8/24/2009

Ostrava Days 2009: Polaczyk, Feldman, Nassif, Rataj, Ayers

Chociaż to trzeci dzień koncertów na festiwalu, to dopiero dziś nastąpiło jego oficjalne otwarcie, takie z krótką przemową burmistrza Ostrawy w przerwie i festiwalowym "dżinglem" tu i ówdzie. Prawie wszystkie umieszczone w programie utwory charakteryzowała obecność instrumentu solowego albo takiego, który przynajmniej wychodził przed orkiestrę (i to sporą, a był nią zespół Filharmonii im. Janáčka w Ostrawie). W "Fanfares Procession" (2009) Jakuba Polaczyka była to tuba, która weszła zaraz po pierwszych uderzeniach w kotły i ta jak one najpierw zaprezentowała się osobno. Te początkowe dźwięki były obudowywane kolejnymi klockami, co wiązało się też z wejściem następnych instrumentów. Sporo było dźwięków perkusyjnych, ale nie rytmów, raczej pojedynczo wkładanych pomiędzy inne. Można by było porównywać kompozycję Polaczyka do następującej po niej Flute and Orchestra (1977-78) Feldmana, choćby tylko ze względu na sąsiedztwo właśnie. Ale było też coś co naprawdę łączyło te dwa utwory: właśnie to zawieszanie elementów, rozkładanie motywów. U Amerykanina nawet bardziej nierozwijanie motywów, to znaczy nie na tyle, na ile by można, wstrzemięźliwość dająca do zrozumienia, że tyle wystarczy. I jeszcze kilka charakterystycznych momentów delikatnych smuyczków na wybrzmiewających perkusyjnych. Oba utwory wzbudzały niepokój, ale Feldmana był emocjonalnie bardziej niedookreślony, wieloznaczny. W pierwszym chyba jednak złowieszczość przeważała, w dodatku energia była w nim bardziej skumulowana, a zdecydowanie wykonawców nadało kompozycji podkreślającej to mocy.
Flute and Orchestra jest trudniejsze do rozgryzienia, niby kojąca delikatność fletu (grał Petr Kotik), ale jednocześnie jego wyalienowanie, chłód. Niby całe fragmenty wręcz zastygające (zamarzające?), ale z drugiej strony rytmiczne groźby dętych, które należało brać na poważnie (a niektóre ich wejścia były iście Mahlerowskie). Dla kontrastu oczarowujące dzwoneczkowate barwy, ale też otchłanne kotły (może nawet trochę za głośno). I piękny dialog fletu z wiolonczelą - koniec, który nie jest w zasadzie zakończeniem, a jedynie odwróceniem wzroku.

Tymi utworami dyrygował Peter Rundel, a po przerwie machał Roland Kluttig. Najpierw krótki, bezbarwny i ulatujący z pamięci véus sobre cores (2007) Brazylijczyka Rafaela Nassifa. Nachodzące na siebie długie dźwięki, przede wszystkim ze strunowych, też smyczkowanie wibrafonu, trochę szmerów talerzy perkusyjnych. Chwilami strefa klimatów Kaiji Saariaho. Jeśli już, to mógł to być wstęp do czegoś ciekawego.
Innym wątkiem przewodnim tego wieczoru była wyraźnie zaznaczona rola instrumentów perkusyjnych, co w kompozycji Raining (inside) (2008) Michala Rataja przepoczwarzyło się z efektowności w efekciarstwo. Pocieraniu drutu umieszczonego w membranie werbla miało jeszcze swój sens (dźwiękowy, dramaturgiczny), gorzej już było z obracaniem tykwy wypełnionej ziarenkami, a pospiesznego pucowania olbrzymiego bębna nie słyszał zapewne nawet sam wykonujący tą czynność. Mieliśmy też instrument soloizujący - fortepian, którego partia została stworzona na bazie komputerowej analizy nagrania deszczu. Raz było trochę atonalnie, za chwilę puszczała do nas oko quasi-romantyczna potoczystość. Innym "zabawnym" elementem był flaczejąco-zwalniający motyw trąbki.
Jednak ta "żartobliwość" czeskiego twórcy zbladła przy uciechach, jakie zafundował nam Richard Ayers w swoim No. 30 (NONcerto for orchestra, cello and high soprano) (2003). Że przełamanie powagi? Że gra z konwencjami? Tak, tak, zapewne, być może to krypto-cytaty, których źródeł ja nie znałem, tak bawiły publiczność. Jednak przypuszczam, że bardziej wiolonczelista (Andrej Gál), który oprócz drapiących dźwięków z instrumentu musiał wydobywać z siebie zastraszone pomruki i śpiewaczka (Claire Wild), której sopran faktycznie wysoko docierał. A znacie ten, jak soliści są uciszani przez spadające na nich kowadła w formie walnięć w kotły? Albo ten jak ci od perkusyjnych machają gałązkami z liśćmi? No boki zrywać. Przed końcem utworu już słyszałem w myślach ten wybuch radosnego aplauzu po i nie pomyliłem się.
Zresztą może to jakiś mój osobisty problem z elementami teatru instrumentalnego (jeszcze ta mimika Gála), ale jeśli to była muzyka postmodernistyczna, to niestety mi tylko udowodniła, że cienko przędzie, choć grubymi nićmi szyje.

Brak komentarzy: