7/29/2009

Wypas w polu

W zeszłym tygodniu na blogu Musica Genera pojawiły się teksty większości autorów (z tego, co się orientuję - zostało jeszcze dwóch), którzy opisywali najciekawsze dla nich wydarzenia na festiwalu. Ja się wymądrzałem o Marchettim, Daniel Brożek napisał list miłosny do Noetingera, Bartek Chaciński zrobił przelotkę, Michał Mendyk też pisał o kilku kwestiach. Oprócz zaskakującego wyznania o rozczarowaniu nagraniami Anthony'ego Paterasa (zaskakującego w obliczu entuzjastycznej recenzji Chasms), pojawia się też interesująca uwaga pod koniec. "Nie ukrywam, że na ostatnich edycjach Musica Genera najbardziej interesujące wydawały mi się właśnie prezentacje dryfujące ku - mniej lub bardziej ortodoksyjnie rozumianej - sztuce kompozytorskiej (zresztą ten wątek coraz silniej daje o sobie znać w twórczości Piotrowicza i Zaradny). W tego typu poszukiwaniach upatruję największego potencjału festiwalu, który już dziś zajmuje istotne miejsce w najnowszej historii polskiej kultury. Czy kuratorzy Musica Genera przekroczą granicę twórczości 'partyturowej'? Przecież tylko w kręgach niemieckojęzycznych daleko od akademickiej ortodoksji tworzą jeszcze Wolfgang Mitterer, Peter Ablinger czy Christoph Herndler. Czas pokaże..."
Interesujące, jeśli wziąć pod uwagę, że tak się akurat składa, że dwóch z trzech wymienionych kompozytorów Mendyk prezentował w dniu zaprogramowanym wspólnie z Antonim Beksiakiem na Ad Libitum III. Czyli w tej generalnie pochwale MGF kryje się też zastrzeżenie, że jest dobrze, ale mogłoby być jeszcze lepiej ("najbardziej interesujące wydawały mi się"), gdyby było tak jak Mendyk zrobił na festiwalu, który miał "do dyspozycji". Nie tylko czas może pokazać...

Tak się akurat składa, że Mendyk stał się bohaterem ostatniego felietonu Andrzeja Chłopeckiego. Zasłużył sobie swoim artykułem z pierwszego kwietnia, prawda - reakcja nieprędka, ale teraz sezon ogórkowy, a o czymś pisać trzeba.
Zaczyna się obiecująco, Chłopecki bierze Mendyka za rękę i stawia przed sobą, niczym równego ("Warto jednak diagnozy Mendyka potraktować z uwagą."). Zaraz jednak okazuje się, że tylko po to, by przełożyć go przez kolano i wymierzyć soczystego klapsa ("Mendyk i inni teraz są w Europie, odkrywają często wielkości dawno uznane ze smakiem objawienia."). Oj boli ("Ale to naturalne.").
Potem jego diagnoza (poczytajcie sobie) jest skrytykowana, Chłopecki stwierdza, że tam gdzie on widział tylko czarną dziurę, jest w istocie najwięcej ciekawych twórców ( = brak wiedzy Mendyka). Chłopeckiego wiedzę potwierdza zagranica, czyli dodatkowo rozszerzenie kontekstu do międzynarodowego (a jednak gdzieś jeszcze jeździ, chwała że mu się chce!).
Uwaga, której nie rozumiem: "Michał Mendyk głosi, że "polskie festiwale muzyki współczesnej pozostaną synonimami kulturalnie celebrowanego obciachu". Ale - pozostać muszą, by się z owego ewentualnego "obciachu" próbować otrząsać." Należy jakimś pozostać, żeby móc próbować się zmieniać?
I na koniec uwaga niby-śmieszna, ech.
Przy okazji zamykamy kółeczko "festiwali muzyki współczesnej", jak rozumiem Mendyk w tej opinii nie brał jeszcze pod uwagę MGF, która wtedy jeszcze nie zaprezentowała nowego szyldu.

To zapewne dlatego, że aktualnie znów czytam Reguły sztuki Pierre'a Bourdieu, ciągle myślę o tych wszystkich polach, pozycjach, kapitałach, konsekracjach. Ale im dłużej przyglądam się rzeczywistości, tym bardziej jestem przekonany, że tak, że tak to właśnie funkcjonuje.
Nie chodzi o to, żeby *wykrywać* ukryte motywy, *ujawniać* tajemnice, coś *odsłaniać*, bo każdy ma jakieś sympatie i antypatie, do czegoś dąży, chce wywrzeć jakiś wpływ. Ale warto przez chwilę pomyśleć o tych dwóch postaciach, co one faktycznie robią, gdy pozornie "tylko" piszą (i jak piszą "do siebie", nawet gdy nie przywołują się w swoich tekstach). Albo: jak to, co piszą ma się do tego, co jeszcze robią (audycje radiowe, programowanie festiwali, zamawianie utworów, wytwórnia płytowa).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Trafne uwagi o polach wszelakich. Tak sobie teraz myślę w tym kontekście o "Poszerzeniu pola walki" Houellebecqa. Szczególnie teraz kiedy wyszła jego nieautoryzowana biografia autorstwa Denisa Demonpiona. Te nieskoordynowane ruchy by zmylić przeciwnika, wzajemne przepychanki, wiry znaczeń i możliwości. Czy poprzez to, że Houellebecq poprzez autorytarne nad książka zapędy, de facto odmówił współpracy nie przyczyniło się czasem do wzrostu jej poczytności. Czy biografia była by lepsza gdyby kontrolę nad jej treścią sprawował przedmiot/podmiot badań? czy wówczas wszyscy 'skrzywdzeni' przez Francuza znajomi, byli przyjaciele, rodzina mieli by szansę 'wylać swe żale', czym automatycznie włączyli się do tych swoiście rozumianych szachów?

Pan Rozpadlin

Piotr Tkacz-Bielewicz pisze...

pozostanę w zgodzie z najlepszymi tradycjami komentowania kultury i wypowiem się mimo, że nie czytałem tej biografii:
- myślę, że przyczyniło się do rozgłosu wokół książki.
- "kontrolę" - nie, ale gdyby się jednak dorzucił z czymś, to chyba tak.
- tak

(daj znać, jak wrócisz)