Wydany w 2001 „MXCT” to pierwsze
zarejestrowane na płycie spotkanie Martina Tétreault i Xaviera
Charlesa. Album zainteresował mnie głównie z tego powodu, że
obydwu miałem w tym roku okazję widzieć na żywo. Pierwszy grał z
Ignazem Shickiem natomiast Charles z Robertem Piotrowiczem.
Na tej płycie artyści oddali się
penetrowaniu mikrostruktur, dźwięków na granicy słyszalności,
które zostały obdarzone siłą, jaka zwykle nie jest im dana.
Myślę, że warto przywołać tytuły kompozycji, gdyż oddają one
w pewien sposób aurę dźwiękową i zamysł ogólny. Po kolei:
nerwy, dynamo, mięsień, mózg, atom, cząsteczka, oko. Muzycy
(używający gramofonu Tétreault i systemu wibrujących głośników
z przedmiotami na nich umieszczonymi Charles) chcieli chyba skierować
uwagę słuchacza ku strukturom organicznym, a także na aspekt ich
mechaniczności, słowem na obszar, gdzie przecina się naturalne i
sztuczne.
Ważne, że taka „teoria” nie
podpiera muzyki – nie ma takiej potrzeby, dźwięki bronią się
same. A wszelkie myśli przychodzą niejako same przez się, wraz z
czasem trwania płyty. Centralne miejsce zajmuje 20-minutowy „Mózg”
i chyba można stwierdzić, że reszta utworów jest od niego
zależna, czy to jako wstęp, czy też jako komentarz albo pewna
wariacja. Cała reszta podlega tej pięknej i wciągającej
kompozycji, wcale jej wiele nie ustępując. Centralny utwór
podszyty jest nieustannym pulsem, który jednak nie naznacza go w
sposób zbyt silny. W dodatku ta struktura ulega ciągłym,
delikatnym modyfikacjom, jakby w jakiś sposób dryfowała. Z tego
powodu stale wywołuje nowe skojarzenia: terkot starego projektora
kinowego, uspokajający rytm kół wózka prowadzonego po kocich
łbach oraz bliżej nieokreślone nierównomierne powierzchnie,
których zachowanie przy zetknięciu ze sobą artyści mistrzowsko
odwzorowali swoimi technikami.
Z pewnością jest to płyta wymagająca
uwagi, nasłuchiwania, na pewno lekkiego podkręcenia głośności. Z
drugiej strony „MXCT” nie jest szczególnie skomplikowana, trudna
w odbiorze, mimo tego, że jest bogata w niuanse, wypełniona
dźwiękami drobnymi, to jednak jej narracja jest linearna, nie ma
tam wielowarstwowości, zderzania rozmaitych materii dźwiękowych.
Płyta jest spójna, można by pewnie określić jakąś jej logikę
rozwoju. Jednak to nie jest tak konieczne, gdy po prostu
satysfakcjonuje samo jej słuchanie.
[recenzja pierwotnie opublikowana na nowamuzyka.pl]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz