8/25/2009

Ostrava Days 2009: Ives, Rihm, Kittappa, Iglesia, Soifer

Koncert wieczorny rozpoczął się od The Unanswered Question (1906) Ivesa, który pięknie zabrzmiał pomysłowo rozplanowany w przestrzeni. Orkiestrę smyczkową umieszczono we foyer, a jej dźwięki dobiegały przez jedne otwarte drzwi, flety na środku sali, a trąbka na balkonie. Przez chwilę można było pozostać jeszcze w klimacie zamykającego poprzedni koncert utworu Grahama, choć tutaj był jeszcze jakiś pierwiastek uwodzicielski, tajemniczy.
A potem już same premiery: krajowe i światowe. Najpierw singularities (2008) Amerykanina hinduskiego pochodzenia Raviego Kittappy. Przez chwilę zastanawiałem się, czy będzie słychać, że autor był kiedyś didżejem na rave'ach, ale szybko okazało się, że zmierzamy w inne rejony. Bliskie Salvatore Sciarrino, jednak nie do końca, bo w świecie Sycylijczyka taki wybuch niskich tonów fortepianu napędzanych puzonem nie byłby chyba możliwy. Co ciekawe ten znacznie głośniejszy fragment nie sprawiał wrażenia kulminacji, nie wyłamywał się z (ani nie przełamywał) logiki utworu, który był w dobry i intrygujący sposób płaski. Tę kompozycję na mały skład (oprócz wymienionych: skrzypce, wiolonczela, klarnet i basowy, marimba) poprowadził Ondřej Vrabec.
Także on batutował podczas Foniesin Anteconcert (2009) Daniela Iglesii - utworu zadziwiającego, z lekka hipnotycznego. Jakbyśmy idąc przez nieznany dom wpadali w kolejne zasłony, kotary, dawali się omotać, jednak zapewniając się, że wszystko jest wciąż pod kontrolą. To wrażenie wynikało z precyzji utworu, który choć przyspieszał, to nie dlatego, że coś go goniło, tylko dlatego, że to on chciał dogonić - własny ogon. I chyba nawet mu się to udało, bo zaczął się pochłaniać, zacieśniać, zapętlać. A ja będąc w środku tej materii, choć może powinienem się bać, podziwiałem jak opalizowała.

Zasłużona przerwa, a po niej utwór Diego Soifera Apenas se va (2008) , który tak jak poprzedzający go miał coś z barokowego concerto grosso. Jakąś dostojność, masywność, która nie ciążyła, o ile jednak Iglesia przekuł to w coś bardzo indywidualnego, o tyle Soifer posługiwał się tym. Ta kompozycja dość mocno rozdzielała instrumenty (w czym może przypominała o Ivesie), miała wyraziste elementy, niektóre jakby motywy przewodnie. Ciekawostka: punktem wyjścia były akordy otwierające "Everything in its right place" Radiohead.
Wieczór zamknął Gesungene Zeit (1991-92) Wolfganga Rihma, którym dyrygował Petr Kotik. Ten miejscami niesamowicie ekspresjonistyczny koncert na skrzypce (Hana Kotková) i orkiestrę kameralną (Ostravská banda - zresztą jej członkowie we wszystkich w tym programie utworach) został wykonany na granicy przedramatyzowania. Jednak dzięki temu najsilniejsze uderzenia docierały z odpowiednią siłą i można było je odpowiednio odczuć. Zresztą nie tylko partie głośne mroziły krew w żyłach, także przeszywające wysokie dźwięki różnego rodzaju.

Brak komentarzy: