To już trzeci raz na przestrzeni nawet nie roku, gdy kontrabasista Clayton Thomas gości w kameralnym Małym Domu Kultury klubu Dragon w Poznaniu. Tym razem przyjechał w towarzystwie francuskiego saksofonisty Jean-Luc Guionneta i australijskiego (ale we Francji mieszkającego) perkusisty Will Guthrie. Od stycznia 2008 roku występują w trójkę pod szyldem The Ames Room.
Koncert rozpoczął się z małym opóźnieniem, które spowodowane było chyba oczekiwaniem na większą liczbę publiczności. Choć ostatecznie słuchaczy nie było zbyt wielu (pewnie około 30 osób), to ci którzy się pojawili, raczej nie żałowali.
Od początku było twardo, drapieżnie i dynamicznie, jednak przez pierwsze kilka minut uderzenia choć silne, to dawkowane. Wydawało się, że Guionnet wplata się w powtarzany przez Thomasa motyw, a Guthrie rozrzuca wokół strzępy, jakby chcąc ich zdezorientować. Jego dźwięki były zacinające (się), a rozpędu nabrał po pierwszym zdecydowanym uderzeniu w talerze. Trudno określić jego wkład jako bazę dla pozostałych, ale jednak jego dekonstruowana, sabotowana, motoryka nadała grze partnerów innej energii. Thomas długi czas grał „po prostu”, dopiero później zaczął stosować swoje ulubione preparacje, takie jak tablica rejestracyjna, metalowe pręty (wkładane między struny) i duży (pusty) dzwonek, jednak używał ich tylko przez chwilę. Guionnet najczęściej grał krótkie, rwane, kanciaste, frazy, serie po kilka były poniekąd powtórzeniami, jednak bez silenia się na dokładność odtworzenia pierwowzoru. Pod koniec pierwszej improwizacji doszedł do tak wysokich dźwięków, że aż zatykały się od nich uszy.
Następna miała chyba zaprezentować inne oblicze tria, choć z biegiem wypadków doszła do podobnej zapalczywości. Jednak stało się to zupełnie naturalnie, przez nagromadzanie i gęstnienie. Sam początek był w zupełnej kontrze do tego, co wcześniej: pojedyncze wysokie, eteryczne dźwięki grane przez Thomasa krótkimi pociągnięciami smyczka, Guthrie krążył w bliskich rejonach grając szkliste tony na tybetańskiej misie. Stopniowo wprowadzał delikatne uderzenia pałkami do kotłów, głównie na zasadzie: jedno silniejsze i wstrząsy wtórne, tak że wybrzmienia nachodziły na siebie. Zrobiło się pochmurnie, szaro-srebrno, Thomas dołożył kilka przeszywających dźwięków smyczkując dzwonek. Trudno było uchwycić jeden decydujący moment, po prostu było już całkiem dużo zazębiających się dźwięków, obfitość porównywalna z pierwszą odsłoną, choć nie tak gorąca. Gdzieś w drugiej części Guionnet przez dłuższą chwilę wykręcał wysoki dźwięk, co kawałek schodząc z niego, a potem płynnie do niego wracając.
I koniec, to znaczy to mógłby być koniec, choć może trochę smutno, że to już, ale też masa energii przekazana przez muzyków była wystarczająco duża. Ale nie - sygnalizują sportowym gestem prośbę o czas.
Podczas nieco zbyt długiej przerwy napięcie spada, jednak drugi set zaraz je przywraca. Wydaje się, że już w samej idei The Ames Room jest ustosunkowaniem się tych muzyków do free-jazzu, a ten set był właśnie najbliższy praktycznej realizacji tego gatunku. Przede wszystkim dzięki bębniącemu bez wytchnienia Guthrie'mu, dla mnie było to na granicy zdolności odbioru, zaraz przed zapadnięciem w bezład i bezsens, ale jednak działało i trzeba przyznać, że to dzięki niemu w tej części nie było żadnego opadnięcia, a nawet ciągłe wznoszenie i poczucie joggingu w epicentrum. Najważniejsze jednak, że pozostali odnaleźli się w tym bez problemów, Thomas wybrał opcję powtarzania (może i przez cały set?) tego samego motywu, którego niskie brzmienie przyjemnie pełzało po podłodze. W pewnym momencie, gdy Guionnet przerwał grę, Guthrie bardzo oszczędnie wszedł w rytm podawany przez Thomasa, co było zaskakujące o tyle, że wcześniej w ogóle się do niego nie odnosił.
Szkoda, że tak mało osób doświadczyło tak dobrego, pełnego pasji, koncertu. Być może po części było to winą zbyt wysokiej ceny biletów. Thomas grał wcześniej w Poznaniu z Mikołajem Trzaską, ale widocznie nie wyrobił sobie jeszcze „marki”, a pozostała dwójka zapewne niezbyt kojarzonych muzyków nie była magnesem dla publiczności.
12/18/2024
The Ames Room w Dragonie (17.03.2009)
napisał
Piotr Tkacz
o
16:26
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz