10/15/2011
walka w kisielu
13 października w Kisielicach wystąpili w/w. Był to fajny koncert, który byłby jeszcze lepszy, gdyby nie gadająca publiczność. Wstęp był darmowy, klub jest mały, ludzie dopisali, ale nawet ci siedzący w tej samej sali gdzie grający, nie czuli się specjalnie zmuszeni do uszanowania sytuacji. Panowie postanowili nie przesadzać z głośnością (za co brawa), ale wobec tego często zdarzało się tak, że rozmowy były tak samo słyszalne jak muzyka.
No cóż, no trudno, no rzeczywistość taka i nie ma co się na nią obrażać. Zwłaszcza, że muzyka ostatecznie nie poległa, jeśli ktoś starał się wsłuchać. Jakoś od początku skojarzyła mi się z Perzem Bunia (wtedy jeszcze m.bunio.s), przez niektóre barwy, co prawda niezupełnie wibrafonowe, ale również w tej palecie, choć bardziej maszynowe. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to przywołanie debiutu Bunia należy traktować jako mocny komplement.
Pozostały ze mną te porównania i gdy duet zakończył (po ok. 50 minutach), pomyślałem, że gdyby Teeto Records nadal istniało, to miałoby co wydać. Oprócz mielenia sampli, było też trochę sensownego stukania w bit maszyny, fajny moment, gdy na fundamenty położone przez Etamskiego Piernik wrzucał w innym, ale uzupełniającym, rytmie hi-haty (czy clapy?). Specyfikacji urządzeń nie podam, ale Piernik miał chyba jeszcze jakiś odbiornik fal radiowych, bo kilka razy coś tak szemrało charakterystycznie.
Cały koncert był dość równy, poza dołkiem w 3/4, kiedy to wszystko jak leci wpadało do gara: dwa grzyby w barszcz i kwiatek do kożucha. Czuć było, że mleko się wylało, ale panowie szybko pozamiatali (pod dywan - ha ha).
Przy okazji nagrałem wywiad z Etamskim, który wkrótce w Audiosferze, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to nie tylko słowa, ale również dźwięki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz