6/03/2009

Imperium dźwięków

Tak w tłumaczeniu brzmi tytuł dokumentu, który oglądałem dziś przed południem na arte. Dotyczył on sound designu, czyli hm, projektowania dźwięków? dźwiękowego? Tutaj może raczej to pierwsze, bo rzecz była m.in. o badaniu brzmienia chrupania płatków śniadaniowych, o wrażeniach, jakie wywołują rozmaite rodzaje zakrętek, zamknięć w perfumach i kosmetykach. Jak się domyślam (bo francuskiego raczej nie rozumiem) o wpływie na konsumenta aspektu dźwiękowego w produkcie. Przez moment wypowiadało się dwóch panów z IRCAMU. Generalnie polecam, choć nie wiem, jak arte powtarza programy.

W filmie przykładami były też fragmenty z Jacquesa Tati (oczywiście/brawo), co mi przypomniało, że gdzieś na dysku mam artykuł o dźwiękach w jego filmach, który powinienem dokładniej przeczytać.

Wiedziałem, że w szkole będę miał trochę pustego czasu więc oprócz Pierścieni Saturna (duże och) wziąłem też discmana.

Zacząłem od This Past Spring czyli rejestracji koncertu basisty Darina Gray'a i gitarzysty Lorena (MazzaCane) Connorsa. Znam wiele płyt tego drugiego, chyba mogę się określić jako jego fan, bo większość bardzo lubię, a te które podobają mi się mniej, zmuszony określiłbym jako "niezłe". Nie wiem, czy ten album jest jakoś szczególnie dobry, ale na pewno podoba mi się (tak, jestem fanem). Gdy po kilku minutach myślałem, że kurcze, tak trochę za ładnie, za łatwo to idzie, to wtedy Connors wszedł głośno i masywnie.
Porą oferującą odpowiednią aurę dla jego twórczości i też przez tą muzykę jakoś przywoływaną jest noc (i nie zawsze cicha, spokojna, odludna, bo np. ten trochę jazgotliwy fragment kojarzy mi się z mrugającymi neonami). Ale dziś krajobraz dzienny też się sprawdził jako wizualizacja tej muzyki: szaro-białe niebo, widoki za szybą przefiltrowane przez krople deszczu na niej.
Na osobny raz zostawiam sobie zasługujący na atencję wygląd płyt Connorsa wydawanych przez Family Vineyard.
(a tutaj ścieżka trzecia)

Potem do discmana powędrował krążek z Nostalgie in den Objekten autorstwa Urinatorium (aka Hubert Wińczyk). Wydawnictwo to jest dostępne legalnie w sieci jednak tak wyszło, że (jak dowcipnie autor zanotował wewnątrz okładki) "w dużym internecie są pliki małej jakości", więc na razie nie będę linkował. Tak, mp3 są fajne, ale do pewnej granicy, a 64kbps znajdują się już chyba za nią.
Oczywiście znam dobrze Huberta, mamy też wspólny projekt dźwiękowy, więc jestem absolutnie nieobiektywny, jednak pozwolę sobie na wyrażenie opinii, że jest dobra i warta uwagi płyta. Miałem ciekawe przeżycie podczas słuchania pierwszego utworu, gdzie użyty jest mocny pogłos, a siedziałem w dużym pomieszczeniu i to była odwrotność takiej izolacji, kreowania osobistego świata dźwiękowego przez słuchawki, jak mamy zwykle. Bo dźwięki niesione takim właśnie pogłosem mogły powstać w tym pomieszczeniu, pasowały do jego świata dźwiękowego, wobec czego oba się nałożyły, czy też wymieniły właściwościami. Jedna rzecz, która momentami mi przeszkadzała, to że utwory trzymają się często formuły powtarzania długo jakiegoś loopu. Czasem byłoby ciekawiej, gdyby coś tą loopowatość naruszyło i nie chodzi mi o jakiś odciągający uwagę kolorowy fajerwerk nadlatujący skądinąd, ale może żeby z samego tego fragmentu coś wyszło, wyłamało się, wykruszyło. Niemniej, to właśnie ta powtarzalność świetnie robi zamykającemu płytę utworowi, który ma bardzo przyjemne doły, trochę jakby powolne, szurające smyczkowanie wiolonczeli.

Czytałem Sebalda, który jest pochłaniający, ale czasem wymaga tyle uwagi, że nie można sobie pozwolić na myślenie o czymkolwiek niezwiązanym z książką. Musiałem więc przerwać, bo rozważałem pomysł, który przyszedł mi kilka dni temu do głowy: założenia kolejnego nikomu niepotrzebnego bloga. Jako że wymyśliłem w końcu dla niego nazwę, sprawa wydaje się przesądzona.

Potem zacząłem For Hugh Davies z udziałem Adama Bohmana, Marka Wastella i Lee Pattersona, który przez różne odgłosy przedmiotów, takie skrobiące, lekkie uderzenia, wydawał się kontynuacją wątków z Nostalgie....

Aaa, dziś Audiosfera o tegorocznej Generze, o której już wszystko wiadomo.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dla mnie Urinatorium to ciężka, rzemieślnicza niemal praca, ale w otoczeniu lekkości, której z czasem pozbywamy się na rzecz kosmicznej materialności (i byłby to oksymoron, gdyby nie przygniatający bezwład, walczący jakby z antygrawitacją). Mogę też wyobrazić sobie, podbijający, ogarniający, czy nawet wyznaczający terytorium pierwszy krok, będący zalążkiem wędrówki (czołgania) aż po... kosmos, rozumiany jako kres, utopijnej w efekcie eksploracji "czegoś-ponad-obecność".

Pan Rozpadlin