7/11/2008

FRIV (4-6.07.2008) - Dragon, Poznań

Wydaje mi się, jakby minęło 100 lat od czasu, gdy ostatni raz chciałem tu coś napisać (o filmach Nae Carnfila, mam coś naszkicowane, więc jakby ktoś bardzo chciał to mogę to rozwinąć i wrzucić tutaj). Potem była Malta, Tupika, potem Cieszyn (każdy ma jakąś opinię, więc ja też: Clark, Landstrumm/Milanese, Holy Fuck), no a teraz jest Animator.

Natomiast na pewno minęło (przynajmniej) 100 mejli, ale - siedzenie na dwóch skrzynkach i myspace'ie było najprzyjemniejszą częścią organizowania festiwalu.

Kilka razy po drodze zdążyłem zwątpić, czy w ogóle dojdzie do skutku, ale tak - Polsko-Niemiecki Festiwal Muzyki Improwizowanej FRIV odbył się w Dragonie, między czwartym a szóstym lipca.

Po niesamowicie zabieganym piątkowym popołudniu (dzięki tato za wsparcie! hm, jest tyle osób, którym powinienem podziękować, że lepiej, żebym nie zaczynał), gdy już poczułem, że stoję na nogach, powiedziałem do Patryka, że teraz rozumiem, czemu Anna Zaradny i Robert Piotrowicz rezygnują z występowania na swoim festiwalu.

Tomek jako przedstawiciel organizatora (Stowarzyszenie Kod_krowa) powitał i zaprosił, po czym chciał obarczyć mnie zadaniem przedstawienia *ideologii* improwizacji. Ja się wywinąłem, że nie ideologia, ale słuchanie itd, że mamy muzyków z różnych środowisk, więc liczymy, że ich wspólna gra będzie ciekawa.

No a potem przeszliśmy do losowania składów. Na każdy wieczór przewidzieliśmy po dwa duety (jedna osoba z Poznania, jedna z Berlina), trio (w różnych proporcjach) i kwartet (po dwie z każdego miasta). Okazało się, że coś źle policzyłem (ech he he, jak to możliwe) i ostatniego dnia nie będzie kwartetu (a rzeczywistość i to zweryfikowała). Nastąpiło pewne rozprężenie, kiedy my upewnialiśmy się, że na pewno źle policzyłem.

Mieliśmy spore opóźnienie względem oficjalnego programu, ale za to koncerty rozpoczęły się równo z transmisją radiową w Aferze (choć podobno trochę przerywało).

Oczywiście mógłbym stwierdzić, że nie będę opisywał koncertów, bo przecież jestem skrajnie nieobiektywny, no ale nie oszukujmy się - jeśli ja ich nie opiszę, to kto to zrobi?

Zresztą może poczekam na nagrania: słuchając ich będę mądrzejszy i napiszę więcej, a teraz tylko skrótowo. Na początek duet Franziski Wulschke (saksofon) i Radka Włodarskiego (syntezator analogowy) - trudna sprawa, bo jeśli chodzi o barwy to zupełnie się to nie łączyło, chwilami Franziska próbowała grać wedle struktur wyprodukowanych przez Radka (który może mógł być trochę powściągliwszy momentami?).

Potem duet skrzypka Gerharda Uebele i Stanisława Suchory grającego na pile. Przyjemne, figlarne, czasem filigranowe. Zabawne, ale bez gagów i jajcarstwa.

Następnie trio złożone z Sabine Vogel (flety, elektronika), Yannicka Francka (elektronika, głos) i mnie (gramofon uprzedmiotowiony).

Pierwszy dzień zakończył kwartet: Blanka Dembosz (wokal), Lucio Capece (klarnet, saksofon, preparacje), Clayton Thomas (kontrabas, preparacje), Piotr Mełech (klarnet basowy). Jak dla mnie koncert dnia, muzyka chwilami tak perwersyjna, że aż na granicy przyzwoitości.

Znów lekceważąc obiektywność napiszę, że generalnie poziom był przynajmniej dobry. Nie stało się to, czego najbardziej się obawiałem, że całe przedsięwzięcie okaże się sprytnym sposobem na wkręcenie się poznańskich młodzików i amatorów w *wyższe sfery* muzyki improwizowanej. Że sobie chłopaki zaprosili kilka nazwisk do ogrania, żeby mieć co wpisać do cv. (Jeśli ktoś ma inne zdanie, proszę o komentarz).

Sobota zaczęła się od śniadania, słuchania przy nim wakacyjnego Marchettiego, z czego wywiązała się dyskusja z Yannickiem i Philem Maggim (których nocowałem - co też było jakby wpisane "w formułę festiwalu", ha ha). Kawiarenka na Starym Rynku okazała się doskonałym punktem spotkań i oczekiwania nim wszyscy się zjawią. Kombinowałem, że może jakieś zwiedzanie, choćby w szczątkowej, zminimalizowanej formie, ale wygrała opcja Stanisława - leżenie w parku przed operą (co też przecież nie było złym rozwiązaniem).

Wcześniej rozmawiałem z Lucio o tym, że na finał chcemy wykonać coś ze Scratch Music, na zielonej trawce Lucio przyjrzał się uważnie książce i zaproponował People-Influenced Music Carole Finer. Początkowo chcieliśmy, aby była to jakaś partytura graficzna, ale skoro inni podchwycili pomysł wykonania utworu złożonego z reguł - to okej.

W sobotę udało nam się zacząć o czasie, duetem Piotra Mełecha i basisty Jakuba Paczkowskiego. Fajnie, choć trochę nie moja bajka, ale panowie odnaleźli wspólny język i czuć było, że dobrze im się razem gra.

Drugą parą tego wieczora byli Clayton Thomas i Patryk Lichota (saksofon). Po koncercie usłyszałem od jednej osoby, która gra z Patrykiem, że była zaskoczona. Zapytałem, czy to znaczy, że wątpił w jego umiejętności, odpowiedzią było coś w rodzaju potwierdzenia. Ja też wiele grywam z Patrykiem, ale nie zdziwiło mnie to, że stanął on na wysokości zadania. W zasadzie byłem pewien, że tak się stanie. A tak uważny i pełen inwencji partner, jak Clayton zadziałał niczym katalizator jego umiejętności. Piękna, energetyczna, pełna polotu i pasji muzyka.

A teraz coś z zupełnie innej beczki: Yannick Franck, Jan Talaga (bas preparowany) i Radek Włodarski. Transowy ambientowo-etniczny (a może pierwotny - rzecz siedziała w rytmie poddanym przez Radka) dryf, ze śladami industrialnej korozji.

Ślepy los zdecydował, że znów w kwartecie zagrają ze sobą Blanka i Lucio, tym razem z Martą Zapparoli (aka PenelopeX) używającą laptopa, miksera i mikrofonu kontaktowego oraz Stanisławem Suchorą. Kilka osób było trochę zawiedzionych, może oczekiwali podobnych szaleństw, jak poprzedniego wieczora. Pamiętam, że mi się podobało, szczególnie mocne, ale w sumie powściągliwe wejścia Marty.

Słusznie przewidywałem, że kameralność Małego Domu Kultury będzie sprzyjała odbiorowi, jak i graniu. Drewniana podłoga, po której upodobałem sobie chodzić na bosaka, charakterystyczne czarne kubiki (jako siedzenia i jako stoliki na sprzęt), zakaz palenia, oddzielenie od baru - wszystko to składa się na idealne warunki dla takich koncertów. Jedyny minus to gorąc, gdy w środku zbierze się pewna ilość osób.

Po koncertach odbyło się jeszcze *jam session*, a potem zabraliśmy naszych gości na przechadzkę po Cytadeli, gdzie wydarzyło się wiele różnych rzeczy, o których nie ma sensu pisać...

Z racji tego, że sobota skończyła się około piątej, to niedziela musiała zacząć się później, ale starczyło czasu, żeby obejrzeć Gdansk Queen AVVY.

Smutna wiadomość, że Sabine Vogel źle się poczuła i musiała wracać do Berlina. Miałem grać z nią w duecie, myślałem o użyciu radia, no nic, może jeszcze będzie okazja.

Ach, jedną z rzeczy, która wyniknęła ze szwędania się po Cytadeli było to, że Lucio zgadał się z Hubertem Wińczykiem i postanowili trochę razem pograć. Hubert używa generatora akustycznego, co razem z ciągłymi dźwiękami saksofonu Lucia dawało naprawdę mocne efekty. Momentami muzyka wypełniała całe pomieszczenie i trzeba było się przez nią przedzierać, walczyć o miejsce dla siebie w niej, wspinać na nią, siłować z nią. No i tak, niestety, właśnie takie rzeczy się nie nagrywają (bo jakieś problemy z instalacją sterowników czy coś...).

Pierwszy duet ostatniego dnia (Franziska i Michał Joniec grający na złomie) tak płynnie przeszedł od próby dźwięku do koncertu, że nikt nie przywitał publiczności, ani ich nie zapowiedział. Zrobiłem to po i przedstawiłem zmiany w programie. To znaczy moje dołączenie do tria Marty, Jakuba i Patryka.

Na koncercie Jońca, Janka i Gerharda Uebele niestety nie mogłem być (robota papierkowa). Słyszałem, że było ludycznie.

No i finał czyli partytura Carole Finer. Zbiór reguł: wybierasz po jednym dźwięku, który masz zagrać w następujących sytuacjach: kiedy ktoś wchodzi, wychodzi, patrzy na ciebie, mówi. Ponieważ reguły można modyfikować, dołożyliśmy jeszcze możliwość zagrania jakiegoś dźwięku po innym wybranym grającym. Udział brali: Marta, Lucio, Hubert, Patryk, Yannick, Gerhard, Piotr (i chyba Stanisław?). Może z początku przestrzegali założeń (choć nie tego, że jeśli jest za dużo zdarzeń na raz, należy zapamiętać dźwięk i zagrać go później), ale przeszło to w teatr instrumentalny. Niestety musiałem wyjść, więc o tym, że Marta wkładała Patrykowi końcówki jacków przez ustnik saksofonu, wiem tylko z opowieści (jak dobrze, że wszystko było filmowane).

Znów długa noc, tym razem nad Wartą. Kilka godzin snu i na dworzec pożegnać Martę i Lucia. Gadanie z Patrykiem, o tym ile dobrego się wydarzyło i ile jeszcze może się stać.

O tym, jak wykrakałem deszcz, to już nie będę się rozpisywać (zaczął padać, akurat gdy z Yannickiem i Philem wynosiliśmy ich rzeczy z Dragona). Yannick zastrzygł uchem na dźwięki, które leciały w Dragonie, że to fajne, że trochę przypomina jego wokale, a gdy okazało się, że to jego trio z Radkiem i Jankiem, powiedział, że można by to wydać.

A potem taki przetrącony (zawsze boli mnie brzuch jak mało śpię) poszedłem na "Instytut Benjamenta", jakby ten film nie był wystarczająco dziwny sam w sobie.

Tak to było, wydaje mi się, że uwolniło się sporo dobrej energii, z zupełnie osobistego punktu widzenia, to po prostu dawno nie czułem się taki szczęśliwy jak w te dni.

Jeśli ktoś ma jakieś uwagi (nie muszą być pochlebne), czy chciałby o coś zapytać, cokolwiek - może pisać w komentarzach. A my tymczasem zaczynamy myśleć o kolejnym festiwalu.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie zaluje ze jako jedna z 3 osob kupilem karnet i bylem na wsyzstkich 3 dniach, choc w niedziele musialam po dwoch koncertach wyjsc. Mam nadzieje ze to nie ostatni tego typu festwial w poznaniu.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Piotr Tkacz-Bielewicz pisze...

dla karnetowców z tej edycji może zrobimy zniżki przy następnym festiwalu ;)

być może uda się nam wszystko zrobić nieco profesjonalniej, tak że zaczniemy informować szybciej niż dwa tygodnie przed imprezą.

Anonimowy pisze...

tak, tak znizki.
albo mozemy sie pokumplowac i bede mial darmowe wejscia, co? :)

zapomnialem pogratulowac sciagniecia tylu muzykow i mimo ze kustykalo chwilam, a moze wlasnie dlatego, mialo to swoj klimat.

Piotr Tkacz-Bielewicz pisze...

darmowe...hm...hm...to może zbyt śmiały pomysł ;) przecież musimy mieć choćby śladowy przychód (o "zarabianiu" nie ma tu mowy).

dzięki, muzyków miało być więcej nawet. a kuśtykało w sensie artystycznym, poziomu koncertów? czy w organizacyjnym (tego jestem świadomy).

Anonimowy pisze...

Kustykalo w obu sensach, o organizacyjnym sam wiesz, a o artystyczny, to tylko moje subiektywne odczucie, ale kwartety to chyba troche przesada, o ile w duetach grajac pierwszy raz mozna sie dogadac, w trio tez sie udawalo czesto, to oba kwartety ktore mialem okazje widziec/slyszec, zdawaly sie troche "niezgadane", choc jak pisalem to sa skrajnie subiektywne odczucia.