydzień września także należy do muzyki barokowej, sumiennie z mamą chodzimy i chociaż ta epoka nie staje się naszą główną dźwiękową pożywką, to staramy się od czasu do czasu coś skubnąć (wypożyczam z płytoteki) i jakoś orientować (wiemy np. że "lubimy" Telemanna i Kossenkę).
Oprócz zwykłych zalet formy festiwalowej, takich jak ta, że można posłuchać wykonawców więcej niż raz i że wpada się w pewien rytm koncertowy, to wydarzenie ma i ten plus, że można posiedzieć w kościele i spokojnie go pooglądać.
To oczywiście nie zawsze jest tak fajne, bo niektóre przybytki nie są bardzo ciekawe, ale dzięki festiwalowi w zeszłym roku odkryliśmy kościół Św. Wojciecha z zadziwiającą polichromią. To miejsce było mi znane z racji obfitej polsko-katolickiej ruchomej szopki, ale odwiedziłem je ostatni raz bardzo dawno, zapewne przed odnowieniem malowideł w 1999 roku.
Tegoroczny festiwal zacząłem od drugiego dnia, od tego właśnie kościoła i od dwóch koncertów solowych, do których nadaje się on wybornie. W zeszłym roku zachwycił mnie tutaj lutnista André Heinrich, natomiast w tą sobotę dobrze słuchało mi się klawesynisty Allana Rasmussena, a potem nawet lepiej harfistki Marii Christiny Cleary. Zagrała ona program "Un Pizzico di Paradiso" (szczypta raju? czy ukąszenie/ukłucie raju?) czyli muzykę z Neapolu i okolic z XVI i XVII wieku (raczej nie będę podawał kompozytorów i tytułów - wszystko jest do znalezienia na stronie festiwalu). Ten koncert podobał mi się choćby dlatego, że wykonawczyni pokrótce wprowadziła w repertuar, opowiedziała trochę o kompozytorach i np. dowiedziałem się, że kiedyś powszechne było, że organista umiał również grać na harfie. Istniały utwory, które można było grać i na tym, i na tym instrumencie (dziwne jeśli się pomyśli o ich brzmieniu).
Następny dzień poświęcony był Georgowi Muffatowi, drugi koncert to znów dawny znajomy orkiestry - Rasmussen. Zwalmy to na niewygodne ławki w kościele Franciszkanów, ale trochę się zmęczyłem i myślałem o końcu. Poza tym w porównaniu z poprzednim dniem, tym razem brzmienie klawesynu nie było tak wyraźne, miałem wrażenie bloków dźwięków idących całościowo (być może tak właśnie być powinno?).
IV Festiwal Barokowych Smyczków & Strun (nie zgrzyta wam to? bo mi okropnie, już nie mówię, że w ogóle ten angielski znaczek nie przystaje do dawnej muzyki, ale jeszcze jak sobie oznaczacie rzymską cyfrą, to chyba lepiej by pasowało proste "i") to pierwsza chyba edycja, gdzie mogliśmy usłyszeć struny ludzkie, tzn głosowe. Czwartego dnia, znów w kościele św. Wojciecha, trio: Cleary, Andreas Arend (lutnia) i Marek Rzepka (bas, ale głos, nie ten instrument).
Podczas koncertu panowała podniosła, a jednocześnie radosna atmosfera, może za sprawą Arenda, roześmianego, cieszącego się grą. Jedno zastrzeżenie - wokal często przykrywał instrumenty, nie dość że był z punktu od nich głośniejszy, to Rzepka miał tendencję do robienia kroku w przód. W niedużej przestrzeni, blisko publiki, miało to wpływ na rozwarstwienie.
Środa to dwa koncerty w kościele Franciszkanów, miejscu, które już zdecydowanie mi się przejadło. Zwłaszcza trudno mi patrzeć na kiczowatą ambonę, która po renowacji wygląda jakby była opakowana w różnokolorowe cynfolie. Na szczęście tego wieczora bijące po oczach żarówki nie były włączone, oświetlone zostało tylko prezbiterium, co stworzyło nastrój dla dźwięków. Najpierw duet viol da gamba Les Voix Humaines, którego nazwa przypomniała mi, jak na festiwalu w 2006 gambista Alberto Rasi opowiadał o instrumencie i o tym, że marzeniem budowniczych było naśladowanie ludzkiego głosu, a swego czasu uznawano, że viola jest tego najbliższa.
Jeśli ktoś widział Wszystkie poranki świata to może sobie stworzyć obraz mentalny, jak to było na tym koncercie. Ja lubię bardzo taki zadumany smutek.
Drugim koncertem był solowy recital Daniela Sepeca, słuchałem uważnie, ale nie mogłem wejść w muzykę, ciągle coś mnie odciągało, szkoda.
Poza Barokiem Sepec zagrał utwór Hansa Huyssena z 1996, częściej podczas festiwalu wychodziliśmy poza epokę do czasów dawniejszych niż do współczesności.
Podczas wspominanego koncertu z Rzepką pojawiły się utwory żyjącego w drugim wieku przed naszą erą Mesomedesa, a w czwartek po raz pierwszy wystąpiły Agnieszka Budzińska-Bennett i Viva Biancaluna Biffi przedstawiając lamenty średniowieczne (XII - XIV wiek). Podobną surową (fidel - "brudne", ziemiste skrzypce) energię, która hipnotyzowała (niezwykle brzmiał jeden ciągły dźwięk grany na lirze) oraz zaangażowanie w śpiew (bez dramatyzowania, wzniośle i "godnie"), dało się odczuć w sobotę, gdy prezentowały program "Ultima Thule". Znalazła się w nim muzyka z Anglii, Islandii, Norwegii i Orkad stworzona w XII i XIII wieku. Bardzo dobrze, że festiwal wystawia czułki poza ulubioną epokę, wszak nie samym Barokiem żyje człowiek.
Tegorocznym odkryciem mianuję Kościół Wszystkich Święych, który powstał jako świątynia ewangelicka i to widać w braku zdobień. Poza tym jest raczej nietypowy ze względu rozwiązanie wnętrza w formie elipsy, co zaskakuje jeszcze bardziej, bo bryła budynku to prostokąt, więc mamy taki dysonans po wejściu do wewnątrz.
Mama mi powiedziała, że tam odbywały się (odbywają nadal?) nauki przedmałżeńskie i słyszała od kogoś, że były tak strasznie nudne, że gdy się zaczynały zamykano drzwi, żeby nikt się nie wymknął. Uczestnicy z tym nie walczyli, ale nastawiali sobie sygnały w zegarkach elektronicznych i po dwóch godzinach zaczynał się koncert alarmów, wszyscy zwracali się ku wyjściu, nie bacząc na to, że np. ksiądz nie dokończył zdania.
Rozbawiło mnie to jeszcze bardziej, bo obecnie koło ołtarza stoi sobie zegar, czego nigdy wcześniej w żadnym kościele nie widziałem, ciekawe, czy ma to jakiś związek z tym?
W każdym razie, tam grały Les Voix Humaines i znów mi się podobało.
W sobotę przed koncertem Claudii Pasetto zastanawiałem się, czy może już nie za dużo tej violi (w międzyczasie występowała ona też w duecie z Arendem), ale kiedy zaczęła grać, to było coś zupełnie innego.
Gdy uderzała smyczkiem w struny (i to całkiem mocno), pomyślałem, że no no, tego to jeszcze nie było, po czym tak jakby się zatrzymała, powoli przesuwając po strunach, po kawałku i wtedy publiczność zrozumiała, że było to dopiero strojenie. A tak to wszyscy słuchali w ciszy i skupieniu, ha ha, podejrzewam, że zrobiła to w jakimś stopniu rozmyślnie, bo kompozycje od których zaczął się koncert właściwy również były cokolwiek niestandardowe i dowcipne. A były to utwory Tobiasa Hume'a (poczytajcie o nim), angielskiego żołnierza, kompozytora pomysłowego, co realizowało się w konceptach niepoważnych (dwóch muzyków grających na jednej violi, mniejszy ma siedzieć na kolanach większemu), ale też nowatorskich (w "Harke, Harke!" pierwszy zastosował to, co potem nazwane zostanie con legno). Było też "A Souldiers Resolution" z uderzaniem pięściami w korpus instrumentu, co miało oddawać werble na polu bitwy zagrzewające do walki, natomiast teraz brzmiało bardziej jak wybuchające w oddali bomby zrzucane przez samoloty (skąd ja to wiem?).
Bardzo ciekawy, odświeżający koncert, inne brzmienie violi, energetyczne, mniej refleksyjne i zasępione.
Festiwal zakończył występ Sepeca i AdS w programie złożonym z JS Bacha i Haendla, jak napisał Cezary Zych (dyrektor przedsięwzięcia) trudno o temat bardziej ograny, a ja się nie znam, więc nie będę wymyślać.
A napisał tak w książce-programie (z której zdjęcie na początku), ładnie wydanej (podoba mi się pomysł główki instrumentu na talerzu, która w ten sposób chce uchodzić za cukierek toffi; w ogóle - muzyka i jedzenie...mmmm...), z tylko kilkoma drobnymi literówkami, elegancką czcionką i tekstami najczęściej Zycha, które mają służyć jako wprowadzenie do poszczególnych koncertów. Może wolałbym, żeby były bardziej konkretne (ten o JSB i GFH jest najbardziej, obok tego o violach "niemieckich"), chociaż na pewno spełniają swoje zadanie raczej pokazując pewne pomysły, ogólne perspektywy, z których można rozważać tą muzykę. Tak żeby mieć jakąś podstawę, odniesienie podczas słuchania (więc może zrobiłem błąd, że zawsze czytałem je po koncercie).
Za to na granicy przeładowania informacjami balansuje artykuł Szymona Małeckiego, ale nie - jak dla mnie okej, dużo się dowiedziałem, choć przydałby się oddech w tym tekście. O muzyce, którą prezentowały piszą Les Voix Humaines i Budzińska-Bennett oraz Biffi. I standardowo notki o wykonawcach.
napisał
Piotr Tkacz-Bielewicz
o
19:06
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz