Po kilku wydawnictwach z Lasse
Marhaugiem przyszedł czas na współpracę z drugą połową
Jazkamera – Johnem Hegre. Owocem tego jest album Ballads –
nie znając płyty sądziłem, że tytuł jest przekorny. Wszak
obydwoje artyści gustują raczej w głośnych dźwiękach, jednak
np. solowy Voice Ratkje jest emocjonalny, głęboko dojmujący
przez szczerość. I w tym kierunku poszła para twórców na tym
krążku – są to introspektywne, wyciszone, proste utwory. Swój
zgrzebny świat Norwegowie zbudowali z dźwięków konkretnych
(subtelne stukoty, analogowe kliknięcia, odgłos pieczątki)
nieznacznie manipulowanych w niektórych partiach, większość
materii dźwiękowej jest podana w lekko niedbałej formie. Pod tym
względem jest to płyta nie-wirtouzowska, nie chodzi o zagranie
czegoś ekstra, ale o cieszenie się tym co proste, o użycie tego,
co pod ręką. W swej naiwności przypomina to podejście
free-folkowców, choć efekt jest mocno zredukowany. Hegre używa
gitary, ale przez większość czasu wydaje się, że leży ona
gdzieś z boku i dźwięki wydobywają się z niej jakby przez
zapomnienie. Kilka razy gitarzysta próbuje wprowadzić jakiś
„motyw”, który ma dać kanwę utworowi, ale robi to
niefrasobliwie (i to cały urok, te od niechcenia próbowane akordy z
całą magiczną otoczką dźwięków przypadkowych)
Album jest bardzo cichy, żeby więc
wejść w ten świat trzeba mocno podgłośnić odtwarzacz. Ostrzegam
jednak, że trzeci na albumie „Private Master” wskakuje na chwilę
na zwykły poziom uchylając rąbka noise’owej duszy artystów. To
jedyny moment, gdzie następuje zagęszczenie i to dość znaczne.
Całość wieńczy „Hammock Moods” przygaszony hymn, gdzie
przetworzone wokalizy wplatane są w drobne sekwencje stukotów,
trochę szkoda, że całość nie została jakoś zawiązana (jednak
kupuję również i to rozwiązanie, gdzie album kończy się i jakby
rozpływa w rzeczywistości). Satysfakcjonujące wydawnictwo i na
swój sposób przystępne.
[pierwotnie opublikowane na nowamuzyka.pl]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz