1/31/2010

(Not) Every Day Is A Saturday

Na początek Loops Haunt - grubo, wkręcająco. Przypomniało mi się dawne określenie "tłuste bity", trueschoolowy hip hop z drugiej połowy lat 90. Dużo mieszania, zwijania elementów, puszczania od tyłu, zacinania, przeskoków. Nieprzewidywalność, nie wiadomo, co weźmie górę, to co teraz jest tylko w tle, może zaraz wpaść na pierwszy plan, tu coś perkusyjnego cyka, tam jakaś plama się czai. Drugą stroną tego medalu były drobne kiksy, nagłe cisze, przerwy. W swojej radości z gry przypominał mi Flying Lotusa (którego koncert w Berghain ma świetny plakat). A w ogóle to na koniec zagrał remiks "Tea Leaf Dancers".
Zabawne, że po ktoś puścił to, co cały czas chodziło mi po głowie - Funcrusher Plus. Przypomniało mi się, jak w 2008 po Efterklang dźwiękowcy włączyli "Hairy Queen" Volcano The Bear. Wtedy był to jakby komentarz "tak to się robi", a tym razem może "wszystko już było"?

Nawet jeśli jego muzyka silnie czerpie z przeszłości, to przynajmniej jest to spójne, własne. A nie jak większość grających po nim, którzy skakali od Sasa do Lasa.
Falty DL pomieszał wszystko i wyszło nic, jakieś breakbeaty na koniec nawet, przedtem trochę gładkich syntetyków.

Brackles - "Weekend Fly" Cooly G nawet fajnie zmiksowane z czymś twardszym, ale później źlee, nie wiem, na jakiej zasadzie łączył składniki, bo oczywiście "wszystko" da się zmiksować, np. grając w tempo, ale nie brzmi to koniecznie dobrze.

Rustie (który nadal wygląda na maks 15 lat) trochę jak Starkey, chociaż nawet jeszcze surowiej, bardziej kanciaste bity, czasem same stelaże, amerykańscy raperzy nawijają. Gdzie ten aqua crunk? Z czasem coś tam zaczęło pływać, ale chyba za mało średnich częstotliwości, żeby na całości się to odcisnęło.

No ale trzeba było iść na Schlachthofbronx. A na tej sali jeszcze chwilę męczył Sinden, który nie mam pojęcia zupełnie, co grał, ale niezbyt mi się to podobało. Wiem, że to głupie gadanie, ale mniej więcej wciąż to samo. I nie chodzi o rytm, ale o wypełniające go brzmienia. U grającego wcześniej Drop The Lime'a trafiały się momenty, kiedy trudno było się nie uśmiechnąć, czasem tandeta tak wykręcona, innym razem motyw totalnie naiwny. Natomiast Sinden wydawał mi się w swojej *wixie* bardzo serio.

W końcu pora na Schlacht (nastąpiła roszada ich i Lime'a, dzięki której oni dostali "prime time", tzn ten dla wytrwałych - zaczynali ok. 4:40). Zaraz, ale czemu ich jest tylko dwóch? Nawet gdyby zadaniem trzeciego było tylko wciskanie guzika z samplem klaksonu, to i tak odczuwałem drobny brak. Ale lecimy: "Good to go" płynnie przechodzi w "Ayobę", jest "Gunny Gunny", "Too High", "We run this" ale też nowinki, m.in. ta z tekstem, który stał się tytułem wpisu, pod koniec wpada fragment fantastycznego "We nah fraid". W większości nie bardzo pozmieniane, poza wszechobecnym klaksonem i "bronx, bronx" w tle. Chwilami klimat a'la potańcówa w stodole, ale o to przecież chodziło. Niestety nagłośnienie jest przegięte, co słychać od razu - dęciaki w "Good to go" są ściśnięte i po prostu brzmią brzydko. W końcu znajduję sobie miejsce poza zasięgiem tylnych głośników, ale podczas powrotu cichymi ulicami słyszę, że pisku w uszach nie udało się ustrzec.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie wiem czy Pan, Panie Piotrze, interesuje się sprawami międzynarodowymi (politycznymi), ale jak donosi Gazeta.pl: "Drony zabiły ważnego taliba? Emir pakistańskich talibów Hakimullah Mehsud umarł od ran odniesionych podczas amerykańskiego bombardowania w połowie stycznia."
I już myślałem, że amerykańskie wojska używają jakiejś tajnej broni dźwiękowej, przed oczyma (uszami) miałem już np. Sunn O))) puszczanego z jakichś gigantycznych głośników, a tu się okazało, że to jednak jakieś samolociki bezzałogowe bombardują pogranicze pakistańskie. Ech, czyli w sumie nic ciekawego. Mało romantyczne.

Pozdrawiam

Pan Waldemar - imprezowicz z Eskulapa

Daniel Brożek pisze...

Piotrek, czytales relacje z UNSOUND w grudnowym the Wire? po tym twoim tekscie widze, ze kryzys w tej muzyce chyba robi sie przytlaczajacy ;) ... bedziesz na Charlemagne??!

Piotr Tkacz-Bielewicz pisze...

nie czytałem relacji, a co? zjechali?
pisząc o tej muzyce masz na myśli baaardzo szeroko pojęty dubstep i okolice? jeśli tak, to ta muzyka dostaje tu drugą szansę w piątek, więc zobaczymy po tym :)

na palestinie dziś tak, chociaż okropna śnieżyca a to outdoor. a na jego organowym, to będę jak się uda kupić bilet.

Daniel Brożek pisze...

festiwal pochwalili nawet. a zadumali sie mocno krytycznie nad kondycja muzyki tanecznej, nie tylko dubstepu ;)

trzymam kciuki za Palestine. ja niestety w piatek musze w odwrotna strone jechac.