6/18/2009

Notsoquiet

Muzyki Thisquietarmy nie słyszałem wcześniej w ogóle, a Aidana Bakera, współtworzącego Nadję, w minimalnych ilościach, więc na koncert do Minogi szedłem prawie bez oczekiwań.
To znaczy czegoś się spodziewałem, choćby po opisach itd.

Ale mniejsza z tym, jak zwykle przyjście punktualne oznaczało przyjście za wcześnie, bo kwadrans po ósmej nawet jeszcze nie wpuszczali. W końcu koncert zaczął się po dziewiątej, a ja czas oczekiwania spędziłem w doborowym towarzystwie dwóch panów siedzących w pobliżu, którzy sprawiali wrażenie, jakby przebywali tutaj w ramach przydzielonych wyrokiem godzin robót publicznych, a nie z własnej woli. Ciekawe, kim byli, może jacyś sprzętowcy, bo rozpoznawali muzyków, cośtam komentowali, jakby ich już słyszeli. Byłem przekonany, że obecność muzyki nie będzie im przeszkadzać w dalszej wymianie opinii.

I tak było, jednak na szczęście Thisquietarmy szybko wspiął się na szczyty, na których nie panowała cisza. A że, jakby powiedziała brać dubstepowa, sound propa, to panowie musieli zrezygnować z prób komunikacji.
To co grał Th można pewnie skatalogować jako ambient-doom-dron, podstawą była gitara, przepuszczana przez różne efekty. A także jakieś sample wcześniej przygotowane, najpierw były one subtelne, tak że miałem wątpliwości, czy to może jakoś przetworzenia gitary do tego doprowadziły. Za pierwszym razem był to lekko akcentowany rytm, ale później perkusyjność tych dźwięków była wyraźniejsza. To znaczy fakt, że udawały one perkusję, co nie najlepiej im wychodziło, talerze jeszcze, ale bębny brzmiały plastikowo, płasko. W połączeniu z powtarzanymi prostymi liniami basowymi złożyło się to na średnio ciekawą całość.
Ale to było w drugiej części, nieco dłuższej, ok. 45-minutowego występu, która też nie była zupełnie pozbawiona najlepszych elementów części pierwszej, które zostały w niej nieco zepchnięte. Były to gęste chmury dźwięków, tu czasem jakieś sprzężenie, tu jakieś osobne pasmo zdaje się odłączać, ale zaraz wnika w resztę, chwilami dźwięki gitarowe bardziej rozpoznawalne, ale częściej - nie. A pod koniec trochę bardzo bardzo niskich częstotliwości i metalowe konstrukcje pod sufitem rezonowały.
Występowi towarzyszyły wizualizacje, czarno-białe filmy z wędrówek, czasem z osią symetrii na środku, momentami odwrócone do góry nogami. Jakieś drzewa, jakiś silos, jakaś droga, jakaś rzeka, pasowało do muzyki (też przypomniało mi, że dźwięki Set Fire to Flames mi się z takimi obrazami kojarzyły).

Po niepotrzebnej przerwie w końcu Nadja (Baker i Leah Buckareff), którzy zagrali nieco krócej, a gdybym nie wiedział, to byłbym przekonany, że o wiele dłużej.
Tak, dłużyło mi się, choć zaczęło się obiecująco, ciche rozlane dźwięki gitary i basu, ale potem okazało się, co łączy dwa grające tego wieczora projekty - użycie automatów/sampli perkusyjnych. Trzy cyk-cyk-cyk wirtualnego talerza i wchodzi gitarowa ściana, rzęzi sobie, wierci i tak dalej, perkusja która brzmi jakby ktoś ją nagrał na dyktafon kieszonkowy też rozwija skrzydła.
Ze strony Bakera nie był to typowy rockowy onanizm instrumentalny, ale było coś z klimatu "och, oto ja, och, oto moja gitara", oczywiście bezpodstawnie i nieuczciwie nadbudowuję. Nie należy też interpretować faktu, że basistka stała z tyłu, za stolikiem ze sprzętem, obrócona plecami i wykonywała minimum ruchów.
No dobrze, sam fakt takich doomowych (?) momentów nie dyskwalifikuje jeszcze dla mnie muzyki, mogłem próbować się zatopić w tych brzmieniach. Ale co było naprawdę okropne, smutne i przygnębiające, to schematyzm. Bo po takiej zwyżce znów schodziliśmy w cichsze momenty snucia gitarowego rozlewiska, po czym znów kilka cyknięć i znów mocne uderzenie. Przecież to było tak oczywiste, sztuczne, niewynikające, że aż....
Chciałem wyjść, ale gdybym to zrobił, to nie poznałbym końcówki, gdzie na motywie perkusyjnym obydwoje muzycy rozciągali brzmienia przez smyczkowanie swoich instrumentów. Zważywszy na porządną głośność, słuchało się tego dobrze.

Nadja też miała wizualizacje, abstrakcje, koncentryczne koła w sepii. Baker miał koszulkę Godflesh, Thisqueitarmy - A Place to Bury Strangers. A tu możecie przeczytać, jak było na koncercie w Paryżu.

Brak komentarzy: