Zbliżająca się premiera Nature
never produces the same beat twice autorstwa AGF i Zavoloki jest
dobrym pretekstem, by zapoznać się z twórczością drugiej z pań
– owej dotychczas niezbyt znanej młodej Ukrainki.
Idealnym wstępem będzie album Plavyna (po naszemu „muł”) wydany w zeszłym roku [2005]
wspólnie przez ukraiński Nexsound i austriacki Laton.
Podczas słuchania tej krótkiej płyty
czeka nas moc atrakcji. Zavoloka operuje w rejonie zimnej, ostrej
elektroniki, kaskad mikro-dźwięków, jest to tak bardzo
‘post-wszystko’, że trudno o trafne, dokładne porównania z
innymi artystami. Dźwięki same w sobie są bardzo twarde, nie
wypolerowane, ale ich ułożenie jest finezyjne, fantazyjne (czasem
wręcz szaleńcze). Artystka zbudowała na tym albumie własną
stylistykę, jej podstawowym założeniem wydaje się być
koncentracja. Materia jest bardzo gęsta, skondensowana, a osiągane
jest to dzięki skupieniu na pojedynczym dźwięku. Często miałem
wrażenie, że jakaś fraza powstała z rozszczepienia jednej próbki
na szereg mniejszych sygnałów, przez rozdrobnienie, rozciągnięcie,
wygięcie, zdewastowanie jej. W pierwszej części płyty niewiele
jest rytmów, bitów jako takich prawie wcale, a nawet większych
motywów, które dałoby się wyszczególnić, wychwycić. Jeśli już
coś takiego się przydarzy, to wydaje się to kwestią przypadku,
przejścia pomiędzy kolejnymi skomplikowanymi konfiguracjami, które
się przegryzają, przeplatają ze sobą. Błąkamy się w tych
meandrach, podążamy tropami, które wydają się dokądś
prowadzić, a one – zaraz nikną.
Jeśli termin ‘owadzia muzyka’ ma
jakiś sens, to właśnie w przypadku albumów takich, jak Plavyna.
Z tym, że tutaj obserwujemy wszystkie owady w powiększeniu,
jakbyśmy zostali drastycznie pomniejszeni albo one urosły. Świat
wykreowany przez Zavolokę, jest wszechogarniający, dochodzi ze
wszystkich stron naraz. Można tylko przysłuchiwać się w
zdziwieniu, nasłuchiwać, dosłuchiwać – bo zawsze będzie coś,
co nas ominie.
W drugiej części albumu w warstwę
czysto elektroniczną zostają wplecione wątki z muzyki etnicznej. I
tu ogromne brawa, Zavoloka po raz kolejny sięga po coś rzadko
spotykanego i znów wspaniale wyzyskuje ten element. Pokazuje, że
można odwołać się wprost do tradycji i nie powstaje z tego jakiś
cyber-folkowy koszmar czy papka world music. Ale to właśnie dzięki
korzenności wykorzystanego dorobku muzyki folkowej Karpat
eksperyment się udaje. Barwa fujarki pasterskiej i surowy głos
jakiejś ‘babuszki’ śpiewającej smutną pieśń są tak samo
mocne, głębokie, dojmujące, jak chłód partii elektronicznych.
No i to właśnie to – jedna z
najlepszych płyt zeszłego roku. W pełni osobista wizja, gdzie nowe
splata się ze starym. Zupełnie odmienna, osobna, choć zaznajomiona
z dorobkiem współczesności. Niech to nie będzie potraktowane, jak
prosty drogowskaz, ale fani introwertycznego eksperymentu 8rolek (a
już zwłaszcza z czasów Ptaka mechanicznego) na pewno odnajdą
się w muzyce Ukrainki.
[opublikowane pierwotnie w 2006 na nowamuzyka.pl]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz