Na koniec stycznia chciałem zrobić wpis "styczeń miesiącem nowych filmów", ale internet w polskim busie słabo działał. Mijają kolejne miesiące, a nadal nie mogę narzekać na brak świeżych obrazów. Zaczęło się zresztą w grudniu, gdy zostałem wybrany do Scope 100 i dzięki temu mogłem obejrzeć przedpremierowo dziesięć obrazów. Z nich grono stu osób wybierało głosując jeden, który wejdzie do dystrybucji. Cieszę się niezmiernie, że wygrał mój faworyt, czyli Abluka Emina Alpera. O tym filmie jeszcze napiszę, bo będę go oglądał ponownie i czeka też na mnie poprzednie dokonanie reżysera, więc tymczasem tylko trailer.
Z tej dziesiątki bardzo przypadł mi do gustu Las altas presiones Ángela Santosa. Film bez porywów, cichy, wycofany, ale na swój sposób silny. Jak jego bohater, który świadomie stara się trzymać świat na dystans: opuszcza imprezę i wychodzi do pokoju, siedzi sam, gdy inni tańczą, filmuje, słyszy kłótnie przez szybę i nie reaguje. Ale czuć wiatr zmian, który choć nie jest porywisty, to działa i popycha go do tego by zrobić coś i coś zrobić sobie, może też skaleczyć się zakochaniem, albo nawet związkiem. Warto przeczytać wywiad z reżyserem, w którym pada trafne określenie existential romanticism.
Podobał mi się też Peur de rien Danielle Arbid. Podczas oglądania zastanawiałem się, czy taki film nakręciłby Eric Rohmer, gdyby żył? Możliwe, że nie, bo jednak dzieło _jest chyba zbyt "zaangażowane" jak na standardy autora "Zielonego promienia". Ale z drugiej strony, może współczesny i jego skłoniłby to tak zdecydowanej wypowiedzi? Tak czy inaczej, oprócz fascynacji energią młodości, Rohmerowskie wydało mi się samo podejście do bohaterki i atmosfera. Mimo problemów, które oglądamy na ekranie, całość tchnie lekkością i swobodą, a Lina przykuwa uwagę, wręcz magnetyzuje, natychmiastowo zdobywa sympatię widza, który przejmuje się jej losami i kibicuje w pokonywaniu trudności.
Udany był też z pewnością Chevalier Tsangari, choć spodziewałem się może nawet więcej po tej autorce. Ciekawie byłoby go zestawić z Jak żyć Łozińskiego. Ten film również wejdzie do kin i to akurat tego samego dnia co Abluka (na szczęście jako Blokada, a nie jakiś Szał, w który opakowano go w światowej dystrybucji) - 24 czerwca.
Zaintrygował mnie Évolution Hadzihalilovic, ale to jeden z takich filmów, które wiele tracą oglądane nie w kinie. Na ekranie laptopa trudno było wyłapać całą tę niebywałą dbałość o stronę wizualną, a też sporo atmosfery uleciało przy okazji.
Bezpośrednio po seansie Mediterranea Jonasa Carpignano byłem nieco zawiedziony, stwierdziłem "cóż, nie mój typ kina". Ale potem jakoś wracałem do tego filmu myślami i coraz bardziej go doceniałem. Fabuła jest nieszablonowa, historia dobrze opowiedziana, postacie wielowymiarowe, co podkreśla jeszcze solidna gra aktorska. Największą zaletą jest sama opowieść, która rozwija się w nieoczywisty sposób. Tym lepiej się ją odbiera bo reżyser powstrzymał się od nachalnego komentowania i dopowiadania, co z racji tematu mogło być niemałą pokusą.
El apóstata Federico Veiroja to co najwyżej średniej jakości film, a gdyby go rozpatrywać jako komedię, to nawet mniej niż przeciętny. Powierzchowny, stroniący od zagłębiania się w stelaż problemów, na którym rozciąga swoją wątłą fabułę. Bohater jest zupełnie nie interesujący, w ogóle nie przejmowały mnie jego perypetie, mimo że czasem przedstawiano je dramatycznie. Może to właśnie miał być aspekt komiczny - jeśli tak, to do mnie nie trafił. Obraz zyskuje, jeśli go zestawić z La prima Angélica, ale to przecież nie jego zasługa. Ostatnia scena chyba nawiązuje do końcówki 400 batów.
Zawiódł mnie też Tjuvheder Petera Grönlunda, ale tutaj wpływ mogło mieć także to, że streaming regularnie się zacinał. Zwłaszcza dotkliwe było w dramatycznym finale. Jedynie tam też wykorzystano muzykę jakoś nieszablonowo i faktycznie dodało to jakiś kolejny wymiar, ale poza tym drażniło sztampowe wypełnianie nią obrazów. I trudno określić to jako thriller.
Nie zapadł w pamięć Much Loved Nabil Ayouch, historia niby przejmująca, ale jakoś po mnie spłynęła. Podobnie z Trois souvenirs de ma jeunesse Desplechina, ale tutaj powstrzymam się od ferowania wyroków bo sporo przysypiałem.
Propozycje scope'owe przeplatałem sobie z tymi z nowohoryzontowego objazdu. Po Miguelu Gomesie też spodziewam się zawsze więcej (niż poprzednio i niż po innych), no i As mil e uma noites właśnie to daje. Potężny powiew świeżości i solidna dawka, jednak, nadziei. Każdy pretekst jest dobry, żeby przypomnieć o tym wywiadzie, w którym Gomes odwołuje się do Rivette'a.
Z zaskoczenia wziął mnie Lucifer van den Berghe, który też okazał się rewelacją jedyną w swoim rodzaju. Eksperymentowanie - tak, ale uzasadnione i przemyślane.
Poruszył mnie do żywego Pasolini Ferrary, bardziej niż za sprawą zakończenia (które znałem) wypowiedziami bohatera podczas wywiadu.
Udany był też La obra del siglo Carlosa Quinteli.
Do tego dochodzą filmy z regularnej dystrybucji: strzał znikąd, ale bardzo celny - Tangerine Sean Baker, szarże nieskrępowanej wyobraźni w Le tout nouveau testament van Dormaela i Córkach dancingu Agnieszki Smoczyńskiej (rewelacja na tak wielu poziomach!). Anomalisa Johnsona i Kaufmana aż tak mnie nie porwała, ale doceniam. Podobnie jak Saul fia László Nemes.
Warto też wspomnieć o złapanych w telewizji Durak Jurij Bykow (dojmujący jak Lewiatan) i Mr. Turner Leigh - dobrze wiedzieć, że trzyma poziom.
Sprawdziłem też trzy filmy z takiego festiwalu. Dernière Porte au sud Sachy Feinera tu można obejrzeć, a Le repas dominical Céline Devaux, pokazywany w Cannes, znajdziecie tu - oba z różnych względów warto. Jak wam się trafi, to można Cinéast(e)s Mathieu Bussona i Julie Gayet, gdzie między innymi Valeria Bruni Tedeschi, Julie Delpy i Mia Hansen-Løve, a najciekawsze rzeczy mówi Agnes Varda.
Oczywiście oprócz oglądania nowych filmów miło też przypomnieć sobie starsze: Safety Last!, Jeanne Dielman, Ma nuit chez Maud, Cría Cuervos, Paris, Texas. No i nadrobić zaległości takie jak: Zbrodniarz i panna, Żegnaj, moja konkubino, New York, New York, Rejs (tak, tak, dopiero teraz!).
W tym miejscu mógłbym przejść do seansów lutowych i korzyści jakie przynosi posiadanie konta na tej platformie, ale wpis jest już na tyle długi, że o tym następnym razem.
3/18/2016
oglądając współczesność (wpatrywanie cz. 17)
tagi:
abel ferrara,
alper,
arbid,
ayouch,
bykow,
carpignano,
desplechin,
filmy,
gronlund,
hadzihalilovic,
laszlo nemes,
miguel gomes,
quintela,
sean baker,
smoczyńska,
tsangari,
van den berghe,
veiroj
0
komentarze
napisał
Piotr Tkacz
o
11:28
Subskrybuj:
Posty (Atom)