5/30/2008




Monolake Cinemascope
(Imbalance Computer Music, 2001)




While producing Cinemascope the studio changed every day, and every setup seemed to be inappropriate. At the end I took everything apart, and started to work at home with a laptop. The studio of the future: no studio?! (Robert Henke, na swojej stronie)

Wróciłem do tej płyty z dwóch powodów. Po pierwsze, bo podczas Tour de KolaŻŻŻ puszczaliśmy Light is calling Billa Morrisona z fragmentem Signal to Noise Henke i zajrzałem na jego stronę, gdzie spisana przez niego historia projektów a także kilka ciekawych wywiadów.
Po drugie, żeby się "przygotować" do odsłuchu Polygon Cities, pierwszej płyty, gdzie Monolake to Henke i T++ (który ostatnio mnie fascynuje).
Cinemascope nie słuchałem może z dwa lata nawet, nie wiem, czy to moja ulubiona płyta Monolake, ale pamiętam, że prawie jednocześnie poznałem trzy (na pewno Hongkong, chyba Interstate) i tą postanowiłem zachować w pamięci = przegrać.

Kiedyś gdy słuchałem jej u mojego brata, weszła mama i powiedziała, że ją denerwuje ten łomot, tępe uderzenie. Zapewne była to reakcja na szósty utwór (może siódmy też by się do takiego podsumowania kwalifikował), w innych, nawet tych zahaczających o 4/4, bit nie jest tak mocno zaznaczony, chamsko napompowany, rytm wyznaczają drobne perkusyjne dźwięki. Natomiast bardzo miło mnie zaskoczył pierwszy (po intrze) track, w zasadzie hip-hopowy. Avant, czy jak tam to zwali, w charakterystycznej palecie brzmieniowej, ale spokojnie mogę sobie wyobrazić dokładających się wokalnie np. Anti-Pop Consortium.

Dla porządku, to Monolake jeszcze jako duet Henkego i Gerharda Behlesa, jeszcze używający nagrań terenowych, głównie w przejściach między utworami (w stylu "ulica na której nic się nie dzieje", raz też deszcz). Ale także głosów, też jakby przypadkowo złapanych (w dziewiątce dużo i silnie zniekształconego), czy kapania wody (w dziesiątce). Charakterystyczne brzmienia to pewna suchość, metaliczność czasem, no i rozpoznawalny pogłos i wybrzmienia. A także szarawe plamy, które sugerują spleen (w czasach postindustrialnych).

Jako całość płyta się na pewno broni, choć jest za długa (numer piąty - 11 minut, po co?), trochę urozmaicenia wprowadza pokombinowana, przeskakująca między kilkoma motywami ósemka. Zamykający całość utwór jako taki jest ciekawy, ale po tym wszystkim wydaje się przeciągnięty. Podoba mi się początkowy podskórny puls, (który kojarzy się z jednym utworem z Hotel Para.lel Fennesza albo z ostatnim na Bellows Nicolli Ratti i Giuseppe Ielasiego) potem przechodzący w dryf.

Pisaniu tego towarzyszył Signal to Noise, odnośnie którego mam mieszane uczucia, słuchałem głośno, choć może "nieuważnie". Nie wiem, Studies for Thunder na pewno ciekawie byłoby doświadczyć w formie 8-kanałowej na żywo. Co przypomina mi, że powinienem poprosić kolegę, który był na występach Henke, o podzielenie się wrażeniami.

Brak komentarzy: