Z mojego zestawienia wynika, że 2010 pod względem ilości obejrzanych bardzo dobrych filmów był niezwykle udany. Ale jeśli utrzymam tempo z początku tego roku, to 2011 może go nawet przebić.
Obejrzałem La Collectionneuse Erica Rohmera i zacząłem zastanawiać się, czy jest on moim ulubionym reżyserem (przypuszczam, że widziałem już więcej niż kilkanaściejego filmów). Nie, czy "najlepszym" według mnie, ale właśnie "ulubionym". Zastanawiać też nad tym, jak dobrze czuję się oglądając jego filmy, jak często (choć nie zawsze) mam wrażenia bycia "u siebie", jak jest mi miło, ale nie czuję, żebym musiał się tego wstydzić. Jaką są przyjemnością intelektualną, ale i zmysłową. Jak lubię myśleć o ich bohaterach, odczuwać z nimi, czasami wchodzić im w słowo, denerwować się na nich. Materiał do dalszych przemyśleń. Przy okazji przypomnę o tym, że pisałem tu kiedyś o Ma nuit chez Maud.
Na marginesie: to dziwne i smutne, że śmierć Rohmera nie zaowocowała żadnymi retrospektywami czy wydaniami na dvd. Może na świecie, na pewno nie w Polsce, tutaj, co trochę zaskakujące, o fanów tego reżysera dba kanał Cinemax.
Obejrzałem Loong Boonmee raluek chat Apichatponga Weerasethakula i gdyby ktoś mnie zmusił do wybrania "najlepszego" obecnie dla mnie reżysera, to wybór padłby na niego. Bardzo żałuję, że nie na dużym ekranie, ale i tak podziałało. Wiele, wiele rzeczy w tym dziele się kryje i przeplata. Daję sobie czas na wydobycie i rozplątanie ich, w czym pomoże na pewno kolejny seans.
Obejrzałem Ladoni Artura Aristakisyana i z zaskoczeniem stwierdziłem, że wciąż jest możliwe (natrafienie na) coś innego, zupełnie osobnego, obezwładniająco wyjątkowego. To, że niektórzy recenzenci ratują się porównaniami do Tarkowskiego, udowadnia tylko, jak trudno poradzić sobie z tą powalającą wizją. Nie dla każdego i nie w każdych warunkach, ale jeśli się jej poddać, to gdzieś po 70 minucie, czyli przed połową, można zostać wciągniętym w trans.
Obejrzałem Life During Wartime i ucieszyłem się, że Todd Solondz trzyma formę. Znów świetne obserwacje relacji międzyludzkich, które sprawiają, że zaczynamy zastanawiać się nad płynną granicą między nie- i normalnością. Znów jakby beznamiętny styl, który tylko lepiej wydobywa emocje i znów parada doskonałych dialogów. Na czele z tym, dla mnie szczególnie rozbrajającym:
- Are you seeing someone?
- No, I'm more focused on China. Everything else is history.
Obejrzałem Madeo Bong Joon-ho i byłem zawiedziony, bo w jego poprzednich filmach (które bardzo polecam) ceniłem to, że były od siebie odmienne. A ten niestety operuje w rejonach zbliżonych do Salinui chueok (aka Memorie of Murder), chociaż jako byt osobny jest całkiem udany, więc wielkiego bólu nie ma. Ale ja już czekam na to, co reżyser teraz szykuje: ekranizację powieści graficznej Le Transperceneige. Może chociaż z elementami animacji?
Obejrzałem Black Swan i choć uważam, że sięganie po elementy horrorowe nie było konieczne, to poza tym nie mam zastrzeżeń. Zwróciło moją uwagę ile w tym filmie luster i odbić, natrudziłem się nawet z łapaniem stopklatek, ale potem mi je skasowało i nie wiem, czy chce mi się znów to robić. W każdym razie, to interesująco podbudowuje albo nawet sugeruje tematy tego filmu: naśladownictwo, wpływ, potrzebę odróżniania się.
I jeszcze takie odkrycie, o którym więcej kiedyś: One Way Street On A Turntable.
1/21/2011
kronika filmowa
tagi:
aristakisyan,
bong joon-ho,
eric rohmer,
filmy aronofsky,
francja,
korea południowa,
solondz,
stany zjednoczone,
tajlandia,
weerasethakul
napisał
Piotr Tkacz-Bielewicz
o
04:02
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
uncle boonmee dobry, a do tego chris ware zrobił ładny plakat, chociaż pewno już widziałeś http://30.media.tumblr.com/tumblr_lgbmpo8C071qalqero1_500.jpg
ha, plakat ware'a to moja obecna tapeta :) kim jesteś, jeśli wolno spytać, Anonimowy?
biednym dzieckiem z łodzi.
a bo byłam niewlogowana.
ja ze wszystkiego mam mniej więcej półroczne opóźnienie (co najmniej) więc plakat odkryłam jakis tydzien temu.
Film ogólnie mi się podobał, chociaż przyznam się bez bicia, że kilku rzeczy w nim nie zrozumiałam.
oj dziecko, akurat "zrozumienie" to ostatnia rzecz, jakiej potrzeba przy filmach apichatponga.
to dobrze.
ale i tak nie przestanę się zastanawiać po co były zdjęcia z tą czarną chewbaccą i uśmiechniętymi ludźmi w moro.
ej a w ogóle to jeśli jesteś jeszcze w chinach to przywieź mi małą pandę albo taką fajową długą faję do palenia opium
bo mikołka mi kiedyś mówił że jesteś.
no że go złapali chyba? ew. z któregoś z nich złapali - jeśli dobrze pamiętam stworzeń tego typu było więcej.
miki prawdę mówił, ale obawiam się, że nie przywiozę, bo jedno i drugie niezbyt legalne.
Prześlij komentarz