11/08/2008

Ad Libitum: 3 - Dzień szósty

Ostatni dzień festiwalu zaczął się od spotkania wokół Haubenstocka. O tym, co mówiła Ewa Kowalska-Zając już pisałem. Potem Antoni Beksiak zaczął rozmawiać z Ablingerem, najpierw o nauce u Haubenstocka. Uczeń powiedział, że w sumie w większości były to długie godziny siedzenia w kawiarniach spędzone na rozmowach o życiu, o wszystkim i o niczym. Raczej nie porady, co do konkretnych utworów, problemów estetycznych.
Opowiadał też o swojej nowej operze, której pierwszy akt zaczął się w kwietniu tego roku, ale właściwy kształt osiągnie za 30 lat. O co chodzi? Pierwszym aktem jest arboretum, drzewa zostały zasadzone, dobrane wedle rodzaju szumu, jakim brzmią. Bo ta opera, to nie będzie taka zwykła opera, kompozytor przypomniał, że ta forma jest połączeniem różnych dziedzin sztuki, a on to zespolenie porozkłada na części. Każdy akt będzie należał do innej dziedziny, nie będzie także ciągłości czasowej, jeden to akt to może być książka, w której będzie libretto, należy ją wziąć do domu i tam przeczytać. Czy to opera tylko z nazwy czy nowa forma? Jako idea mi się podoba (I na tym poziomie odbioru to pozostanie, chyba że nieprzewidziane koleje losu pozwolą mi poznać całość.)

Nie pamiętam, co Herndler mówił o RHR, bardziej zainteresowało mnie objaśnianie wczoraj wykonywanej partytury Vom Festen, das Weiche. Ilustracja w poprzednim wpisie, to jedna z trzech jej wersji. Nie jestem do końca pewien, ale chyba w piątek muzycy grali wariant z kolorami (jest jeszcze z liczbami). Dla Herndlera atutem takiej formy zapisu jest fakt, że nie ma on określonego kierunku (góry i dołu), tak więc jedną kartkę można obracać i za każdym razem jej ułożenie będzie tak samo "odpowiednie".

Nawet jeśli ta wersja nie była użyta na Ad Libitum, to zajmiemy się tą z kwadratami, bo o niej najwięcej opowiadał.



Bok kwadratu zostaje podzielony na trzy równe odcinki, ich końce są punktami, które dają możliwość w rysowania w nie czworoboku. Gra się jednak zewnętrzny kwadrat (od dolnego lewego rogu), a wewnętrzne figury obrazują tylko podział boków, którego efektem jest dźwięk krótki lub długi. Dodatkowo linii poziomej i pionowej odpowiadają różne dźwięki. Wybranie ich to zadanie dla interpretatora. Herndler mówił, że partytura to taki system, który kontroluje sam siebie, a muzyk ma w to wejść jako osoba.

Bardzo mi się to podobało, że taki prosty pomysł, a tyle możliwości daje i jest przykładem, że warto poszukiwać, kombinować. Że nie zawsze mają rację ci, którzy tylko awandwzgarda i że eksperymenty to jakieś wydziwianie i czemu nie można po l u d z k u. Ten system jest prosty, jak się chce zrozumieć kilka zasad, a jednocześnie nowatorski, otwierający.

Niby it is important not to hurry, ale dla nas równocześnie ze startem spotkania zaczęły się ostatnie warsztaty przed Lerning. No i jak wychodziliśmy przed drugą, to Ablinger mówił o white noise, a nam udało się załapać na próbę generalną, która tak naprawdę była jedyną próbą całości.

Wieczór rozpoczęło In C Terry Riley'a w wykonaniu pełnego składu Miodowej Orkiestry z towarzyszeniem Johna Kinga na gitarze i Krzysztofa Knittla przy fortepianie. Bardzo *ładny* utwór, dźwięki niczym delikatne promienie słońca, całość odprężająca. Być może tak miało być, ale czasem gdy głośność wzrastała, to potem bardzo szybko, nagle, opadała, jakby muzycy przestraszyli się wystawania ponad.

Następnie utwory Johna Kinga, więcej niż wymieniona w programie Aurora, niektóre z nich skomponowane specjalnie na festiwal, ale nie zapamiętałem tytułów. Sześciu gitarzystów, z którymi King pracował przez kilka dni na warsztatach, stali w półkolu, za każdym wzmacniacz. Zwykle ciężko sobie radzę z gitarami w dużych dawkach, ale tego słuchało mi się przyjemnie.

No i na koniec wystąpiła grupa warsztatowa przez prowadzącego Nimę Gousheha ochrzczona Drugą Polską Scratch Orchestrą, wykonaliśmy pierwszy, drugi, trzeci i siódmy paragraf z The Great Learning.

Zastanawiałem się, czy o tym pisać, miałem wątpliwości, że może moja wiedza pochodzi z kontaktów osobistych i nie wypada, bo jakie to ma znaczenie dla muzyki u.s.w, ale jednak napiszę, bo niektórzy członkowie Miodowej Orkiestry swoim zachowaniem pokazują, że nie obchodzi ich, co wypada. Ja rozumiem, że być może Nima nie był dla nich supermiły, ale oni mu też nie ułatwiali zadania. Idea utworu jest taka, że każdy kto w nim uczestniczy, robi wszystkie te czynności, które potrafi. W wykonywanych fragmentach potrzebowaliśmy ludzi umiejących śpiewać, perkusistów, a innych instrumentalistów tylko w jednym fragmencie. Oni więc dołączyli do nas tylko na ten jeden moment. Okej, za to nie mam pretensji, nie każdy musi mieć chęć, siły, czas, wiadomo tutaj grasz Riley'a, tu Ablingera, no to już chyba wystarczająco dużo obowiązków.
O to mniejsza, ale jak przed samym wykonaniem jeden z muzyków mówi, parodiując Nimę, sracz orkiestra i się głupio podśmiechuje, no to juszkurwarrgh. Też kiedyś byłem dzieckiem i obdarzałem otoczenie tego pokroju żartami i rozumiem, że niektórzy dziećmi pozostaną całe życie, ale czy przemknęło mu przez myśl, że nie tylko przekręca zabawnie słówko, ale mówi o nas (ludziach, którzy to wykonywali).
I jeszcze buczenie, gdy my dziękowaliśmy oklaskami Nimie na koniec, instrumentaliści stali koło nas, na scenie i tak wyrażali swoją dezaprobatę, że on ich dziś przetrzymał na próbie, jak oni tylko mieli as brzmiące i gamki do zagrania (a on miał nadzieję, że może zainteresuje ich to, jak wygląda utwór, w którym biorą udział). A może zamiast Miodowa Orkiestra - ****owa Orkiestra i każdy sobie wstawi, co uzna za stosowne (albo zabawne)?

Potem była *impreza*, rozmowy kuluarowe i o kozach (nic więcej), K musiała iść na dworzec, a ja musiałem zrozumieć, w którą stronę przesuwamy wskazówki zegara i ogarnąć, co z tego wynika dla mojego porannego zrywania się na pociąg.
Następnym odcinkiem jest wyjazd do Wrocławia, ale jutro znów tam jadę i co będzie, czy nie pogubię się w tym wszystkim...

Brak komentarzy: