9/18/2023

słuchanie łańcuchowe

Mój tekst striggerowany niejako przez esej Filipa Szałaska wisi sobie na stronie Czasu Kultury. Ale czy jest on faktycznie mój... już nie chodzi nawet o ilość zmian redakcyjnych, które sięgnęły nawet tytułu, bardziej o to, że chyba znów poczułem się niekomfortowo, pisząc o sobie. Początkowo myślałem, żeby tę odpowiedź na wezwanie Szałaska napisać właśnie na bloga. I może tak byłoby lepiej, bo teraz tylko myślę o tym, ilu rzeczy tam nie napisałem z tego czy innego powodu.

Paul Wirkus Caterpillar (no proszę, tu nie działają embedy)

Nie ma o tym, jak zacząłem się zastanawiać, czemu służą recenzje, kiedy pierwszy raz zobaczyłem na Nowamuzyka.pl zembedowany w recenzji player (bodajże z Beatportu). W zasadzie to mnie ucieszyło, bo jakoś nigdy nie szło mi zachęcanie do słuchania, ani opowiadanie, tzn. przedstawianie albumów. Moje recenzje były raczej zbiorem wrażeń z słuchania i kierowałem je raczej do kogoś, kto już danej pozycji posłuchał i chciałby skonfrontować swoje odczucia z czyimś. Z czasem w moich recenzjach coraz więcej było pytań, więc stwierdziłem, że może lepiej będzie te pytania zadawać twórcom, wtedy jest choć cień szansy na odpowiedź. Dlatego też zacząłem przeprowadzać wywiady.

 Supersilent 14

Ani o tym, jak to przez tzw. przypadek trafiłem na wytwórnię Rune Grammofon jakoś pod koniec 2004 lub na początku 2005, co było dla mnie wielkim odkryciem, zwłaszcza dzięki Supersilent i Deathprodowi, które uzmysłowiło mi, że zawsze będzie jakaś jeszcze muzyka do odkrycia (a nie było to dla mnie wtedy takie oczywiste -- kilka lat wcześniej, zainspirowany przez rozmowy z internetowym kolegą, napisałem tekścik o końcu muzyki... no cóż, takie rzeczy można pisać w nastolectwie, choć pocieszam się, że może to było o końcu gatunków, że był to sygnał mojej antypatii do podziałów). 

Maja S.K. Ratkje Vannstand

A przypadek polegał na tym, że kiedy jeszcze nie miałem stałego łącza, to będąc u przyjaciółki dopadałem Soulseeka i zadawałem do ściągnięcia różne interesujące mnie rzeczy. Za którąś wizytą okazało się, że koleżanka też zdecydowała się piracić, a wśród efektów procederu znalazł się tajemniczy „Dictaphone Jam”, co okazało się być kawałkiem Voice Mai S.K. Ratkje.

Dictaphone M.=addiction

Jak to się stało? Otóż słowem kluczowym był tu „dictaphone", który stanowił nazwę niemieckiego (wówczas) duetu tworzącego piękną, nastrojową układankę elektroniczno-akustyczną. Ich debiut M.=addiction pożyczył mi świeżo poznany kumpel śledzący City Centre Offices i tzw. emotronikę. 

Ekkehard Ehlers Plays

Ten album też mi szybko pożyczył, ale jakoś wtedy przeszedł mi bokiem, pewnie wydawało mi się, że za mało się na nim dzieje (a teraz bardzo mi podchodzi). Ale liczył się sam fakt tego wymieniania się płytami, że nigdy nie wiadomo było, na co się trafi. Nie no, trochę było wiadomo, bo czymś tam się kierowaliśmy, choć pewnie w toku studiów dotarliśmy do tego, że pożyczyliśmy sobie nawzajem większość swoich płytotek. 

Emiter sinus balticus

Tego nie, wszak to wyszło później, ale Emiter był wtedy istotnym punktem odniesienia, czy to w Mordach, czy solo albo w duecie z Arszynem. Słuchani nawet bardziej na koncertach niż z płyt. Właśnie, bo kolega witając się powiedział, że kojarzy mnie z koncertów. Znów cieszę się, że ocaliłem spisy, bo dzięki temu z czeluści 2004 roku mogę wyciągnąć takie nazwy i nazwiska (oprócz już wymienionych): Baaba, 8rolek, Rehberg/Karkowski, Robotobibok, bracia Oleś.

Rowe/Nakamura between

Ale ważne były też rzeczy słuchane nie na koncertach, których nawet nie chciałbym chyba słuchać w towarzystwie innych osób (zapadło mi w pamięć, jak lata później inny kolega powiedział, że dziwnie się czuje, bo pierwszy raz słucha Feldmana nie samemu, przy czym chodziło tu o nagranie). Dla mnie jednym z takich kluczowych płyt samotnego, przede wszystkim słuchawkowego słuchania było between (którego recenzję napisałem dla Diapazonu, który niestety odszedł wraz z jego założycielem). 

Sprain The Lamb As Effigy

Zawsze jakaś strata, ale też jakiś zysk. Choćby nowych osób do wymieniania się muzyką (teraz bardziej linkami niż płytami). Taka sytuacja: do sklepu, gdzie wbrew nazwie nie tylko winyle i wino, przychodzi chłopak i pyta o onkyo. Zrobiło się obiecująco, był pierwszą (i jak na razie) jedyną osobą, która wypowiedziała to słowo w tych wnętrzach. Od słowa do słowa i wyszło, że to bardzo kumata osoba i tak się teraz wymieniamy. O muzyce, którą dzięki niemu odkryłem (czasem na nowo), może innym razem, a na koniec jeszcze jedna polecajka z katalogu zespołu, o którym zapomniałem i z którym byłem zapoznany, jak się okazuje, dość pobieżnie, a który kolega podsunął jako skojarzenie ze Sprain. Bo jako zafascynowany powyższym albumem, a nie znający się przecież na tzw. muzyce gitarowej, podsyłam go różnym obeznanym osobom, pytając z czym im się kojarzy, mimochodem sprawdzając, czy to faktycznie dość oryginalna propozycja, czy tylko mi się tak wydaje. No więc Sprain zalecam serdecznie i kiedyś pewnie do tematu wrócę, a tymczasem Daughters, kiedy już mniej krzyczeli.

Daughters Hell Songs

Brak komentarzy: