8/27/2009

Ostrava Days 2009: Boulez, Hayward, Sharp, Graham, Susam, de Man, Byron

Wybiła dziesiąta - czas zaczynać noc występów solowych. Na festiwalu panuje dziwny zwyczaj grania muzyki przy wszystkich możliwych światłach zapalonych, co może nie tyle przeszkadza, co nie zawsze dobrze z nią współgra. Na szczęście teraz odstąpiono od tej reguły i soliści nie wyglądali na wielkiej sali jak rozbitkowie na otwartym morzu, bo większość przestrzeni niknęła w ciemnościach.
Być może to wynik przesytu i wyłączyłem się, ale utwory Elliotta Sharpa (Graviton The Boston i Inverted Fields - oba 2008, ale czy to na pewno były dwie kompozycje?) oraz Anthémes 1 (1991) Bouleza zupełnie do mnie dotarły. Pamiętam, że przyjemnie słuchało mi się Three Page Prelude (2004) Petera Grahama. Ale tak naprawdę to czekałem na Robina Haywarda, który zagrał swoje trzy (znów - powiedziałbym raczej, że dwa) kompozycje Release, Tone i Redial (2008). Żałuję, że nie wiem więcej o tym, jak gra się na tubie, bo mógłbym lepiej zrozumieć i wytłumaczyć, jak Anglik uzyskuje takie dźwięki. W komentarzu wspomina o technice kręcenia zaworami, która pozwala filtrować i wzmacniać odgłos powietrza biegnącego przez instrument. Oprócz niesamowicie skupionych syków i szumów były też zaskakujące uderzenia w tempie marszowym, które zostały nakryte czymś co mogło by robić za technowe cykacze. Choć Hayward był dobrze omikrofonowany (jeden u wylotu kielicha, drugi z tyłu a jeszcze ścianka zatrzymująca dźwięki), to jednak niektóre elementy ginęły w tej sali, czasami brakowało tła, z którego bardziej wyraziste fragmenty mogłyby wystawać. Może zresztą nie jest to twórczość na warunki koncertowe, dlatego tym bardziej warto czekać na płytę States of Rushing, gdzie znajdą się wykonywane tutaj utwory.
Potem były nocturnes (2009) Taylana Susama na fortepian, ale...były, no właśnie, nie pamiętam...ale chyba słuchanie ich nie bolało.
Następnie Ecoute, écoute (1999) Roderika de Mana na klarnet basowy i warstwę elektroniczną. Którą był głos i przetworzenia klarnetu, głos mówił po francusku - ja mam takie podejście do tego języka, że dla mnie to można w nim mówić cokolwiek, nawet niezbyt sensownego, a i tak ładnie brzmi (bo w większości znaczenia nie wychwytuję). Może tak samo kombinował kompozytor, bo gdy przeczytałem potem tłumaczenie tekstu, to faktycznie okazało się to być....powiedzmy eufemistycznie: błahe. Muzycznie - nic specjalnego.
I to już było po północy, zostało bardzo mało osób, część leżała, część zasypiała, a organizatorzy nieco perwersyjnie na koniec podali Dreamers of Pearl (2004-05) Micheala Byrona wykonane przez pianistę, któremu utwór był dedykowany - Josepha Kubera. Okazało się to być przeżyciem cokolwiek transcendentalnym. Kubera zapowiedział utwór, podając czas trwania i tytuły jego części. Przytoczę je, bo są (znów - eufemistycznie) nieszablonowe: "Enchanting the Stars", "A Bird Revealing the Unknown to the Stars", "It Is the Night and Dawn of Constellation Irradiated". Pomimo nadania takich tytułów autor utrzymuje, że jest to muzyka absolutna (aka czysta). Całkiem być może. Podczas pierwszej części jeszcze się zastanawiałem, czy może nie powinienem jednak już jechać do domu - spać. Gdy przeszliśmy w drugą, zacząłem się zastanawiać, czy wykonawca aby na pewno powiedział "ejt minyts"? a może "ejtin"? może "ejti"? Przestało to mieć znaczenie, czas biegł gdzieś obok, ja siedziałem apatyczny, aseptyczny (jałowy, ale też bez skazy), otępiały, ale jakoś uspokojony. Dźwięk się dział i tylko on. (Pierwsze dwie sekcje miały coś z Glassowskiej ładności, trzecia była czymś w rodzaju transkrypcji Nancarrowa na ludzkie zdolności.)

Brak komentarzy: